O pomoc w rozwikłaniu wątpliwości zwróciliśmy się do trenera beniaminka, Edwarda Kozińskiego. Człowieka, któremu w ciągu krótkiego czasu udało się uporządkować grę oraz tchnąć "ducha walki" w zawodników, wydobywając z nich ponadludzkie siły. Największym "ciosem w plecy" dla wągrowieckiego szkoleniowca była fala kontuzji. Nie miał bowiem na nią żadnego wpływu. Drużyna jednak się nie poddała i przetrwała grudniowy maraton meczowy.
Piotr Werda: Jak ocenia Pan miniony rok w wykonaniu piłkarzy ręcznych Nielby?
Edward Koziński: Jeśli wziąć pod uwagę ilość zdobytych punktów w tabeli, to muszę ocenić miniony rok bardzo pozytywnie. Gdy w czerwcu ubiegłego roku obejmowałem funkcję trenera zespołu, to nie przypuszczałem, że będziemy mieli ich na koniec grudnia aż 16. Będąc beniaminkiem ekstraklasy liczyłem po cichu na to, że może inne ekipy troszkę nas nie docenią i uda się nieraz sprawić niespodziankę. Sądziłem, że dzięki dobremu przygotowaniu oraz grze z charakterem zdobędziemy dość dużo punktów. Ale nie, że aż tyle! Dlatego też jestem zadowolony. Jednak cóż, jest pewien niedosyt... Jak to mówią: nie można mieć wszystkiego na raz. To powiedzenie bardzo dobrze określa naszą sytuację. Przecież w grudniu zalała nas fala kontuzji, która znacznie podcięła nam skrzydła. Gdyby nie ona, to moglibyśmy świętować Sylwestra w pierwszej ósemce nominowanej do play-offów. Jeśli gracze byliby wtedy zdrowi, była szansa zdobycia około 20 punktów.
Czego zabrakło Nielbie, aby odnieść zwycięstwo w meczach, w których zespół przegrał nieznacznie?
- Na pewno zabrakło nam warunków fizycznych. Naszą bolączką jest również to, że nie posiadamy graczy gwarantujących kończenie akcji rzutami z drugiej linii. Ten mankament pojawiał się szczególnie często w końcówkach spotkań. Są to dwa elementy, o których wiedziałem przed rozpoczęciem ligi, że ich po prostu nie mamy. W związku z tym musiałem postawić na charakter zawodników, dobrą grę w obronie, szybkość oraz zaangażowanie. Aby dysponować w swoim składzie osobą bardzo dobrze rzucającą z drugiej linii trzeba naprawdę sporych pieniędzy. Myśmy takich funduszy po prostu nie mieli.
Jaki element wyszkolenia najtrudniej jest przekazać zawodnikom?
- Najtrudniej jest wytrenować psychikę gracza. Odpowiednie nastawienie zawodnika do meczu ligowego to jednak 30 proc. sukcesu. To nie są tylko moje słowa. To udowodnili już naukowcy. Piłkarz mocny psychicznie popełni mniej błędów w grze, niż ten ze słabą psychiką. Wiedząc, jak ważny jest to element, wprowadziłem treningi teoretyczne, rozmowy z zawodnikami na temat psychologii sportu. Niestety zauważyłem pewne zaszłości w ich wyszkoleniu z wieku młodzieżowego. Broń Boże nie mam jednak nic do trenerów! Gracze, którzy są w Nielbie pochodzą przecież z różnych klubów... W dzisiejszych czasach za mało uwagi przykłada się do tego elementu wyszkolenia. Za słabo motywuje się chęć do rywalizacji. Widać to także na naszym przykładzie. Bardzo często prowadzimy w pierwszej fazie meczu, a potem nagle przychodzi załamanie. Nie jest ono jednak spowodowane brakiem umiejętności. Przecież jeszcze 5 minut temu umiałem to zrobić, a teraz nie potrafię? Jest to słaba psychika, która zadowala się choćby najmniejszym prowadzeniem. Wygrywamy trzema bramkami - wtedy cechy motywacyjne nagle "siadają".
Jak Pan ocenia Pan grę Andrieja Frołowa - nowego rozgrywającego Nielby?
