W tym artykule dowiesz się o:
Wszystkich nas irytują zawodnicy, którzy kładą się z byle powodu na murawie wymuszając faul czy też wiecznie gestykulują rękami domagając się ukarania przeciwnika. Są też jednak i tacy, którzy w większości sytuacji zacisną zęby i walczyć będą do ostatnich sił dla swojej drużyny. Takich zawodników jest już jednak coraz mniej. Kto tak na szybko przychodzi wam do głowy? Arkadiusz Głowacki? Radosław Sobolewski? Wieku nikomu nie wypominając, ale to już jednak piłkarze, którym bliżej do końca kariery niż jej świetności. Kto jeszcze? Cały zespół Korony Kielce grający za czasów Leszka Ojrzyńskiego w myśl zasady jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. A dalej? Co z tymi "młodymi"? [ad=rectangle] Czy można u nich dostrzec charakter typowy dla zawodników starszego pokolenia? - Świat się zmienia, zmienia się piłka - słychać zewsząd głosy wyjaśnień.
Postanowiliśmy przejrzeć kadry klubów T-Mobile Ekstraklasy w poszukiwaniu gości z jajami. Zbyt wielu ich nie znaleźliśmy. Na braku typowych twardzieli cierpi nie tylko reprezentacja Polski, ale też i nasza liga. Bo z kim tu się utożsamiać? Z notorycznym "płaczkiem" czy też z zawodnikiem do którego po ostatnim gwizdku sędziego nikt nigdy nie będzie miał pretensji, nawet jak ten rozegrał gorsze spotkanie? Odpowiedź należy do Was.
Gatunek takiego gracza jak Marcin Wasilewski odchodzi w zapomnienie - piłkarza, który będzie walczył bez względu na przeciwności losu. Młodzi zawodnicy nie mają w sobie takich wartości. - Prawdopodobnie bierze się to z charakteru, niektóre zachowania wynosi się z domu, czasem z książek. Czytałem różne pozycje na temat psychologii człowieka, walki z samym sobą, bo właśnie najczęściej przegrywamy nie z przeciwnościami podkładanymi nam przez innych, ale z samym sobą. Ta wygrana jest najważniejsza - mówił swego czasu Marek Saganowski, którego los nie oszczędzał.
Oto najwięksi faceci z jajami w T-Mobile Ekstraklasie. Oni zazwyczaj nie odpuszczają o czym świadczą też ich wypowiedzi i zachowanie na boisku. W końcu, dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą.
- To była najcięższa rehabilitacja w moim życiu - przyznał po spotkaniu z Zawiszą Bydgoszcz "Sagan", dla którego występ przeciwko niebiesko-czarnym był pierwszym od września i pojedynku z Jagiellonią Białystok, podczas którego doznał kontuzji kolana.
Ponad półroczny rozbrat z piłką nie był jednak najdłuższym w karierze byłego reprezentanta Polski. Od kwietnia 1998 roku do lutego 1999 roku, gdy reprezentował macierzysty Łódzki Klub Sportowy, pauzował blisko rok z powodu rehabilitacji po wypadku motocyklowym. Do tego dochodzą problemy z sercem po których napastnik Legii Warszawa także długo nie pojawiał się na boisku. Ulubieniec "Żylety" zawsze jednak wracał i to w doskonałym stylu. Cieszy się szacunkiem nie tylko wśród kibiców stołecznej ekipy. Zawsze, zawsze daje z siebie wszystko. - Najważniejsze jest to, że nadal odczuwam radość, gdy trenuję. Jeżeli przyjdzie taki moment, iż nie będzie mi się już chciało uczestniczyć w zajęciach, to powiem sobie, iż chyba już trzeba skończyć. Na razie o tym nie myślę - mówi.
- Zawsze sobie w życiu mówię, że to ja powiem, kiedy chcę skończyć grać w piłkę - podkreśla.
- Arek Głowacki nigdy nie kalkuluje. Gdyby ktoś mu rzucił cegłę lub kamień, to też by zagłówkował. Ja mu wybaczam, bo to przesolidny chłopak, profesjonalista z krwi i kości - mówił Franciszek Smuda po meczu Wisła Kraków w którym Arkadiusz Głowacki jeszcze w pierwszej połowie został ukarany przez sędziego czerwoną kartką.
Głowacki jest zawodnikiem Wisły od jesieni 1999 roku z przerwą na dwuletni pobyt w tureckim Trabzonsporze. Rozegrał dla Białej Gwiazdy grubo ponad 300 meczów. Sięgnął z Wisłą po 6 z 8 tytułów mistrza Polski, jakie krakowski klub wywalczył w "erze Bogusława Cupiała". Jest kapitanem Białej Gwiazdy.
