Cezary Kucharski: Dostałem drugie życie
A jak sytuacja z pana nerkami? Zdaje się, że już było z nimi bardzo źle.
No tak, groziło mi nawet to, że nerki w ogóle nie wznowią swoich funkcji, że je po prostu stracę i będę musiał szukać ratunku w przeszczepie. Na szczęście nie spełnił się ten czarny scenariusz. Ostatnie badania pokazują, że nerki się regenerują, więc była to dla mnie bardzo ważna informacja. No i dla moich najbliższych, którzy cały czas są ze mną w chorobie i intensywnie mnie wspierają.
Co choroba w panu zmieniła? Może nadeszła jakaś refleksja, że nie warto być zawsze takim wojownikiem, który wchodzi w różne spory, bo szkoda życia? Bo się za to płaci własnym zdrowiem.
No właśnie, mnie też już przeszło. Dzisiaj ze sobą rozmawiamy, inaczej się postrzegamy. I to jest najlepszy dowód, że ja też potrafię zdjąć nogę z gazu. No, ale tam, gdzie uważam, że to jest konieczne, nie będę schodził komuś z drogi, byle tylko uniknąć konfliktu. Będę podchodził do tego pragmatycznie, będę starał się nie wikłać w niepotrzebne spory. Zresztą już teraz unikam ludzi, z którymi kontakt może się skończyć jakimś konfliktem.
To niesamowite, że w śpiączce farmakologicznej przespał pan swoje 50. urodziny. Pewnie gdyby nie choroba, byłaby huczna impreza?
Mało tego! Przepadły mi w sumie aż trzy imprezy, bo w śpiączce minęła mi też 30. rocznica ślubu i "18" mojego syna. Cóż, trzeba się cieszyć, że z tego wyszedłem i będą kolejne okazje.
No i przespał pan wybuch wojny, gdy Rosja najechała Ukrainę. Można powiedzieć, że obudził się pan w zupełnie innej rzeczywistości.
Gdy byłem usypiany, nie wiedziałem, że spędzę w tym stanie cały miesiąc. Zakładaliśmy, że to tylko na kilka dni. A co do wojny, to muszę powiedzieć, że ona mi się śniła, gdy byłem w stanie śpiączki. W ogóle sny miałem bardzo, bardzo dziwne. Pewnie przez tę podaną mi farmakologię... Ale o wojnie dużo mówiło się już wcześniej, więc w naturalny sposób odezwało się to w moich snach, które były bardzo wyraziste i realistyczne. Miałem sen, że byłem na statku, takim lotniskowcu amerykańskim, gdzie spotkały się delegacje USA, Rosji i Chin, by negocjować pokój, a ja byłem świadkiem tego zdarzenia. Ale gorszy był taki realistyczny koszmar, że jestem uwięziony w samochodzie, który wpadł do rzeki i ja się z tego auta nie mogę wydostać. To pewnie było jakieś nawiązanie mojego mózgu do sytuacji, w jakiej byłem w szpitalu, czyli skrępowania i uwięzienia we własnym ciele w stanie śpiączki. Zresztą było tych snów dużo i bardzo dziwnych. Nigdy wcześniej takich nie miałem.
Dostał pan wiele wyrazów wsparcia, gdy pojawiła się informacja o złym stanie zdrowia.
Bardzo mi zależy, żeby to mocno wybrzmiało: dostałem od wielu ludzi mnóstwo wspierających wiadomości. Nawet od takich osób, po których się tego nie spodziewałem. Wszystkim bardzo dziękuję. Także za modlitwy, a nawet za zamówione msze w intencji mojego powrotu do zdrowia. To było bardzo budujące i podtrzymujące na duchu także moją rodzinę, która mi to wszystko później czytała. Za te płynące dobre słowa wszystkim bardzo dziękuję! No i oczywiście podziękowania należą się lekarzom i pielęgniarkom zaangażowanym w moje leczenie, szczególnie ze szpitala Vinalopo w Elche, których diagnoza i opieka przywróciły mnie do życia. Jestem im bardzo wdzięczny.
Co pan robi w domu poza rehabilitacją?
Głównie odpoczywam i czytam. Tutaj są 23 stopnie Celsjusza, czyli temperatura idealna dla takiego rekonwalescenta jak ja. Siedzę na tarasie, łapię trochę słońca i czytam książkę. A to dla mnie poważne wyzwanie, bo ta książka ma aż 711 stron, a jestem już na 570.
Ha, ha. Akurat 711? Ciekawa liczba - tyle połączeń obecnego selekcjonera kadry Polski z szefem mafii piłkarskiej odnotowali swego czasu śledczy badający sprawę korupcji w polskiej piłce.
No może siedemset kilkanaście, niech będzie, bo przecież miałem już nie wchodzić w spory tam, gdzie to nie jest konieczne. Ale ten sarkazm też świadczy o tym, że wracam powoli do zdrowia.
Wrócił pan też do mediów społecznościowych. Widziałem na Twitterze wpisy komentujące grę Legii, czyli pana byłego klubu.
Pierwszy mecz Legii, jaki oglądałem po wybudzeniu ze śpiączki, to spotkanie z Lechem Poznań (1:1 - przyp. red.). Byłem wtedy jeszcze półprzytomny i nie do końca mogłem się skupić na transmisji. Przypomnę, że byłem gorącym orędownikiem zatrudnienia w Legii Aleksandara Vukovicia. Znając go, byłem przekonany, że tylko on tę drużynę będzie w stanie wyprowadzić z ogromnego kryzysu. I nie myliłem się, świetnie sobie z tym poradził. Nawet mimo faktu że stracił szybko aż trzech kluczowych piłkarzy, bo do Mahira Emreliego i Luquinhasa dołączam także Artura Boruca, który w spotkaniu z Wartą wyleciał z boiska z czerwoną kartką, a później - w kluczowym momencie sezonu - dostał karę zawieszenia na trzy mecze.A nie był pan zdziwiony, że "Vuko" nie dostał szansy poprowadzenia Legii w kolejnym sezonie?
Byłem tym trochę rozczarowany. Sam wielokrotnie się spierałem z kibicami Legii o ocenę pracy "Vuko", bo często była ona niesprawiedliwa, oparta na emocjach i krążące mity, a nie o fakty. Uważam, że Vuković powinien kontynuować pracę na Łazienkowskiej, bo na to zasłużył. Myślę, że Legia robi błąd. Bo skoro drużyna – która była w ciężkim kryzysie, groził jej realny spadek z Ekstraklasy – teraz gra dobrze, to nie warto tego psuć i iść w nieznane. Bo nowy trener to podróż w nieznane. Kosta Runjaić to dobry szkoleniowiec, zrobił dobrą robotę w Pogoni Szczecin, ale nikt nie wie, jak sobie poradzi w Legii. To zawsze ryzyko, szczególnie że w warszawskim klubie są zawirowania personalne, nie ma pieniędzy na transfery i prowadzenie takiej Legii może się okazać sporym wyzwaniem. A Vuković pokazał, że radzi sobie, nawet kiedy w Legii jest biednie.
Rozmawiał Dariusz Tuzimek, dziennikarz WP SportoweFakty