Spokojnie, w tytułowej wypowiedzi Tomasza Gębali wcale nie chodzi o rękoczyny, ale w ten właśnie sposób lider kieleckiej defensywy wyjaśnia fenomen obrony Orlen Wisły Płock, która uchodzi za największą broń rywali. - Ich zadaniem jest jak najszybciej zaatakować, byś nie miał czasu nawet pomyśleć. Często zdarza się, że grając przeciwko Wiśle biją cię jeszcze zanim dostaniesz piłkę. Musisz wtedy podjąć decyzję w ułamku sekundy.
W obszernej rozmowie reprezentant Polski zdradza, dlaczego w Płocku chcieli wysłać go do "Klubu Kokosa", co rozśmieszyło go podczas wizyty w Hali Legionów wraz z drużyną Nafciarzy oraz dlaczego "lubi wkurzać ludzi". Oprócz tego, wspomina kulisy transferu do Kielc, pochyla się nad kondycją kielecko-płockiej rywalizacji oraz mówi o powrocie do gry po kontuzji kolana. - Nie ma w tym nic racjonalnego. Nie skończyłem jeszcze rehabilitacji, ale za bardzo kocham ten sport, żeby odpuścić i nie zaryzykować.
Maciej Szarek, WP SportoweFakty: Zostawiłbyś klubowe auto z podpisem "Tomasz Gębala" w centrum Płocka?
Tomasz Gębala: Już zostawiałem, gdy przyjeżdżałem na zgrupowania reprezentacji Polski lub w odwiedziny do znajomych. Nigdy nic się nie stało. Dobrze pamiętam historię mojego transferu. Na początku 2019 roku ogłosiłem, że nie przedłużę kontraktu z Orlen Wisłą Płock. Nigdy nie chodziło o to, że chciałem koniecznie przejść do Kielc. Chciałem po prostu odejść z Płocka, bo nie czułem się tam dobrze. Pojawiły się wtedy złośliwe głosy, żeby wysłać mnie do "Klubu Kokosa", czyli żebym nie grał w meczach, ale jednocześnie długo i ciężko trenował, by nie mieć na nic czasu. Na szczęście taki okres nie trwał długo, bo pod koniec pobytu w Płocku grało mi się naprawdę dobrze, a na pożegnanie z Orlen Areną kibice skandowali moje imię. Rozstaliśmy się w dobrych relacjach, więc nie muszę martwić się o samochód (śmiech).
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Świątek zajrzała do pucharu, a tam... Musisz obejrzeć to nagranie
W Kielcach przyjęcie było ciepłe?
Pamiętam, że kiedy rozpoczęły się plotki o moim transferze do Łomża Vive Kielce i przyjechałem do Hali Legionów wraz z Orlen Wisłą Płock, podczas rozgrzewki doszło do śmiesznej sytuacji. Przebiegając koło jednego sektora usłyszałem: "Rudy, chodź do Kielc!", ale dziesięć metrów dalej kibice krzyczeli: "Gębala, nikt cię tu nie chce!". Sam oceń.
Jak podchodzisz do kielecko-płockiej rywalizacji, mając za sobą występy po obu stronach?
Trwa ona dłużej niż obaj żyjemy, więc to zupełnie normalne, że jeden klub bardzo chce wygrać z drugim. Sport generuje emocje, a kiedy przegrywasz, pojawia się frustracja. Jeżeli to Łomża Vive Kielce byłaby na miejscu Orlen Wisły Płock (kielczanie triumfują w PGNiG Superlidze nieprzerwanie od dziesięciu lat – przyp. red.), kieleccy kibice byliby równie rozczarowani, co płoccy, a zawodnicy równie wkurzeni, jak obecnie Nafciarze.
Problem w tym, że nasza rywalizacja budzi złe emocje, które podchodzą pod nienawiść. Najgorsze, że sytuacja wygląda identycznie z obu stron. Kiedy byłem w Płocku, Kielce były złe, a w Kielcach zły jest Płock. A tak naprawdę nie ma tego dobrego i tego złego. To tylko kwestia perspektywy. Najlepiej obrazuje to dyskusja na temat przełożenia meczu, który ostatecznie czeka nas we wtorek. Poziom internetowej rozmowy był dramatyczny, wulgarny. Oczywiście, przyniosło to rozgłos polskiej piłce ręcznej, ale chyba nie taki, jaki byśmy chcieli. Jeśli zamierzamy budować kulturę i pozytywne zainteresowanie wokół naszej dyscypliny, to ostatnio osiągamy odwrotne rezultaty.
