W sobotę podopieczni Bogdana Kowalczyka bardzo efektownie zagrali w ataku. Ciekawe akcje kombinacyjne, zejścia skrzydłowych do środka, efektowne dogrania do kołowego... Tak dobrze funkcjonującej drugiej linii kibice w Puławach nie widzieli już dawno. - Pokazaliśmy kilka naprawdę fajnych zagrań i pozostaje mieć nadzieję, że w kolejnych meczach będzie ich jeszcze więcej - nie ukrywa najlepszy strzelec Azotów, Wojciech Zydroń. Doświadczony skrzydłowy rzucił tego dnia jedenaście bramek, większość po dynamicznych zejściach do środka.
Kluczem do rekonstrukcji puławskiego rozegrania okazał się powrót do gry Dymitro Zinczuka. Ukrainiec pokazał w sobotę kilka efektownych zagrań, decydował się też na akcje indywidualne. W pierwszej połowie klasą dla siebie był również Artur Witkowski. - Przed przerwą zagrał super, naprawdę mnie zaskoczył - postawie starszego kolegi nie może nadziwić się Zydroń. - Kilka razy świetnie wszedł w obronę, zdobył parę ładnych bramek - dodaje. Witkowski w sumie do siatki trafił trzykrotnie, choć z atomowego rzutu nie słynie.
Rozczarowany postawą środkowego rozgrywającego był za to trener Kowalczyk. - Mam do Witkowskiego ogromne zastrzeżenia, dobrych akcji było zbyt mało - przyznaje. - Nie wykorzystaliśmy w pełni swojego repertuaru. Paru akcjom można było przyklasnąć, takiej gry kombinacyjnej musi być jednak zdecydowanie więcej - tłumaczy. W grze Azotów widać jednak stały progres, co cieszy Zydronia. - Harówa na treningach się opłaca - nie kryje. - Wciąż pracujemy nad sobą, bo bez pracy nie ma kołaczy - dodaje.
Największe pretensje kibice mogą mieć do gry obronnej. O ile do przerwy współpraca między bramkarzem i defensorami wyglądała naprawdę dobrze, to w drugiej połowie było już z tym znacznie gorzej. - Straciliśmy za dużo bramek - grzmi golkiper Azotów, Maciej Stęczniewski. Puławianie wolno wracali do obrony, z czego skrzętnie korzystał Filip Kliszczyk. W ostatnich minutach Azoty musiały sobie w dodatku radzić bez Mateusza Kusa (naprawdę dobra pierwsza połowa), który uzbierał trzy dwuminutowe kary.
Znów marnie wyglądało prawe skrzydło - Sebastian Płaczkowski z trzech akcji wykorzystał jedną, a Dimitrij Afanasjev trafiać zaczął dopiero w końcówce, wcześniej notując dwa pudła w prostych sytuacjach. W bramkę nie mógł wstrzelić się także Michał Szyba, który zanotował również stratę i dwa błędy techniczne. Dwukrotnie pudłował także Tomasz Pomiankiewicz (na parkiecie długo nie zabawił), pod bramką rywali przeciętnie grał Grzegorz Gowin (dwie proste straty obok dwóch trafień).
- Nie jesteśmy maszynami, jesteśmy ludźmi. Każdy popełnia błędy - słusznie zauważa Zinczuk. - Azoty to bardzo mocny zespół, a kiepski start spowodowany był tylko i wyłącznie kontuzjami - dodaje szkoleniowiec gorzowskiego AZS-u, Dariusz Molski. - Niestety, nie zdążyliśmy tego wykorzystać. Trener Kowalczyk szybko pozbierał drużynę i doprowadził do świetnej dyspozycji fizycznej - przyznaje. - Kibice po meczu podchodzą, gratulują. Chwalą, że gramy coraz lepiej - dorzuca Zydroń. - To nas cieszy i mobilizuje najmocniej.