W tym artykule dowiesz się o:
Waldemar Sobota do Śląska Wrocław trafił przed trzema laty z I-ligowego MKS-u Kluczbork. Wrocławianie nie byli jednak jedynymi, którzy chcieli zatrudnić tego zawodnika. - Interesowały się mną na pewno Górnik Zabrze i GKS Bełchatów. Miałem ciekawe propozycje, ciekawe drużyny były chętne, aby mnie pozyskać. Między tymi trzema zespołami najbardziej się zastanawiałem. Wybrałem Śląsk - mówił piłkarz. - Miałem twardy orzech do zgryzienia. W końcu zdecydowałem się, postawiłem kropkę nad i - dodawał. Do Wrocławia przychodził jako wysunięty napastnik, ale od razu zaznaczył, że równie dobrze może występować na skrzydle.
W dzieciństwie nie marzył nawet, że będzie mu dane grać w ekstraklasie, a co dopiero w reprezentacji Polski, czy też renomowanej europejskiej drużynie. - Gdyby mi ktoś powiedział jak byłem mały, że będę grał w ekstraklasie, to na pewno bym brał to w ciemno i byłoby to dla mnie duże wyróżnienie. Nie mam w ekstraklasie wymarzonego klubu, o którym w dzieciństwie śniłem. Postaram się robić jak najlepiej to, co do mnie należy. Będę trenował, grał, oddawał serce na boisku - komentował Sobota po podpisaniu kontraktu z WKS-em.
- Gdybym nie grał w piłkę, to chyba chodziłbym do szkoły i się uczył. Innej wizji na życie nie mam. Mam nadzieję, że będę grał. Na dyskotekach już się wyszalałem, teraz czas na ciężką pracę - dodawał.
Wrocławska publiczność szybko go pokochała. Sobota swoją przygodę z poważną piłką zaczynał, gdy Śląsk grał jeszcze na Oporowskiej. Już po trzech spotkaniach filigranowy zawodnik doczekał się tego, na co wielu czeka do tej pory. Publiczność zaczęła bowiem skandować jego nazwisko, a taka sytuacja na Oporowskiej nie zdarzała się często, a co dopiero po trzecim występie danego zawodnika. - Jest to miłe ze strony kibiców, że skandowali moje nazwisko. To bodziec do dalszej pracy. Dziękuję kibicom, że tak mnie szanują - wyjaśniał po meczu z Legią sam zainteresowany.
Waldemar Sobota trafił do Wrocławia, gdy trenerem zielono-biało-czerwonych był Ryszard Tarasiewicz. U niego grał często. Potem jednak szkoleniowcem WKS-u został Orest Lenczyk i dla skrzydłowego, przynajmniej na początku, zaczęły się problemy. - Wiadomo, za trenera Lenczyka nie grałem zbyt wiele. Jak wszedłem na boisko, to przez 20 czy 25 minut kopałem się po czole - stwierdzał po pierwszych meczach.
W końcu jednak zyskał aprobatę i u "Oro Profesoro". Grał dobrze, jak cały Śląsk i w pierwszym sezonie w ekstraklasie wywalczył mistrzostwo Polski. Potem było powołanie do reprezentacji i o od razu gol. - Był to wymarzony debiut. Udało mi się rozegrać ponad godzinę w meczu, strzeliłem jeszcze bramkę, więc na pewno zapamiętam to w samych superlatywach. Mam jeszcze kolejny powód do dumy z tego gola, ponieważ moi rodzice mieli urodziny. Mama dzień przed meczem, a tata dzień po. Myślę więc, że ładny prezent im sprawiłem - powiedział piłkarz portalowi SportoweFakty.pl.
Kolejne miesiące mijały. Wszyscy wiedzieli, że we Wrocławiu gra utalentowany piłkarz, który nazywa się Waldemar Sobota. Ten miewał przebłyski, momentami imponował rajdami, ale też często zachowywał się jak typowy jeździec bez głowy. Brakowało mu ostatniego podania lub też celnego strzału. Sobota jednak nie stawał się coraz młodszy, czas leciał.
W Śląsku nastąpiła natomiast kolejna zmiana. Oresta Lenczyka zastąpił Stanislav Levy, a wrocławianie wywalczyli brązowe medale mistrzostw Polski i zagrali w finale Pucharu Polski. Kilka miesięcy temu zielono-biało-czerwoni zaczęli przygotowania do nowego sezonu i wtedy nastąpił przełom.