Koniec końców oba kluby więcej dzieli czy łączy?
Długoterminowo łączy je to, że oba są bardzo ambitne i zawsze chcą być najlepsze w Polsce. Chwilowo dzieli kwestia wyników, bo piłka ręczna to gra o sumie zerowej. Żeby ktoś mógł wygrać, ktoś musi przegrać. W ostatnich latach zwycięstwa były kielecką domeną, ale kto wie, co będzie za pięć lat?
Na razie skupmy się na tym, co czeka nas we wtorek. Jeden mecz zadecyduje o mistrzostwie Polski w sezonie 2021/2022. A co zadecyduje o wyniku meczu?
Trzeba będzie pokazać, że umiemy wytrzymać presję i poradzić sobie, gdy nie wszystko idzie zgodnie z planem. Mamy doświadczenia z bieżącego sezonu, na przykład z domowego spotkania z Barceloną. Długo mieliśmy problemy, ale w końcówce wytrzymaliśmy presję, czego nie zrobili rywale i odwróciliśmy losy meczu (29:27). Udało się to z pomocą naszej publiczności, której nie mieliśmy choćby w Porto. W Portugalii nie wychodziło nam przez cały mecz i już do końca nie mogliśmy wyjść z marazmu, choć wszyscy starali się z całych sił. Wyglądało jednak, jakbyśmy nic nie potrafili i przegraliśmy (27:29).
W Płocku może zdarzyć się podobna sytuacja, dlatego musimy być gotowi, by dźwignąć się w trudnym czasie i nie ulec nerwom, które pojawiają się przy błędach. Wygra ten, kto lepiej poradzi sobie ze swoją głową i wagą spotkania. Oprócz tego, spodziewam się bardzo emocjonalnego meczu, skupionego raczej na ciężkiej walce fizycznej niż na kunszcie technicznej gry. Nie ma co kalkulować, na kiedy rozłożyć siły. Ważna będzie konsekwencja i brak przestojów. Jeśli to się uda i będziemy prowadzili grę po swojemu, będzie dobrze.
Wspomnieliśmy już kwestię zmiany daty spotkania. Pierwotnie mecz zaplanowano na 14 maja, ale ostatecznie obędzie się on dziesięć dni później. Co to zmienia?
Stricte sportowo nowa data pozwala na to, że obie drużyny będą w pełni wypoczęte, bo wszyscy będziemy mieć tydzień przerwy. Każdy może się dobrze przygotować i dojść do optymalnej formy, więc spotkanie faktycznie pokaże, kto jest lepszy i kto zasłużył na tytuł. Całe zamieszanie na pewno spowoduje jednak dużo większe napięcie, także między zawodnikami. Wiele osób jest po prostu wkurzonych.
Wyciągasz z szafy ochraniacze na zęby?
Bez przesady. Nie spodziewam się chamskich fauli, ale na pewno będzie to bardzo trudny mecz dla sędziów, żeby utrzymać zawodników w ryzach. Bardzo łatwo może dojść do eskalacji.
Szansa na przerwanie kieleckiej dominacji (Orlen Wisła Płock przegrała w Kielcach 26:27 – przyp. red.) oraz poczucie pokrzywdzenia decyzją ligowych władz ws. terminu meczu zapełnią płocką Orlen Arenę. Dla rywali będzie to dodatkowy argument do przedmeczowej motywacji?
Jest stres pozytywny i stres negatywny. Jeżeli płocczanie potrzebują się dodatkowo zmotywować, mają taką okazję i może im to wyjść na dobre. Jeśli będą jednak z tego powodu przemotywowani, może to zadziałać w drugą stronę.
Co Ty czujesz przed meczem?
Gram w piłkę ręczną na tyle długo, że zorientowałem się już, że żyję właśnie dla takich meczów. Gra o taką stawkę to najlepsze, co może spotkać sportowca i najlepszy moment, by się sprawdzić. Do tego dochodzi mój charakter. Ja po prostu lubię wkurzać ludzi i mam satysfakcję, gdy ktoś pomyśli sobie po spotkaniu, że "ten rudy nieźle zaszedł nam za skórę".
Wszyscy podkreślają, że największą bronią Wisły jest "hybrydowa obrona trenera Xaviera Sabate". Czym się ona różni od kieleckiej? Koniec końców w obu przypadkach broni przecież po sześciu.
