W tej wojnie zginęło 380 tysięcy osób. Grupowy rywal Polaków bierze w niej udział

PAP/EPA / Na zdjęciu: zniszczenia w Jemenie
PAP/EPA / Na zdjęciu: zniszczenia w Jemenie

- W Arabii Saudyjskiej stopień poszanowania praw człowieka dalece odbiega od zachodnich standardów. Jej zaangażowanie w wojnę domową w Jemenie przedłuża ten konflikt - mówi dr Łukasz Stach z Instytutu Bliskiego i Dalekiego Wschodu.

[b]

Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Arabia Saudyjska, która będzie grupowym rywalem Polski na piłkarskim mundialu, jest zaangażowana w wojnę w Jemenie. Według szacunków ONZ od 2015 roku w wyniku tej wojny zginęło blisko 380 tysięcy osób. Czy to nie jest tak, że choć wszyscy stanowczo protestowaliśmy przeciwko grze z Rosją, to już reprezentanci innego okrutnego reżimu[/b], takiego który jest trochę dalej od nas, nam nie przeszkadzają?

Dr Łukasz Stach (Instytut Bliskiego i Dalekiego Wschodu, Uniwersytet Jagielloński): Nie, nie należy stawiać sprawy w ten sposób. Arabia Saudyjska jest monarchią absolutną, w której stopień poszanowania praw człowieka, w tym praw kobiet, dalece odbiega od zachodnich standardów. Nie można jej jednak porównywać do Rosji w kwestii konfliktu zbrojnego, który toczy się w Jemenie. Saudyjczycy nie prowadzą otwartej agresji przeciwko innemu państwu. Wojna w Jemenie, tragiczna w skutkach dla tamtejszego społeczeństwa, jest elementem rywalizacji pomiędzy aspirującymi do roli lokalnych mocarstw Arabią Saudyjską a Iranem - de facto wojną zastępczą między nimi. Gdybyśmy chcieli na podstawie kryteriów politycznych i moralnych wyrzucić Saudyjczyków ze sportu, musielibyśmy zrobić to samo również z szeregiem państw afrykańskich i azjatyckich. A jeśli akceptowalibyśmy w sporcie tylko te kraje, które mają absolutnie czyste sumienie, liczba państw uczestniczących w międzynarodowych zawodach byłaby śmiesznie niska. Sankcje, które nałożono na Rosję, dotyczą sfery sportowej właśnie dlatego, że dopuściła się ona otwartej agresji na inne, suwerenne państwo. Tymczasem Arabia Saudyjska wspiera rząd Jemenu, walczący z rebelią, aczkolwiek sposób prowadzenia tej wojny uderza głównie w ludność cywilną.

Dlaczego w Jemenie wybuchła wojna domowa i o co w niej chodzi?

To konflikt na tle religijnym, ale i etniczno-plemiennym. Jemen jest zamieszkiwany przez wyznawców dwóch głównym odłamów islamu - sunnitów i szyitów, dominuje w nim lojalność klanowa-plemienna, a sama Republika Jemenu do 1990 roku nie stanowiła jednolitego organizmu państwowego. Szyiccy rebelianci, w tym członkowie ruchu Huti, przeciwstawiali się rządowi centralnemu, dążąc m.in. do wprowadzenia prawa szyickiego, a w samym państwie istniały tendencje separatystyczne. Szyitów wsparł Iran, natomiast Arabia Saudyjska stanęła po stronie swoich sunnickich braci w wierze. Do tego doszedł jeszcze problem terroryzmu. Na terenie Jemenu działają takie organizacje, jak Al-Kaida czy Państwo Islamskie. Radykalni dżihadyści starali się destabilizować region. Cały ten koktajl stworzył mieszankę, która okazała się wybuchowa.

Jemeński konflikt ze względu na swoją specyfikę stał się problemem praktycznie nierozwiązywalnym. Połączeniem lokalnych porachunków ze starciem lokalnych mocarstw, ponieważ irańsko-saudyjska rywalizacja nieustannie dolewa oliwy do ognia, a sytuacją w regionie zainteresowane są ogólnoświatowe potęgi. Tym, co dzieje się w Jemenie, zainteresowane są np. Francja, Wielka Brytania i Stany Zjednoczone, ponieważ jest on położony w ważnym strategicznym punkcie - w pobliżu cieśniny Bab al-Mandab, którą ropa naftowa płynie z Zatoki Perskiej do Europy Zachodniej i którym przesyłane są towary z Chin oraz innych krajów azjatyckich, jak i rozwiniętych gospodarek zachodnich. To, kto będzie kontrolował Jemen, ma znaczenie dla rywalizacji w regionie, a nawet, biorąc pod uwagę istotność Morza Czerwonego jako globalnego szlaku komunikacyjnego, ma przełożenie na globalną gospodarkę.

Jemen jest Ukrainą tamtej części świata?