Na boisku cieszy się szacunkiem rywali. Nie symuluje, ale też potrafi przyznać się do błędu czy zgodzić się z decyzją sędziego. Słowa Franciszka Smudy idealnie go charakteryzują. Nic dodać, nic ująć.
Obrońcę Śląska Wrocław nominowaliśmy może nieco na wyrost, ale bardzo spodobała nam się jedna jego wypowiedź. Przyznamy szczerze, że zastanawialiśmy się czy w naszym rankingu nie umieścić Arkadiusza Piecha z KGHM Zagłębia Lubin, ale... Zobaczcie sami, jak relacjonowaliśmy jedno ze spotkań:
W sobotę po przeciwnych stronach barykady stanęło dwóch przyjaciół, którzy znają się dobrze z czasów gry w Ruchu Chorzów. Chodzi w tym przypadku o Grodzickiego oraz napastnika Zagłębia, Arkadiusza Piecha. Jak to bywa w derbowych meczach, emocje czasami brały górę. - Wydaje mi się, że troszkę winy w tym wszystkim było sędziego, bo mimo że to była pierwsza minuta, ale Arek zagrał bardzo niebezpiecznie. Dostałem z łokcia w głowę. Za to należała się żółta kartka i myślę, że takich zagrań już by nie było. Później sędzia pozwolił jeszcze na jeden faul. Jestem obrońcą, ja nie pozwolę sobie - mimo że jest to mój przyjaciel - na to, żeby mnie bił po głowie. Do ułomków nie należę i myślę, że oddałem Arkowi i później starał się już biegać raczej bliżej Adama Kokoszki niż mnie - powiedział Rafał Grodzicki.
A to nie koniec, bo ostatnio o formacji defensywnej wrocławian w ciekawych słowach wypowiedział się Mateusz Żytko z Cracovii: - Ostatnią zaporą Śląska jest obrona, gdzie grają twardzi zawodnicy, którzy się nie patyczkują z przeciwnikiem.
Dawno w Lechii Gdańsk nie było zawodnika, który dysponowałby tak dużą siłą i bardzo dobrym zastawieniem piłki. 24-latek w naszej lidze "przesuwa" praktycznie każdego obrońcę - Marcin Kamiński, który przyjechał do Gdańska z Lechem Poznań po tym meczu mógł się czuć "trochę" poturbowany.
Sadajew gra jednak na pozycji napastnika, więc jest rozliczany z bramek. Tych przez długi czas nie było, a gdy już dochodził do sytuacji, na zagrożeniu się kończyło. Piłkarz odblokował się w Szczecinie, gdzie strzelił jednego gola. W spotkaniu z Lechem był bohaterem, dwukrotnie trafiając do bramki Krzysztofa Kotorowskiego.
- To bardzo ciekawy zawodnik, który zdobył trzy bramki w ostatnich dwóch meczach. Bardzo dużo wspólnie trenujemy. Zaur przychodzi zawsze wcześniej na zajęcia i zostaje po treningu, by nad sobą pracować. Wcześniej nie mieliśmy nic, teraz jesteśmy w ligowej czołówce - mówił na jednej pomeczowej konferencji trener Ricardo Moniz.
Tej osoby nikomu nie trzeba przedstawiać. Większość kibiców Sobolewskiego kojarzy przede wszystkim z występów w Wiśle Kraków w latach 2005 - 2013. Defensywny pomocnik haruje za dwóch, a czasem nawet za trzech kolegów. Obecnie występuje w Górniku Zabrze i chyba możemy powiedzieć, że aktualny sezon to jego najlepszy w całej karierze, a Sobol ma przecież 37 lat!
Ten doświadczony pomocnik potrafi swoją osobą zmobilizować do lepszej gry cały zespół i to niekoniecznie piękną akcją, czy zdobytym golem. Radosław Sobolewski nie przebiera w środkach, jeśli chodzi o komunikację werbalną. Często też łapie jednak żółte kartki, czy też czerwone - m.in. w pamiętnym meczu na mistrzostwach świata 2008 z Niemcami.
To właśnie on został wybrany przez wszystkich ligowców największym twardzielem - w sumie na urodzonego w Białymstoku gracza swój głos oddawał co trzeci zawodnik.