I to za każdym razem w systemie 6-0 (śmiech)! Różnica jest taka, że my chcemy zapędzić rywala w kozi róg, postawić go w sytuacji, jaką przewidzieliśmy i zmusić go do słabego podania albo słabego rzutu. Chcemy dostać go na bloku, przechwycić piłkę albo przerwać atak. Wdając się jeszcze głębiej w szczegóły, u nas podwyższenie strefy zwykle wychodzi od zawodników grających w środku obrony, zgodnie z pryncypiami gry w piłkę ręczną. Zawodnicy obok, na pozycji numer dwa, wychodzą wyżej tylko w bardzo określonych sytuacjach. Gramy kompaktowo, wymuszając błędy rywali.
Płocczanie natomiast są bardziej bezpośredni, agresywni i nie akceptują bloku, a zawodnicy na pozycjach numer dwa są bardzo mobilni i to oni najczęściej podwyższają strefę. Ich zadaniem jest jak najszybciej zaatakować rywala, by ten nie miał czasu nawet pomyśleć. Często zdarza się, że grając przeciwko Wiśle biją cię jeszcze zanim dostaniesz piłkę. Musisz wtedy podjąć decyzję w ułamku sekundy czy będziesz grać jeden na jeden, podawać do najbliższego kolegi, czy przerzucać jeszcze dalej. Obrona Wisły wprowadza chaos w ataku rywali, nawet jeśli czasem ma się wrażenie, że to płocczanie biegają na oślep. Tak naprawdę mają bardzo czytelne zasady kto, kiedy i jak powinien atakować przeciwników.
Kiedy gra przeniesie się na drugą stronę boiska i Ty wejdziesz do gry, kogo uważasz za największe zagrożenie z obozu Orlen Wisły Płock?
Patrzę raczej na cały zespół, a nie na poszczególnych zawodników. Możemy jednak wspomnieć Michała Daszka, bo na pewno stoczę z nim wiele pojedynków. Ciężko powstrzymać go jeden na jeden, bo to świetny, dynamiczny gracz. Kilka razy mnie pewnie ogra, ale będę walczył, żeby go spychać i nie pozwalać na zdobycie bramki w moim sektorze.
Czyli "czarna robota".
Sukcesem dla Michała będzie udana akcja jeden na jeden. Jeśli mnie minie, będzie bramka albo rzut karny. Dla mnie sukcesem będzie zablokowanie strefy i niesprawienie problemów koledze obok. Jeśli uda się Daszkowi, jego zwycięstwo będzie o wiele bardziej efektowne, bo padnie bramka. Moim zadaniem jest z kolei regularność, bo taka sama praca czeka mnie w każdej akcji. Niektórzy koledzy mogą zaryzykować, wyskoczyć do przechwytu, ale na środku obrony najważniejsza jest stabilność.
Przygotowując się do meczu, staram się wychwycić charakterystyczne ruchy przeciwników. Jeszcze z czasów treningów w Płocku pamiętam radę Marcina Wicharego: "W decydujących momentach, gdy gracz jest zmęczony, zawsze wraca do swoich sprawdzonych schematów".
Dlaczego postronny kibic miałby trzymać kciuki za drużynę Łomża Vive Kielce? Przecież jeśli mistrzostwo zgarnie Orlen Wisła Płock, to kielczanie i tak zagrają pewnie w Lidze Mistrzów dzięki "dzikiej karcie", a i wreszcie nie będzie nudy na ligowym podium.
Powiedziałbym, że to dość logiczne argumenty. My jednak zawsze będziemy dążyć do zwycięstwa nie tylko w polskiej lidze, ale też w Lidze Mistrzów. Wygrana w PGNiG Superlidze to jedyny pewny sposób, by zakwalifikować się do Champions League na kolejny rok. To fakt, że Orlen Wisła Płock częściej gra ostatnio w Final4, ale w tym innym (w Lidze Europejskiej – przyp. red.). Brutalna prawda jest jednak taka, że to my jesteśmy gwarantem walki o zwycięstwo w Lidze Mistrzów. Jeśli polscy kibice dalej chcą nas oglądać w meczach z Barceloną, PSG i Veszprem, musimy wygrać ligę.
Wróciłeś do gry akurat na najważniejsze mecze w sezonie. W grudniu przeszedłeś operację kolana, która wykluczyła Cię na ponad cztery miesiące. Na ile było to zaplanowane działanie?