- Muszę powiedzieć, że z gry Frołowa jestem zadowolony. A to z tego względu, że po prostu na więcej nie liczyłem... Obserwowałem go już, gdy występował w Płocku. Wiem jakie są jego możliwości. Chciałbym przy okazji tego wywiadu rozwiać wszelkie "sny o potędze" wągrowieckich kibiców dotyczące jego osoby. To nie jest rzucający zawodnik, ale grający zawodnik! Spełnia on zupełnie inna rolę, niż chcieliby kibice. W związku z tym, nie jestem rozczarowany jego grą. Tym bardziej wiedząc o tym, że nie trenował przez 9 miesięcy! Widać, iż z treningu na trening jest coraz lepszy. Jednak tak jak podkreślałem - to nie jest rzucający zawodnik. Jego zadaniem w meczu jest zdobyć 4-5 bramek, dograć 3 razy do koła i super bronić. Najlepszy mecz Andriej zagrał w swoim inauguracyjnym spotkaniu we Wrocławiu. Potem wyglądało na to, że jest z nim coraz gorzej. Wydawać by się mogło, że im więcej treningów, tym słabiej. To nonsens! Po prostu zawodnik, który przychodzi bez treningu, zagra jeden mecz, góra dwa - dobrze, a potem przychodzi słabość. I tak też było w tym przypadku. W jego grze są pewne mankamenty. Pracujemy nad nimi bardzo wytrwale.
Jakie są atuty wągrowieckiego zespołu?
- Jest to przede wszystkim ambicja oraz zaangażowanie. Inne ekipy również posiadają te cechy i nadal bardzo mocno nad nimi pracują. Nam jednakże udało się je wykorzystać.
W jakich nastrojach przystępuje Pan do kolejnych spotkań ligowych?
- Jak bym powiedział, że w bardzo optymistycznych, to bym zgrzeszył. Po prostu doceniam to, co robi przeciwnik! On przecież też chce nas ograć. Jest jednak u mnie pewien optymizm. Wynika on z faktu, że oprócz kontuzjowanych: Marcina Siódmiaka oraz Dawida Borka reszta zawodników zaleczyła swoje urazy. Jeśli zdrowie pozwoli, to ostatnie mecze rozegramy w optymalnym składzie oraz z pełnym zaangażowaniem. Przypominam, że naszym celem, który obraliśmy sobie na początku sezonu, było utrzymanie się w ekstraklasie. Mamy w tej chwili wypracowaną przewagę punktową nad rywalami ze strefy spadkowej. To mnie niezmiernie cieszy! Dobrze by było, aby tego kapitału nie roztrwonić.
Co pomogłoby drużynie w lepszej grze?
- Żeby zespół się rozwijał trzeba szukać nowych graczy na poszczególnych pozycjach. Bardzo brakuje nam zawodnika leworęcznego na prawym rozegraniu. Moim zdaniem jest to obecnie największy mankament w drużynie. Zdaję sobie sprawę, że żadnego Jurasika nie jesteśmy w stanie sprowadzić. Jednak byłby teraz bardzo potrzebny gracz ze stażem ligowym oraz o dobrych paramentach rzutowych. Generalnie trzeba poszerzyć kadrę, szczególnie o zawodników drugiej linii. Bo jak nauczyło nas życie, mając tyle kontuzji rozgrywających, bardzo mocno rzutuje to na takim, a nie innym wyniku meczu.
Jak Pan przewiduje - kto pożegna się w tym roku z ekstraklasą?
- Nie życzę sobie, jak również żadnemu z zespołów, aby spadł z ligi. W tabeli trudną sytuację ma Zabrze oraz Głogów. Jednak jest jeszcze troszkę spotkań do rozegrania. Nie widzę takiego zespołu, którego można by wskazać jednoznacznie, że się nie utrzyma. Sport jest taki, że zdarzają się też niespodzianki. W ostatniej kolejce starego roku Powen Zabrze pokonało u siebie dwoma bramkami jednego z pretendentów do medalu - Azoty Puławy. Reasumując - na tą chwilę nikogo bym nie przekreślał.
A sytuacja na górze?