Sobota szalał już w letnich sparingach. W potyczce z Terekiem Grozny rzucił wszystkich na kolana, a przedstawiciele drużyny z Maciejem Rybusem, Marcinem Komorowskim i Maciejem Makuszewskim w składzie głośno pytali "kto to jest". Sam Sobota musiał czuć, że jego forma rośnie. Potem przyszły europejskie puchary, koncert gry przeciwko Club Brugge i potyczka reprezentacji Polski z Danią. Wszystko dla niego układało się idealnie. - On uwielbia grać pod presją. Im lepszy przeciwnik, tym lepiej się prezentuje - mówił jego menadżer Marek Citko. - Myślę, że Waldek w Polsce już osiągnął wszystko. Chodzi o to, żeby spróbował piłki na wysokim poziomie co tydzień - dodawał.
Ani piłkarz, ani jego menadżer nie ukrywali, że kilka klubów jest poważnie zainteresowanych transferem. Było o tyle łatwiej, że Sobota miał w kontrakcie ze Śląskiem wpisaną klauzulę odstępnego - milion euro, co dla wielu europejskich drużyn jest stawką wręcz śmieszną. Jedynie pytanie dotyczyło terminu - kiedy ów transfer ma nastąpić. Gdy Śląsk w IV rundzie eliminacji do Ligi Europejskiej trafił na Sevillę FC, stało się jasne, że sam Sobota takiej potyczki nie odpuści. W końcu mogła go ona jeszcze bardziej wypromować.
Mało jednak brakowało, a stałoby się wręcz odwrotnie. Zawodnicy WKS-u w dwumeczu ponieśli klęskę, przegrali w sumie 1:9. - Wydaje mi się, że czasem jednym spotkaniem można sobie wiele zaprzepaścić. Przed tym drugim meczem nie miałem niczego podpisanego, więc na ten moment mam kontrakt ze Śląskiem i wydaje mi się, że tak też pozostanie. Z Sevillą zagrałem naprawdę słabo. Tak to niestety wygląda - mówił sam Sobota.
Ulubioną ligą Soboty jest niemiecka Bundesliga. Belgowie z Club Brugge byli jednak zdesperowani, nie zważali na mecz z Hiszpanami, a sam zawodnik chyba nie chciał czekać i zdecydował się na transfer. Przeszedł do klubu, z którego obrońców jeszcze kilkanaście dni temu robił prawdziwy wiatrak. Na Schalke 04 Gelsenkirchen, które też interesowało się tym zawodnikiem, być może jeszcze przyjdzie czas. - Po szalonym miesiącu kamień spadł mi z serca. Jestem przekonany, że Club Brugge to dobry wybór. Przychodzę tutaj z pełnym przekonaniem i nie mogę się już doczekać spotkania z tutejszymi kibicami - mówił po podpisaniu kontraktu. Na razie jednak Sobota przebywa w Polsce, gdzie przygotowuje się do meczów biało-czerwonych z Czarnogórą i San Marino. W Brugii ponownie ma się zameldować 11 września, a jego premierowy występ może nastąpić trzy dni później przeciwko Lierse SK.
Reprezentant Polski podpisał w Belgii czteroletni kontrakt. Jego dotychczasowa umowa ze Śląskiem wygasała wraz z końcem obecnego sezonu. Waldemar Sobota do WKS-u trafił przed trzema laty. W barwach Śląska rozegrał 120 spotkań, w których strzelił 19 bramek. Z wrocławskim klubem zdobył złoty, srebrny i brązowy medal T-Mobile Ekstraklasy, Superpuchar kraju oraz awansował do finału Pucharu Polski. Jako gracz Śląska zadebiutował również w narodowej reprezentacji. - To, że strata Waldka Soboty jest wielka dla Śląska, to nie ma co polemizować. Życzę mu wszystkiego dobrego w nowym klubie - podsumował Stanislav Levy.
Piłkarz, który jest wychowankiem klubu o nazwie Małapanew Ozimek, zaczyna międzynarodową karierę. Taką, o której w dzieciństwie nawet nie marzył. W wieku 26 lat w Polsce zdobył prawie wszystko co mógł. Jak będzie w Belgii?