Katarzyna Duran: Dla mnie to nie była łatwa decyzja

- Dla mnie to nie była łatwa decyzja i na pewno nie ciągnęłam w tym kierunku żeby odejść, ja chcę po prostu normalnie żyć - mówi Katarzyna Duran w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl o odejściu z drużyny mistrzyń Polski, SPR-u Lublin.

Maciej Brum
Maciej Brum

W ostatnim tygodniu wiele emocji wzbudziło odejście z drużyny SPR-u Lublin rozgrywającej Katarzyny Duran, która zdecydowała się przenieść do Vistal Łączpolu Gdynia. Wokół tej zmiany barw klubowych pojawiło się wiele różnych wersji, dlatego też postanowiliśmy zapytać samą zainteresowaną o tę sytuację. - Na dzień dzisiejszy nie mówię za dużo. Nie ukrywam, że nie zależy mi na jakiś tarciach. Tak więc w chwili obecnej ani nikogo nie obrażam, ani nie mam zamiaru nikomu robić pod górę - zaznacza na początku rozmowy zawodniczka.

Dlaczego jednak zawodniczka zdecydowała się opuścić Lublin? - Zostałam troszkę zmuszona. Nikt ze mną nie rozmawiał. Odebrałam to tak, że po prostu nie chcą mnie zatrzymać, nie mają takiej potrzeby. Mają swoje rozgrywające, wiele zawodniczek i nie było takiej potrzeby żebym jeszcze ja zostawała jako ta trzecia czy czwarta na tej pozycji. Tak to się po prostu skończyło. To nie było tak, że nie chciałam się z prezesem dogadać, nie chciałam zostać. Jeśli prezesowi zależałoby żeby się ze mną dogadać, porozmawiać i chciałby mnie zatrzymać w Lublinie to naprawdę mi się nie uśmiechało wyjeżdżać. Myślałam, że zostanę tu do końca życia i jeden dzień dłużej. Dla mnie to nie była łatwa decyzja i na pewno nie ciągnęłam w tym kierunku żeby odejść. Nie zależało mi tak na tym. Wolałam zostać w Lublinie, grać tam i żyć. Niestety jako zawodniczka nie-kontraktowa musiałam sobie znaleźć klub, musiałam gdzieś trenować - wyjaśnia Katarzyna Duran.

Pytana czy jednak czy nie mogła zaczekać i zbyt szybko nie wykorzystała tej sytuacji, odpowiada: - Nie, to było tak, że najpierw rozmawiałam z prezesem i on po prostu nie chciał się ze mną spotkać. I jest po prostu procedura, którą musiałam przejść. To i tak było przeciągnięte w czasie, bo to powinno trwać 14 dni. Ja czekałam dwa miesiące. Zostałam zostawiona praktycznie samej sobie. Łudziłam się, że może jednak się dogadamy, że może on (prezes) jednak będzie chciał żebym została. Później dostałam ze związku opinię, że jestem zawodniczką nie-kontraktową z powodu nie wywiązywania się przez klub z umowy. W tym momencie pojawiła się propozycja z Gdyni. Gdzieś musiałam trenować - mówi. - Ja chcę po prostu normalnie żyć. Mam teraz na utrzymaniu dziecko. To nie są kontrakty Bóg wie jakie. To są normalne pieniądze, ale są. Mogłam poczekać na pieniążki w momencie jak byłam sama - dodaje.

Nowa rozgrywająca Vistal Łączpolu Gdynia nie ukrywa, że ma trochę żal do władz klubu z Lublina, choć zdaje sobie sprawę, że jej ciąża skomplikowała trochę sytuację SPR-u. Uważa jednak, że po powrocie z urlopu macierzyńskiego nie dostała tak naprawdę szansy pokazania się. - Mi jest naprawdę trochę przykro. Zdaję sobie sprawę, że była ciąża, okres kiedy nie trenowałam. Tylko, że pamiętam też o tym, że dla tego Lublina trochę zrobiłam. Grałam tam 1,5 roku zanim zaszłam ciążę. Nie byłam także zawodniczką dochodzącą. Byłam jakimś tam filarem. Razem z Dorotą Malczewską i pozostałymi dziewczynami tworzyłyśmy zespół, zdobywałyśmy medale. Jest mi troszkę żal, że prezes postawił na mnie krzyżyk, bo ciąża to nie jest nie wiem co. Ja nigdy nie miałam kontuzji, wróciłam po miesiącu po porodzie. Także jak mówię to nie było tak, że to przeciągałam. Nie dano mi szansy pokazania jak prezentuje się na boisku.

Zawodniczka już po raz drugi opuszcza mistrzynie Polski. Wtedy również pojawiały się niepochlebne opinie na jej temat. Katarzyna Duran przypomina także tamtą sytuację. - Już raz odeszłam z Lublina i nikt nie wiedział dlaczego tak naprawdę. To się wzięło z tego, że byłam nikim w tym w tej drużynie, byłam młodą zawodniczką, nie grałam. Nikt mnie nie zatrzymywał. Prezes powiedział idź sobie, masz wolną rękę. Nie tłumaczyłam się dla prasy, nikt do mnie nie dzwonił, nie pytał dlaczego, co się stało. Gdzieś tam później czytałam, że coś komuś pokazałam. To jest nieprawda, brednie. Jak wróciłam do Lublina chciałam z kibicami rozmawiać a ci odwracali się uciekali, bo tak nie było. I też mówiono, że poszła dla kasy. Nie chcę żeby o mnie pojawiły się teraz niepochlebne opinie, jakiś żal czy coś. Chciałabym na dzień dzisiejszy powiedzieć i nie będę ukrywać, że to nie jest moja wina. Ja tutaj nie zawiniłam. Chciałam się dogadać, wyciągnęłam rękę - tłumaczy.

Teraz zawodniczkę czekają nowe wyzwania w klubie z Trójmiasta z którym zawodniczka związała się na dłuższy okres czasu. - Podpisałam kontrakt na dwa i pół roku. Dwa kolejne sezony i obecny do końca - mówi, dodając, że nie obawia się znanego z ciężkich treningów trenera Jerzego Cieplińskiego. - Pracowałam z nim 3 lata na kadrze. Wiem jaki on jest i się go nie boję. Mam nadzieję, że się jeszcze przy nim czegoś nauczę. Na koniec chciałabym podziękować wszystkim, dzięki którym w Lublinie czułam się jak w domu. Dziękuję też dziewczynom, trenerom i kibicom. Dzięki Wam wszystkim - kończy.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×