Zgodnie z pierwotnym planem, powinienem być o wiele dalej w procesie rehabilitacji. Planowaliśmy mój powrót na najważniejsze mecze sezonu, ale i tak nie obyło się bez potknięć i rehabilitacja powinna iść szybciej. Problemy pojawiły się, gdy rozpocząłem ćwiczenia dynamiczne. Musiałem opóźnić treningi z większym obciążeniem.
Na początku drogi było lepiej niż zakładałem, co zbudowało moje oczekiwania. Potem pojawiły się komplikacje, które można było jednak przewidzieć. Mimo wszystko, nie mogłem pogodzić się z tym, że plan będzie musiał być zmieniony. Na pewno pomogło doświadczenie zebrane w trakcie poprzednich kontuzji, bo mogłem przewidzieć swoją reakcję na szok, jakim jest kolejny uraz, i zracjonalizować swoją niedyspozycję. Ból jednak nigdy nie jest taki sam, a ja wciąż nie zakończyłem rehabilitacji.
Zaraz, zaraz. Nie zakończyłeś rehabilitacji, ale wróciłeś do gry?!
To strasznie głupie, nie? Awansowaliśmy do Final4, mamy szansę na historyczny sezon i nie chcę mieć na pamiątkę pustego wpisu do CV. Za bardzo chcę grać i za bardzo kocham ten sport, żeby odpuścić i nie zaryzykować.
Nie boisz się konsekwencji?
Dług wobec swojego organizmu zaciągnąłem bardzo dawno temu, gdy tylko wszedłem w sport. Każdy sportowiec, trenując ponad swoje siły, będzie niszczył sobie chrząstki i stawy aż w końcu zacznie go wszystko boleć. Ale wtedy za bardzo będzie kochał sport, żeby przestać i w efekcie będzie dalej dążył w samozniszczenie. Największe problemy pojawią się dopiero po karierze, bo to wtedy, statystycznie, zawodnicy przechodzą najwięcej operacji. Ja mam za sobą już cztery poważne zabiegi, w trakcie kariery blisko cztery lata byłem poza boiskiem. Nie mogę przegapić szansy, jaką mam teraz przed sobą. Nie da się tego zrozumieć. W moim powrocie na parkiet nie ma nic racjonalnego. Jakkolwiek głupia jest moja decyzja, za bardzo chcę wygrywać.
Odkąd dołączyłeś do Łomża Vive Kielce, zostałeś gwiazdą memów, jedząc popcorn, nie słabną żarty o Twojej przegranej rywalizacji z Luckiem Steinsem oraz często podkreślasz, że jesteś rudy. Niewielu zawodników pozwala sobie na taki dystans do siebie.
Każdy, kto był jedynym rudym w szkole, wie, że nie jest to najłatwiejsza sytuacja, a sama szkoła potrafi być bardzo ciężkim środowiskiem. Oprócz tego, jestem najmłodszym z czwórki braci, więc musiałem sobie jakoś radzić. Dzięki temu jestem mocniejszym człowiekiem, mam świadomość swoich wad i zalet i nie przeszkadza mi, że mogą się ze mnie śmiać, bo ja wiem, że mogę się śmiać z innych. Koniec końców najważniejsze są dzieci. Kiedyś będą to czytać także mój syn i moja córka. Jeśli moja postawa pomoże choć jednej osobie, że nie trzeba się tym przejmować, to warto.
Zanim dojdzie do decydującego meczu w PGNiG Superlidze, we wtorek rano (o godz. 11.00) czeka nas losowanie półfinałów Ligi Mistrzów. Masz swojego wymarzonego rywala?
Tak. Chcę zagrać z tym, z którym wygramy (śmiech)! Każdy, kto jedzie do Kolonii, jedzie z zamiarem wygrania całej Ligi Mistrzów. Trener Talant Dujshebaev często powtarza nam słowa Alberto Entrerriosa, że finały nie są po to, żeby je rozgrywać, ale po to, żeby je wygrywać.
Jedyną drużyną, która awansowała do EHF Final4, a której nie pokonaliśmy jeszcze w trakcie tegorocznej edycji z Ligi Mistrzów, jest THW Kiel. Jeśli mamy zdobyć w tym roku tytuł Champions League, chciałbym na nich wpaść, żeby ograć wszystkich, którzy liczą się w bieżącym sezonie. Musimy przy tym pamiętać, że jeszcze nic w tym roku nie wygraliśmy. Pokazujemy, że plan na naszą drużynę działa i wszystko budowane jest z sensem, ale najważniejsze mecze dopiero przed nami.
Czytaj także:
Teraz albo nigdy dla Orlen Wisły Płock
"Święta Wojna" w liczbach