Nie da się ukryć, iż podopieczne Grzegorza Gościńskiego mogły pierwszy mecz wygrać. Sam szkoleniowiec stwierdził, iż zespół był po prostu przemęczony ostatnimi pojedynkami w lidze, nie wspominając już o samej podróży na Węgry. Lublinianki grały dobrze, ale nie na tyle, by wywieźć zwycięstwo. Przed meczem "o wszystko" w lubelskiej ekipie panuje ogromny optymizm, gdyż ma ona do odrobienia zaledwie trzy bramki, a biorąc pod uwagę okoliczności samego rewanżu, wszystko jest możliwe. - Przed rewanżem jestem optymistką. Na Węgrzech zagrałyśmy naprawdę dobre spotkanie, ale wiem, że stać nas na lepszą grę. Wierzę, że w niedzielę awansujemy do kolejnej rundy - powiedziała na łamach Kuriera Lubelskiego kapitan zespołu, Sabina Włodek.
Na pojedynek z Węgierkami udała się liczna grupa kibiców z Polski, którzy nie byli zadowoleni z postawy serbskich sędziów. Widać było większą przychylność w stronę gospodyń, które pozwalały sobie na nieprzepisową grę. W jednej z końcowych sytuacji lubelska skrzydłowa została w bardzo brzydki sposób sfaulowana, za co nie otrzymała nawet upomnienia. -Gra się tak, jak przeciwnik pozwala. Oczywiście życzylibyśmy sobie, żeby sędziowie częściej reagowali, ale grając na wyjeździe, trzeba się liczyć z przychylnością dla drużyny gospodarzy. Dlatego nie chciałabym zrzucać winy na sędziów, ponieważ myślę, że nawet przy takiej ich postawie można było wywieźć korzystniejszy wynik - wyjaśnia sytuację lubelska skrzydłowa.
Do niedzielnego rewanżu pozostaje jeszcze kilka dni. Lublinianki jednak nie próżnują, lecz starają się poprawić te elementy, które w pierwszym meczu wychodziły im najsłabiej. Jak podkreśla kapitan SPR-u, zespół musi skupić się na wyeliminowaniu dwóch ogniw, które stwarzały najwięcej kłopotów polskiej drużynie - Laimie Bernataviciute i Kristinie Trishchuk. - Obie są ważnymi ogniwami zespołu i stanowią o obliczu węgierskiej drużyny - podkreśla Włodek.