Przebojem wszedł do naszego zestawienia. Po meczu, w którym łodzianie zremisowali z Zagłębiem Lubin, kibice czerwono-biało-czerwoni dali upust swojemu niezadowoleniu z postawy zespołu. Zawodnicy usłyszeli od kibiców falę ostrej krytyki, a większość z nich szybko zeszła do szatni. Jednym z nielicznych zawodników, którzy zostali z kibicami, był właśnie Patryk Wolański. Golkiper łodzian bronił swoich kolegów z zespołu i prosił kibiców o wsparcie. Taka postawa 22-latka spodobała się kibiciom, którzy nagrodzili go gromkimi brawami.
Młodemu golkiperowi nie można odmówić ambicji i chęci. W każdym spotkaniu widać, jak bardzo zależy mu na swojej drużynie, mimo że nie wszystko ułożyło się po jego myśli i Widzew spadł z ligi. Do składu wskoczył jednak w trudnym momencie, ale na pewno kibice nie mogą mieć pretensji do jego dyspozycji, która w kilku meczach była naprawdę dobra.
Rozmowa Patryka Wolańskiego z kibicami (Uwaga, film zawiera niecenzuralne słowa):
Kolejny bramkarz w naszym zestawieniu - tym razem golkiper Pogoni Szczecin, którego kibice mogą pamięć za barwną wypowiedź po przegranym meczu z Olimpią Elbląg. Wówczas 30-latek nie krył złości i zmieszał z błotem całą swoją drużynę.
Janukiewicz w latach młodzieńczych uczestniczył w barwnym kibicowskim życiu, czego nie ukrywa. Oprócz piłki nożnej spróbował swoich sił w boksie, a jego trenerem przez jakiś czas był Leopold Saski.
To nie koniec przygód bramkarza - jeszcze kiedy był juniorem to podczas turnieju uderzył w twarz dwóch zawodników Zagłębia Wałbrzych. Zobaczył wówczas czerwoną kartkę, chociaż to zachowanie powinno zostać ukarane nawet zawieszeniem.
Komentarz Janukiewicza po meczu z Olimpią Elbląg (Uwaga, film zawiera niecenzuralne słowa):
Wiele osób porównuje Pazdana do Radosława Sobolewskiego. Grają oni na tej samej pozycji i tak samo ciężko pracują dla dobra zespołu. Z graczem Jagiellonii Białystok łączy się ciekawa historia - gdy na jednym z pierwszych treningów zderzył się głową z Tomaszem Hajto szybko się podniósł i grał dalej, natomiast jego kolega jeszcze długo nie wstawał z boiska.
W jednym reprezentacyjnym występie nie popisał się swoim wejściem, co spowodowało w internecie na jego temat falę memów. Od tamtego czasu kibice i eksperci większą uwagę koncentrują na jego brutalności w grze, niż samej formie. Po prostu "Kung Fu Pazdan".
Typowy walczak ze śląskim charakterem. Wychował się w Sośnicy Gliwice, ale grał też w Carbo, a obecnie dla Piasta. W swojej karierze nie miał jednak zawsze z górki.
W 2009 roku doznał poważnej kontuzji głowy, gdy był piłkarzem Zagłębia. Miało to miejsce... w Gliwicach przeciw Piastowi. Również i w poprzednim sezonie Kędziora miał problemy, tym razem z kolanem. Z gry wypadł w lutym 2013 roku, a wrócił do niej dopiero na przełomie września i października. Już wielokrotnie napastnik pokazywał ogromny hart ducha i nie poddawał się w trudnych momentach, dzielnie walcząc z przeciwnościami losu. Również i na boisku udowadniał i nadal udowadnia, że jest Ślązakiem z krwi i kości. Nikomu nie odpuści.
Gdy szkoleniowcem Korony był Leszek Ojrzyński, wszyscy bali się kielczan. To był zespół, który na boisku nigdy nie odpuszczał. Jeden za drugiego, potocznie mówiąc, szedł w bój. Gdy któremuś z zawodników coś się działo, inni natychmiast ruszali mu do pomocy.
Kielczanie grali twardo, momentami bardzo twardo, na pograniczu brutalnego faulu. Nie było mowy o odpuszczaniu. Takich zachowaniem zyskali wielki szacunek u swoich kibiców, a i cała Polska mówiła o złocisto-krwistych z uznaniem. Im bowiem nigdy nie można było odmówić zaciętości i przede wszystkim ambicji. Dziś kielczanie grają już inaczej, nie są starą Koroną za czasów Ojrzyńskiego, ale i tak tworzą prawdziwy zespół. Bo w końcu to "banda świrów".