- Sytuacja na górze tabeli jest na tyle klarowna, że Mistrzem Polski będą na pewno szczypiorniści Vive-Targów Kielce. Tym stwierdzeniem oczywiście Ameryki nie odkryłem. Grają najlepiej, są świetnie zorganizowani. Mają dobrego trenera, zawodników oraz sprzyjające warunki do treningów. Przy tym, jak na polskie warunki posiadają dość duży budżet. Na razie kielecka "maszynka" się sprawdza. Życzę im samych sukcesów. Ze zrozumiałych względów zmartwieniem jest dla mnie postawa klubu, z którym byłem bardzo mocno związany - Wisły Płock. Jestem zdegustowany ich postawą! W składzie słabszym, od tego, który mają, zdobyli Wicemistrzostwo Polski. Dysponując podobną kadrą zdobyli dwa lata temu Mistrzostwo Polski. A teraz w zasadzie, każdy może ich ograć.
Czy istnieje szansa, aby na bazie tej drużyny oraz podkreślam przy odpowiednim wsparciu finansowym Nielba walczyła za kilka lat o najwyższe trofea?
- Myślę, że na pewno taka szansa istnieje. Jeśli będziemy systematycznie budować zespół. Jeżeli nie będziemy zadowalać się tym, co mamy. Podstawą jest ustabilizowana kadra 18-stu graczy. Zawodników o równych umiejętnościach sportowych, gdzie każda pozycja będzie "obstawiona" przynajmniej dwoma piłkarzami równorzędnej klasy. Tylko taka ekipa, posiadająca pełną wiedzę na temat piłki ręcznej, daje możliwość trenowania na pełnych obrotach. Nic nie daje drużyna zbudowana tylko z części zawodników o wysokich umiejętnościach. Tam postępu na pewno nie będzie. Jestem przekonany, że kierunek jaki wybrali panowie z Zarządu Klubu jest prawidłowy. Szukają oni coraz to nowych rozwiązań, wzmocnień. Jednakże przestrzegałbym przed jednym. Nie można liczyć na rewolucję! Nie powinniśmy oczekiwać, że w ciągu roku, czy też dwóch zbudujemy drużynę, którą będzie nam zazdrościć cała Polska! Zbudujmy najpierw podstawy - solidny zespół. Potem poprzez wymianę jednego, czy też dwóch graczy stwórzmy team, który wejdzie na wyższy poziom. Na razie nasz budżet nie może się porównać z funduszami Płocka lub Kielc. Marzenia o tym, że w ciągu najbliższych 5-ciu lat zbudujemy zespół na miarę Mistrza Polski są nierealne. Natomiast jest szansa, aby za 3 sezony mieć drużynę walczącą o brąz. Warunkiem tego będzie zachowanie polityki władz klubu oraz... cierpliwość. Jak zabraknie tego ostatniego elementu, to można zrobić takie nieprzemyślane ruchy jak w Płocku.
Jak ocenia Pan występ na tegorocznych Mistrzostwach Europy Reprezentacji Polski oraz wychowanka Nielby, Artura Siódmiaka?
- Artur zaprezentował się tak, jak był przygotowany do tych mistrzostw. Grał jako nominalny środkowy obrońca. Z funkcji tej wywiązywał się bardzo dobrze. Generalnie oceniam pozytywnie występ naszej reprezentacji. A jednak odczułem dość duży niedosyt - szczególnie po meczu o brązowy medal. Po raz pierwszy widziałem, żeby zespół walczący o medal wyszedł na parkiet tak zdekoncentrowany. Oczywiście w jakimś stopnie zawinili sędziowie - zdarzyło się im popełniać błędy. Jednakże zespół, który walczy o medal, musi grać inaczej.
Wiem, że w okresie letnim odpoczywa Pan jeżdżąc rowerem oraz wędkując. A jak relaksuje się Edward Koziński zimą?
- W okresie wielkich mrozów wypełniam czas imprezami sportowymi w telewizji. Siedzący tryb życia jest dla mnie niesamowicie zgubny. Czekam więc, aż stopnieją śniegi, żebym mógł wsiąść na swój ulubiony rower i wybrać się nad jezioro - na ryby. Wtedy też odpoczywam tak, jak lubię najbardziej. Jak na razie jedynym relaksem fizycznym jest dla mnie "szuflowanie" śniegu sprzed domu (śmiech). Innych atrakcyjniejszych form po prostu nie ma.