Napsujemy innym krwi - rozmowa z Grzegorzem Sobutem, rozgrywającym Stali Mielec

"Gruzin" jest główną armatą zespołu prowadzonego przez Ryszarda Skutnika. W poprzednich rozgrywkach na boiskach I ligi zdobył dla Stali aż 174 bramki, jednak ani myśli żegnać się z Mielcem.

Tomasz Czarnota: Wypoczął pan po intensywnym sezonie?

Grzegorz Sobut: Udało mi się wyskoczyć nad naszym polskim morzem. Cieszę się, że dopisała pogoda, bo nad Bałtykiem różnie to bywa. Chociaż piłka ręczna jest moją wielką życiową pasją, to czasem nawet od niej potrzebna jest chwila oddechu, żeby nie zwariować.

A jak czuje się pan jako świeżo upieczony małżonek?

- Ożeniłem się w maju, więc niestety miesiąc miodowy już minął (śmiech). Uważam, że jest to ciekawa zmiana w życiu. Fajnie wraca się wieczorem do domu po wyczerpującym treningu, gdy drzwi otwiera uśmiechnięta żona. Jak na razie widzę zdecydowanie więcej plusów. Można powiedzieć, że w Mielcu oprócz sportu znalazłem coś znacznie cenniejszego.

Od paru tygodni przygotowujecie się do rozgrywek w SuperLidze. Wszystko idzie zgodnie z planem?

- Trener wydaje się być z nas zadowolony. Szczególnie dużo wysiłku włożyć trzeba w zajęcia na starcie okresu

przygotowawczego. Tą najcięższą pracę nad kondycją i wytrzymałością mamy już na szczęście za sobą i powoli przechodzimy do zajęć związanych z szybkością i techniką. Coraz częściej zaczynamy też trenować z piłkami. Najbardziej chce nam się jednak normalnie grać.

Po udanym sezonie na boiskach I ligi nie miał pan ofert z silniejszych klubów?

- Hmmm... jak powiem, że nie, to skłamię. Było kilka kuszących opcji, ale jak widać nic z tego nie wyszło. I od razu uprzedzę kolejne pytanie: nie zdradzę o jakie zespoły chodziło. Skoro się nie dogadaliśmy temat uważam za zamknięty. Inna sprawa, że już jakiś czas mieszkam w Mielcu i trochę przywiązałem się do gry w Stali. Wchodzimy trzeci raz do ekstraklasy i czas pokazać na co tak naprawdę nas stać. Z roku na rok najwyższa klasa rozgrywkowa rośnie w siłę. Parcie na piłkę ręczną w Polsce się zwiększyło, a ja z chłopakami chcemy udowodnić, że nie przez przypadek jesteśmy w tym miejscu. Czuję, że napsujemy trochę krwi drużynom, które zadomowiły się już w ekstraklasie na dobre.

Rozumiem, że obiecuje pan utrzymanie Stali?

- Tego zrobić nie mogę. Pamiętajmy, iż pewne rzeczy nie są zależne tylko od nas, ale od pozostałych zespołów. Dla Stali każde oczko powyżej miejsca gwarantującego pozostanie w elicie będzie wielkim sukcesem.

Jak układa się współpraca z nowymi kolegami?

- To profesjonaliści w każdym calu. Każdy z nich wie o co w tym sporcie chodzi i po co zawitał do Mielca. Oczywiście trzeba czasu, aby doszlifować szczegóły i najzwyczajniej się dotrzeć. Najlepsze efekty będą jednak widoczne dopiero po sparingach, bo w meczowych warunkach człowiek uczy się najlepiej.

Maczał pan palce przy wypożyczeniu Damiana Misiewicza i Filipa Jarosza do Radomia? W końcu to pana rodzinne miasto.

- Z trenerem Politechniki Karolem Drabikiem znam się jeszcze z czasów liceum. Swego czasu zadzwonił do mnie i spytał, czy nie znam chłopaków, którzy chcieliby połączyć studia z grą w piłkę ręczną. Podałem mu numery telefonów i na tym skończyła się moja rola. Wiadomo, że w Mielcu uczelni wyższej nie ma, a dzięki grze w Radomiu Damian i Filip mogą pogodzić dwie rzeczy.

Komentarze (0)