Żarty się skończyły - rozmowa z Wojciechem Zydroniem, skrzydłowym Azotów Puławy

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Postawa Azotów Puławy to jak na razie jedno z największych rozczarowań pierwszych kolejek PGNiG Superligi. Czwarty zespół poprzedniego sezonu rozpoczął rozgrywki od dwóch porażek z niżej notowanymi rywalami. Kibice w Puławach na ligowe zwycięstwo czekają już od blisko pół roku.

Kamil Kołsut: O waszej grze jak na razie zbyt wiele dobrego powiedzieć się nie da. Dostrzegasz jakieś pozytywne aspekty, coś, co daje nadzieję na poprawę wyników w kolejnych spotkaniach?

Wojciech Zydroń: Wszystkie mecze oglądamy z trenerem na video, uważnie analizujemy. Doskonale widzimy błędy, jakie popełniamy. Wyciągamy odpowiednie wnioski, pracujemy, chcemy owe mankamenty niwelować. Niestety, jak na razie wygląda to kiepsko. Nie mam pojęcia, skąd to się bierze. Ciężko jest w tym momencie doszukać się w naszej grze czegoś optymistycznego.

Kiepsko prezentujecie się w obronie, zawodzi atak pozycyjny, zawodnicy popełniają proste, indywidualne błędy. Lista grzechów jest bardzo długa.

- Nie jestem w stanie wskazać jednej, konkretnej przyczyny, która powoduje, że prezentujemy się tak słabo. Na pewno nie gramy tak, jak potrafimy i jak byśmy chcieli. Duży wpływ mają na to kontuzje, nasza druga linie jest mocno osłabiona. Całe szczęście, że do gry wraca już Dima Zinczuk. W Piotrkowie Trybunalskim pokazał, jak wiele jest w stanie dać zespołowi.

Właśnie, skoro mówimy o meczu z Piotrkowianinem... W pewnym momencie przegrywaliście już 4:12. Trener słaby początek tłumaczył złą rozgrzewką. Bogdan Kowalczyk jest doświadczonym szkoleniowcem, wy profesjonalistami. Wymówka ta brzmi więc trochę niedorzecznie.

- Jeśli trenera tak uważa, to widocznie jest to prawda. Ja osobiście nie doszukiwałbym się jednak błędu w rozgrzewce. Moim zdaniem nie jest to właściwe wytłumaczenie.

Przed sezonem mówiło się, że cztery pierwsze kolejki - w których mierzycie się z rywalami teoretycznie słabszymi - będą niezwykle istotne. Tymczasem jak na razie macie na koncie dwie porażki, a z tygodnia na tydzień będzie coraz trudniej.

- To prawda, przed nami dużo ciężkich spotkań. Kluczowe dla naszej gry jest jednak to, o czym wspomniałem już wcześniej - powrót do zdrowia Zinczuka. Na treningach prezentuje się naprawdę dobrze, pokazuje dużo fajnych zagrań. Do tej pory zdecydowanie brakowało nam ludzi do grania, teraz sytuacja poprawia się z tygodnia na tydzień. Powinno więc być coraz lepiej. Jeśli chcemy grać szybką, nowoczesną piłkę, to musimy dysponować ławką pełną ludzi.

Jak ten kiepski start przekłada się na atmosferę w zespole?

- Każdy chce wygrywać, to oczywiste. Po to harujemy na treningach, żeby zdobywać punkty. Pierwszy dzień po przegranym meczu zawsze jest bardzo nerwowy: chcieliśmy i znowu się nie udało. Szybko jednak o tym zapominamy, trzeba ostro trenować, grać i zbierać punkty. Nie ma tu mowy o żadnym biadoleniu, spuszczaniu głowy. Nie rozpamiętujemy porażek, koncentrujemy się na każdym kolejnym przeciwniku - za chwilę trzeba znów wyjść na boisko i walczyć o jak najlepszy wynik.

Przed sezonem w klubie dało się słyszeć, że marzycie o poprawieniu czwartej lokaty i zdobyciu medalu. Kiepski start ściągnął was na ziemię?

- Przed sezonem zawsze trzeba sobie stawiać wysokie cele. Niestety, wówczas nikt nie przypuszczał, że do rozgrywek przystąpimy mocno osłabieni, bez kilku podstawowych zawodników. Żeby wejść na odpowiednie tory, potrzebujemy czasu. Niestety, on nam ucieka, uciekają też punkty. Żarty się skończyły. Po czterech, pięciu kolejkach tabela powinna się wyklarować, a zespołom z jej dolnej części ciężko będzie wbić się wyżej i walczyć o dobre miejsca. Zasuwać i punktować trzeba przez cały sezon, od samego początku.

Jak oceniasz rozgrywki PGNiG Superligi po tych pierwszych kolejkach? Ktoś cię zaskoczył, rozczarował?

- Bardzo podoba mi się gra Zagłębia Lubin. Prezentują się znacznie lepiej, niż miało to miejsce w poprzednim sezonie, dysponują kilkoma indywidualnościami. Fajnie wyglądał pierwszy mecz Warmii, a wysoka porażka w Kielcach o niczym nie świadczy - tak będą kończyć wszystkie zespoły, które tam pojadą. Rewelacyjnie prezentuje się beniaminek z Mielca, grają dobrą, szybką, dynamiczną piłkę. Dużo więcej spodziewałem się za to po Miedzi i... Azotach.

Nie masz wrażenia, że w tym roku stawka jest wyjątkowo wyrównana i właściwie każdy może wygrać z każdym?

- To prawda. Pomijając oczywiście Vive i Wisłę Płock - która na razie gra przeciętnie, ale z biegiem czasu powinna złapać właściwy rytm - w tej lidze nie ma słabszych i mocniejszych, każdy wynik jest możliwy. Sezon z pewnością przyniesie dużo ciekawych rozstrzygnięć i życzyłbym sobie, oraz którejś z pozostałych drużyn, aby udało się przełamać hegemonię Vive, urwać kielczanom jakieś punkty.

Skoro już wspomniałeś o zespole Bogdana Wenty - myślisz, że taka dominacja jednego zespołu, jaką obserwujemy obecnie, jest dobra dla PGNiG Superligi?

- Bez wątpienia! Vive coraz częściej pojawia się w mediach, a skoro coraz więcej mówi się o nich, to rośnie także zainteresowanie całą polską ligą. Pozyskali kilku ciekawych zawodników, młodzież ma kogo podziwiać i od kogo się uczyć. Kielczanie będą w dodatku grać w Lidze Mistrzów, to fantastyczna promocja dla całej ekstraklasy.

Wy w tym roku też dostąpicie zaszczytu reprezentowania polskiego szczypiorniaka na europejskiej arenie. Dla wielu zawodników będzie to debiut w pucharach, naprawdę fajne doświadczenie.

- Na dobrą sprawę jeszcze o tym nie myślimy. Nie rozmawialiśmy poważnie na ten temat ani z prezesem, ani z zarządem klubu. Skupiamy się na lidze, to w tej chwili absolutny priorytet. Trzeba walczyć i zdobywać punkty. Nie możemy się zakopać, osiąść w dolnych rejonach tabeli - później gonić będzie bardzo ciężko.

Źródło artykułu:
Komentarze (0)