Nie. Sytuacja wewnętrzna w tych krajach jest zupełnie inna. Ukraina nie jest państwem głęboko podzielonym etnicznie czy religijnie. Na jej terenie nie toczy się wojna domowa między np. rosyjskojęzyczną ludnością ukraińską a Ukraińcami posługującymi się swoim narodowym językiem czy między wiernymi Patriarchatu Kijowskiego i Patriarchatu Moskiewskiego. Na Ukrainie mamy do czynienia z wojną pomiędzy państwem ukraińskim a państwem rosyjskim. Tu podział jest jasny - obrońcy przeciwko agresorowi. Tymczasem w Jemenie walczących stron jest dużo i każda z nich ma coś na sumieniu. Jemeńska wojna domowa jest naznaczona ogromną liczbą ofiar wśród ludności cywilnej. Niestety, mało się o niej w świecie mówiło.

Prawie 400 tysięcy zabitych to ogromna liczba.

Większość ofiar, tak jak zazwyczaj dzieje się w tego rodzaju konfliktach, nie zginęła bezpośrednio w wyniku działań wojennych - od kul, bomb czy rakiet. Ludzie umierają przede wszystkim z głodu i chorób. Społeczeństwo w dużej mierze jest odcięte od dostaw pomocy humanitarnej. Na terenach, w których toczą się walki i w których znajdują się obozy dla uchodźców, panuje niewyobrażalna nędza. Ludzie nie mają dostępu do leków, do wystarczającej ilości pożywienia. Jemeńskie społeczeństwo jest młode, z dużym odsetkiem małych dzieci, wśród których śmiertelność jest wysoka. To najczarniejsza karta tej wojny. Ważni gracze interesują się jej wynikiem, a losem przeciętnego Jemeńczyka światowe mocarstwa i ich media nie są specjalnie zainteresowane.

Dlaczego Zachód mało mówi i mało robi, żeby Jemeńczykom pomóc?

Konflikt na Ukrainie dzieje się za jego miedzą, Zachód jest w niego zaangażowany poprzez pomoc humanitarną, finansową i militarną. Ukraińscy uchodźcy trafiają do zachodnich krajów. Skutki tej wojny są dla Zachodu bezpośrednio odczuwalne, no i zaangażowana w nią Rosja. To wszystko przyciąga uwagę zachodnich mediów. Natomiast konflikt w Jemenie, jak wiele innych, czy to w Afryce Subsaharyjskiej, czy w dalekiej Azji, z naszej perspektywy dzieją się za przysłowiowymi siedmioma górami i siedmioma morzami. Giną tam ludzie, których nie mamy szans zobaczyć inaczej niż w telewizji czy internecie, którzy nie są znajomymi lub rodziną naszych znajomych.

Te wojny nie dotykają żywotnych interesów zachodnich społeczności. Dlatego interesują nas o wiele mniej, większość z nas nie ma nawet ochoty zrozumieć, o co w nich chodzi. Rzadko pojawiają się w mediach, a to sprawia, że w naszej świadomości nie istnieją. To z kolei przekłada się na zainteresowanie polityków, bo oni zwracają uwagę na te sprawy, którymi interesują się ich wyborcy, lub które dla rządzonych przez polityków państw są istotne z punktu widzenia np. bezpieczeństwa czy dostaw surowców.

Wspominał pan, że Jemeńczycy są odcięci od dostaw pomocy humanitarnej. Co jest tego powodem?

Po pierwsze, dostarczenie tej pomocy wiąże się z dużym ryzykiem. Istnieje blokada morska i lądowa terenów ogarniętych rebelią. Po drugie, tamtejsze struktury państwowe są słabe, administracja działa źle, korupcja jest ogromna. Jeśli istnieje duża szansa, że pomoc humanitarna trafi w niewłaściwe ręce (np. lokalnych milicji czy bojowników) lub zostanie rozkradziona, to zniechęca do jej wysyłania. Wyliczenia dotyczących konfliktów w Afryce, m.in. w Somalii, pokazały, że ze 100 dolarów pomocy humanitarnej do głodujących Somalijczyków trafiło - w najbardziej optymistycznych wyliczeniach - około połowy tej kwoty, a zapewne dużo mniej. Podejrzewam, że sytuacja w Jemenie byłaby bardzo podobna. Większość pomocy humanitarnej zostałaby rozkradziona. Po trzecie, nie ma zbyt wielu wpływowych sił zainteresowanych dostarczeniem pomocy, która w dużej mierze trafiłaby do mieszkańców terenów ogarniętych rebelią. Zwłaszcza, że pomoc dla rebeliantów jest dla władz Jemenu oraz ich sprzymierzeńców po prostu nie na rękę. Ta pomoc wzmacnia przecież nie tylko cywilów, ale także wrogie im siły. Na to nakładają się typowo praktyczne trudności, związane z wspomnianym transportem, barierą językową czy małym zainteresowaniem zachodnich mediów, co utrudnia pozyskanie odpowiednich funduszy.

