O awansie do ekstraklasy w Radomiu mówi się już co najmniej od czterech lat. W tym roku jednak podstawy przedsięwzięcia zostały wcielone w życie z wielkim rozmachem. Szefowie klubu zadbali bowiem o stworzenie wokół szczypiornistów odpowiedniej atmosfery, a pozostały aspekty sprawiły, że jak na radomskie warunki, mieli jak u Pana Boga za piecem. Wydawało się również, że i drużyna stanowi już monolit, który będzie w stanie walczyć jak równy z równym z najlepszymi. Słuszność powyższej tezy potwierdził występ przeciwko ASPR-owi Zawadzkie. Zwycięstwo sprawiło, że w Radomiu wręcz wybuchła euforia. Skończyła się jednak równie szybko, jak się pojawiła. Trzy porażki z rzędu, w tym m.in. z beniaminkiem z Bochni, i to na własnym parkiecie, zepchnęły radomian w ligową otchłań.
Tym samy hasło „czas na atak ekstraklasy” zostało przesunięte w czasie. Do kiedy? Tego nie wiadomo. Sztab szkoleniowy i zawodnicy bowiem jak na razie trzymają w tajemnicy przed światem to, co dzieje się na cotygodniowych spotkaniach szczypiornistów z szefem AZS-u Politechnika. Pewne jest, że atmosfera im towarzysząca jest bardzo gorąca. Z informacji z nieoficjalnych źródeł wynika, że dopiero teraz szczypiorniści podpisali specjalny regulamin, w którym znajdują się zapisy o ewentualnych karach nakładanych na zespół w przypadku przejścia „obok meczu”. Jak na razie tego ostatniego zarzucić nie wolno nikomu.
Najgorsze wydaje się jednak to, że trener Karol Drabik ma grupę doświadczonych zawodników, którzy mimo to mają ogromny problem z integracją na parkiecie. W gronie akademików nie ma nowicjuszy, a większość graczy ma bogate doświadczenie zebrane w innych klubach. Wydawałoby się więc, że już swoim doświadczeniem będą bić rywali na głowę. Wystarczy wspomnieć o 24-letnim rozgrywającym Konradzie Misiewiczu, który ma za sobą wiele występów na parkietach ekstraklasy m.in. w barwach Travelandu Olsztyn, czy jego bracie Przemysławie. Nie bez znaczenia dla zespołu miał być również powrót do niego po rocznym wojażu Daniela Kulika. Sęk w tym, że ani wspomniani wyżej zawodnicy, ani ci, którzy zostali w Radomiu po ubiegłym sezonie, nie zaprezentowali jeszcze optymalnej formy. Co gorsza, nie potrafią znaleźć wspólnego języka i to właśnie ten element jest zmorą AZS-u Politechnika.
Jedno jest pewne. Jeżeli radomianie chcą zaistnieć na poważnie w tegorocznych rozgrywkach, po porażkach z MTS-em Chrzanów, StalProduktem Bochnia i Olimpią Piekary Śląskie, na porażkę w sobotnim meczu z AZS-em AWF Biała Podlaska nie mogą sobie pozwolić. Ewentualna wpadka śmiało mogłaby być nazwana katastrofą. - Wykorzystamy ten mecz do odbudowania naszych morale i nastrojów. Po prostu musi być lepiej - podkreślają zgodnie szkoleniowiec oraz zawodnicy radomskiego teamu.