Podopieczni Bogdana Kowalczyka rozpędzali się powoli. Na początku przegrywali już nawet 4:7, po czasie wziętym przez szkoleniowca gospodarz włączyli jednak drugi bieg i rzucili się na Wisłę jak wygłodniałe zwierzę. - Fajnie to wszystko wyglądało, wychodziło nam dużo akcji: i w obronie, i w ataku - ocenił pierwszą część gry Szyba. - Gra sprawiała nam radość. Walczyliśmy, robiliśmy, co mogliśmy.
Po przerwie gra Azotów zaczęła jednak szwankować. Szczypiorniści Kowalczyka kompletnie się pogubili, a w samej końcówce pomyłki zaczęły przytrafiać się zawodnikom najbardziej doświadczonym. Błąd kroków zaliczył Oleg Siemionov, prostą piłkę wypuścił z rąk Wojciech Zydroń, kilka strat zanotował Grzegorz Gowin. - Zawsze zdarzają się indywidualne błędy. To one dziś zadecydowały - nie ukrywał Szyba.
Wisła była tego dnia do ogrania. - Na pewno mogliśmy zwyciężyć. Z takim nastawieniem wyszliśmy na boisko i szczęście było naprawdę blisko - przyznał z żalem rozgrywający Azotów. - Niestety, błędy sprawiły, że roztrwoniliśmy wypracowaną wcześniej przewagę. W końcówce zabrakło nam zimnej głowy (sam Szyba kilka chwil przed ostatnim gwizdkiem przestrzelił w prostej sytuacji - przyp. red.). Wisła to doświadczony zespół, który potrafił to wykorzystać.