Wszyscy doskonale znają ostatnie "osiągnięcia" vice mistrzów Polski: Haukar, Vive, Zagłębie Lubin. Głównym tłumaczeniem była plaga kontuzji i tutaj trzeba przyznać, że brak kluczowych zawodników mógł zaważyć o wspomnianych porażkach. Ale jak się okazuje, wszystko to ma drugie dno. Wygląda na to, że płocka stara gwardia urządza sobie w ostatnim czasie z Wisły prywatny folwark, w którym to oni zaczynają rozdawać karty. Już parę lat temu Płock był świadkiem rozłamu, kiedy do zespołu dołączyli Jurasik, Drobik, Wleklak, Lijewski. Nie podobało się, że to zawodnicy z drużyn największych rywali, że za wysokie kontrakty, że dotychczasowi liderzy zespołu przestali być pierwszoplanowymi postaciami, że to nie ich imiona są skandowane przez kibiców. Doszło do tego, że Wisła najpierw w bólach zdobyła złoty medal, a sezon później straciła go na rzecz ekipy z Kielc. Wspomniani zawodnicy odeszli i zaczęli swój podbój najsilniejszych lig europejskich.
Wygląda na to, że jesteśmy świadkami powtórki z rozrywki. Nie chciałbym wnikać w warsztat Olivera Jensena, bo nigdy nie byłem, nie jestem i nigdy nie będę trenerem piłkarzy ręcznych. Nie sądzę jednak, aby szkoleniowiec z taką renomą w Danii - jakby nie patrzył kraju, który mógłby z powodzeniem wystawić w mistrzostwach świata dwie reprezentacje, "potrafiłby" tak negatywnie wpłynąć na zawodników Wisły. Więc może źródłem niepowodzeń są sami zawodnicy. I tutaj dochodzimy do problemu, o którym w Płocku coraz głośniej. "Jak nie wiesz o co chodzi, to chodzi o kasę". Niektórzy zawodnicy Wisły pokazują, jak bardzo daleko im do Europy. Jeśli prawdą okaże się, że o słabej postawie Nafciarzy zaważyły rozbieżności między wysokością kontraktów poszczególnych zawodników, to można tylko współczuć płocczanom takich "profesjonalistów". Z taką grą jak w pojedynku z Azotami Puławy niektórzy Nafciarze mogliby mieć problemy z angażem w ligowym średniaku, a stawianie się w jednym rzędzie z Samdahlem czy Kuzelevem napawa na kiepski dowcip. Pamiętam zdziwienie szczypiornistów Wisły, kiedy zobaczyli zaangażowanie w codzienne treningi Mortena Seiera zaraz po przeprowadzce do Polski. Ten jednak miał świadomość, że "dzisiaj tu, jutro tam" i tylko od jego formy zależą jego dalsze losy. Jednak jego koledzy nie mogli zrozumieć, że nie trenują dla trenera, dyrektora, czy prezesa, tylko dla siebie.
Wszyscy w Płocku czekają teraz na reakcję władz klubu. Czy polecą głowy? Jak tak, to czyje? Oczywiście odrzucam myśl, że za porażki Wisły mogliby ponieść jakąkolwiek odpowiedzialność zawodnicy, którzy przed sezonem wzmocnili vice mistrzów Polski. Powody są dwa. Raz, że to oni jak na razie ciągnęli cały ten wózek, a dwa, że byli długo kontuzjowani. Pozostaje trener, albo zawodnicy, którzy w Puławach wystąpili. Osobiście nie chce mi się wierzyć, że całą odpowiedzialność za klęskę płocczan ponosi Jensen. Jego zwolnienie pokazałoby, jak bardzo zaściankowy jest klub z Płocka. W żadnym, profesjonalnym klubie, który chce zwojować parkiety Europy, nie może dojść do sytuacji, że to zawodnicy zwalniają trenera. Takie praktyki mogły mieć miejsce kilka, kilkanaście lat temu, kiedy Polski ciężko było znaleźć na mapie europejskiego handballa. Niestety chyba niektórzy zawodnicy wychodzą z założenia, że jak przez kilka sezonów często zostawiali serce na parkiecie (bo tego im nie można odmówić), to teraz kolejne kontrakty będą dostawali za zasługi.
Wszystkie oczy zwrócone są teraz w stronę nowego vice prezesa klubu Bogdana Zajączkowskiego, który zaraz po objęciu tego stanowiska wyraźnie dał do zrozumienia, że za wyniki zespołu odpowiada tylko i wyłącznie trener. To on inkasuje kolejną, niemałą pensję w euro i to on ma zagwarantować końcowe sukcesy. Tym bardziej, że trener Zajączkowski jest wielkim zwolennikiem płockiej myśli szkoleniowej i płockiego charakteru. Z drugiej strony, były trener płocczan sugeruje, że nie pozwoli, aby każdy dbał o swój interes, a nie klubu. W którą drogę popłynie Wisły, o tym powinniśmy przekonać się w najbliższych dniach.