Małgorzata Sadowska: Nie jestem typem włóczykija

- Po prostu nie jestem typem włóczykija. Wszyscy dobrze wiedzieli, że wrócę do Trójmiasta. Tam zostawiłam rodzinę, przyjaciół, wszystko co najważniejsze - tłumaczy portalowi SportoweFakty.pl Małgorzata Sadowska, bramkarka SPR Lublin pytana o powody swojej decyzji.

Małgorzata Sadowska od ponad roku występuje w drużynie SPR-u Lublin. Niestety kibice mistrzyń Polski będą ją mogli oglądać tylko do końca sezonu. Od 1 czerwca będzie bowiem zawodniczką Vistal Łączpolu Gdynia. - Po prostu nie jestem typem włóczykija. Wszyscy dobrze wiedzieli, że wrócę do Trójmiasta. Tam zostawiłam rodzinę, przyjaciół, wszystko co najważniejsze. Pytanie było tylko jedno - kiedy - tłumaczy bramkarka mistrzyń Polski. - Kontrakt dobiega końca, decyzja zapadła i wiedziałam, że nie mogę czekać z tą informacją do końca sezonu. To by nie było fair w stosunku do dziewczyn trenerów i prezesa. Wiadomo, że potrzebny jest czas żeby poszukać kogoś nowego na tę pozycje. Poza tym chcę mieć to całe zamieszanie za sobą i skupić się na play-off, bo to jest teraz najważniejsze - dodaje.

W Gdyni tworzy się niezwykle silna drużyna, choć popularna "Ryba" zdaje sobie sprawę, że do realizacji celów jakie sobie ona stawia potrzebna jest stabilizacja i cierpliwość. Dlatego też zdecydowała się podpisać 3-letnią umowę. - To nie jest tak, że zbiera się grupka ludzi i robi medal. Potrzeba czasu, cierpliwości sponsorów i osoby, która będzie umiała z pojedynczych cegiełek zbudować mur. Taką osobą w Gdańsku na pewno był trener Ciepliński i mam nadzieję, że w Gdyni będzie podobnie - mówi. - W Dablexie miałyśmy zgraną ekipę, ale w sporcie liczy się tylko to co jest tu i teraz. Vistal Łączpol jest obecnie w fazie budowania. Wiadomo, że bywały takie zespoły o których mówiło się, że będzie to mocna paka, "team na mistrza" i równie szybko upadały co powstawały - wspomina Sadowska.

Tak się złożyło, że w przyszłym sezonie w Gdyni najprawdopodobniej będą grały dwie najlepsze bramkarki naszego cotygodniowego zestawienia. Zapowiada się niezwykle interesująca rywalizacja, choć Małgorzata Sadowska nie myśli w tych kategoriach. - Bramkarki są od tego żeby się wspierać i robić wszystko by jak najlepiej wypaść jako "team bramkarek" na meczu. To jest sport zespołowy. Spotkania rozgrywa się czasem dwa razy w tygodniu i każdy może mieć słabszy dzień. Natomiast konkurencja jest jak najbardziej potrzebna na każdej pozycji i wychodzi na dobre całej ekipie, ale pod warunkiem ze jest zdrowa - podkreśla.

O swoich wspomnieniach z gry w Lublinie zawodniczka nie chce na razie mówić, ponieważ ma jeszcze jeden cel do zrealizowania. - Jest jeszcze tyle spotkań do rozegrania. Jedno jest pewne, nikt z moich ust nie usłyszy złego słowa na temat Lublina. Przed przyjściem słyszałam wiele negatywnych rzeczy, a nie sprawdziło się z tego nic. Nikt mi tu krzywdy nie zrobił, wręcz przeciwnie. Poznałam wspaniałych ludzi i spojrzałam na niektóre sprawy z innej perspektywy, ale ta przygoda dobiega końca. Nawet teraz, kiedy zakomunikowałam, że odchodzę nikt nie robił mi wyrzutów. Prezes długo mnie namawiał, mimo tego że wiedział, że to nie kwestia warunków. Mogę się tylko cieszyć, że są osoby, które potrafią postawić się w mojej sytuacji, zrozumieć ją i nie myśleć egoistycznie - tłumaczy, dodając, że na pewno na zawsze zapamięta lubelskich kibiców. - To na pewno są pozytywne wariaty. To jest ich sposób na życie, a dla nas na pewno solidne wsparcie, szczególnie na meczach wyjazdowych. No i dali mi sprite`a - kończy z uśmiechem.

Komentarze (0)