Artur Wiśniewski: Dla jednych Wenta bohaterem, dla drugich tylko Niemcem

Historia dała nam po tyłku - to fakt. Geopolityczne położenie Polski między dwoma europejskimi mocarstwami i jednocześnie mającymi aspiracje imperialne, skończyło się tym, że dzisiaj do Zachodu brakuje nam jakiś 25 lat. Pomimo tych niekorzystnych okoliczności, niestety ksenofobia względem naszych sąsiadów (byłych i aktualnych) przekłada się dzisiaj na każdą dziedzinę życia. Ostatnią ofiarą stał się nawet Bogdan Wenta, który zaściankowego szczypiorniaka pracą i talentem wyniósł nam na europejskie salony.

Euforia po zwycięstwie nad Czechami polskich piłkarzy ręcznych może nie sięga zenitu, ale faktycznie jest euforią. Jednak oprócz całego tłumu ludzi, wdzięcznych naszym zawodnikom oraz ich trenerowi, jest też tłum szowinistów, dla których fakt posiadania niemieckiego obywatelstwa przez trenera kadry jest największą narodową zniewagą.

Kiedy bramki dla futbolowej drużyny Niemiec strzelali napastnicy z polskimi korzeniami - Lukas Podolski i Miroslav Klose, pluliśmy na nich jak na zdrajców, dla których przyjazd do Polski do końca istnienia świata powinien zostać zabroniony. Kiedy szkoleniowcem naszej kadry piłkarzy ręcznych został Polak, który uzyskał niemieckie papiery, zaczęliśmy pluć i na niego. Na forach internetowych rozbrzmiewa dziś prawdziwy konflikt - w opozycji do tych, co cieszą się z naszych sukcesów, stanęli ci, którym decyzja Wenty o zdjęciu koszulki z orłem na piersi nie przypadła do gustu.

A z Wentą było tak, że w 1997 roku zdecydował się przyjąć niemieckie obywatelstwo, by móc zagrać w Igrzyskach Olimpijskich, na które nie miał szans pojechać z polską kadrą, dla której wcześniej rozegrał prawie 200 spotkań. Czy decyzja niespełna 50-letniego dziś już szkoleniowca była etycznie uzasadniona?

Na to pytanie odpowiedzi powinien udzielić sam zainteresowany. Ocen moralnych najtrudniej przychodzi Polakom udzielać wówczas, gdy chodzi o nich samych. Gdy rzecz dotyczy kogoś innego, łatwo o osądy, często równające człowieka z ziemią. Zwłaszcza, gdy chodzi o "szwaba" albo "ruska".

Nawet jeśli Wenta popełnił błąd (czego nie raczę nawet sugerować), to czy jest on w istocie tak ważny, skoro dzisiaj to polski zespół narodowy święci sukcesy w Mistrzostwach Europy? Jak perfidnie bezczelną osobą trzeba dziś być, by rozliczać w takiej sytuacji trenera z tego, jaką pieczątkę ma on w paszporcie?

Ludzka podłość albo raczej niewdzięczność nie znają żadnych granic. A jeśli znają, to i tak je przekraczają. Gdy awans na ME w piłce nożnej zapewniał nam Holender Leo Beenhakker, znalazła się duża grupa ludzi, dla których największą obelgą było właśnie to, że jest Holendrem. Nawet w samym PZPN-ie, co widać szczególnie teraz, takie zjawisko miało miejsce.

Chciałoby się wierzyć, że taka paranoja występuje również w innych krajach. Ale jakoś tym normalnym ludziom, w tym i mi, trudno się na taką wiarę zdobyć.

Komentarze (0)