Jaką rolę w wojnie odgrywa liczna, 500-tysięczna armia Arabii Saudyjskiej?


Saudowie mają ogromną ilość pieniędzy ze sprzedaży ropy naftowej, mogą sobie pozwolić na utrzymywanie bardzo dużych sił zbrojnych i wyposażyć je w nowoczesny, głównie amerykański sprzęt. Natomiast realna wartość saudyjskiego wojska jest dyskusyjna. Są dowody, które wskazują, że mimo liczebnej i sprzętowej potęgi na jemeńskim polu walki ta armia radzi sobie słabo. Saudowie stracili kilka samolotów i śmigłowców, a także pewną ilość nowoczesnych czołgów w starciu z przeciwnikiem. Do tego rebelianci są w stanie atakować saudyjskie instalacje naftowe, co też źle świadczy o sprawności obrony przeciwrakietowej.

Tak czy inaczej, wsparcie militarne Arabii Saudyjskiej pomaga rządowi Jemenu na prowadzenie w miarę skutecznej walki ze swoimi przeciwnikami. Gdyby nie ona, pozycja tamtejszych władz byłaby dużo słabsza. Saudowie przymykają oko na przemoc stosowaną przez swoich sojuszników, a saudyjskie lotnictwo jest oskarżane o bombardowanie celów cywilnych, co świadczy albo o celowych atakach na takie cele, albo o problemach z prowadzeniem precyzyjnych uderzeń. Pojawia się dużo takich doniesień, z których przynajmniej część jest prawdziwa.

Zaangażowanie Arabii Saudyjskiej po stronie władzy, oraz Iranu po stronie rebeliantów wpływa na przedłużanie się konfliktu. Gdyby nie ono, nikt z walczących nie miałby szans na przechylenie szali zwycięstwa na swoją stronę i zapewne doszłoby do negocjacji pokojowych. Udział sił zewnętrznych, które podsycają konflikt pieniędzmi i uzbrojeniem, daje jednym i drugim nadzieję na pokonanie wrogów.

W którą stronę zmierza polityka wewnętrzna Arabii Saudyjskiej? W kilku ostatnich latach tamtejsze władze przyznały prawa wyborcze kobietom, pozwoliły im prowadzić biznesy, z drugiej strony dokonywały politycznych czystek i 
egzekucji.

Tamtejszy system polityczny jest bardzo specyficzny - skrajnie autokratyczny i silnie represyjny. To konstrukcja biegunowo odległa od zachodnich demokracji. Ponadto w Arabii Saudyjskiej dużą rolę odgrywają wszelkiej maści powiązania rodzinne i koterie. Dla obserwatorów z zewnątrz ta układanka jest mało przejrzysta, zwłaszcza, że Arabia Saudyjska nie jest państwem transparentnym - dziennikarze czy niezależni obserwatorzy mają problemy ze swobodnym funkcjonowaniem, jakie obserwujemy na Zachodzie. Nawet turystyka jest tam ograniczona, pomijając religijną związaną z pielgrzymkami do świętych miejsc islamu. Jeżeli chodzi o politykę kija i marchewki, to przyznawanie praw jednym, a represjonowanie drugich, jest elementem polityki takich reżimów. Z jednej strony pokazuje się pewną liberalizację i kupuje lojalność społeczeństwa, z drugiej - dokręca się śrubę potencjalnej opozycji.

Jakie są stosunki Arabii Saudyjskiej z Katarem, krajem tegorocznych piłkarskich mistrzostw świata?

Do 2017 roku relacje te były kordialne, obecnie występują w nich napięcia, acz obie strony - przynajmniej z punktu widzenia dyplomacji - wskazują na normalizację relacji. We wspomnianym 2017 roku Arabia Saudyjska wraz z grupą krajów arabskich zerwała stosunki dyplomatyczne, jak też zamknęła granicę dla ruchu lądowego, powietrznego i morskiego z Katarem. Oficjalnym powodem było oskarżenia w stosunku do Kataru o wspieranie terroryzmu i podsycanie lokalnych konfliktów. Prawdziwe powody były jednak zupełnie inne. Katar zaczął prowadzić bardziej niezależną od Arabii Saudyjskiej politykę, dopuszczał też możliwość pewnej współpracy z Iranem oraz z Turcją. Katar, dzięki ogromnym środkom ze sprzedaży węglowodorów energetycznych, wspierał także ugrupowania, które Arabię Saudyjską przyprawiały o ból głowy. Kryzys przedłużył się aż do 2021 roku, kiedy został, przynajmniej na pewien czas, zażegnany. Natomiast nadal istnieją rozbieżności interesów w obecnej polityce Kataru i Arabii Saudyjskiej.

Zobacz także:
Czy reprezentacja Polski wyjdzie z grupy na MŚ w Katarze? "Wreszcie nie jesteśmy w łatwej grupie"
Mocne sparingi Polaków przed mundialem w Katarze. Silne reprezentacje przyjadą do Polski. "Trochę się tych meczów boję"