Stres i niepewność, czyli Azoty na dnie

Fatalnie grają tej jesieni podopieczni Bogdana Kowalczyka. Puławianie z pięciu spotkań wygrali jedno, skompromitowali się w meczach z Chrobrym i Nielbą. Wiele wskazuje na to, że czerwoną latarnię potrzymają przez czas dłuższy.

- W meczu z Wisłą nie byliśmy w stanie przeciwstawić gościom zbyt wielu atutów - przyznaje trener Azotów, Bogdan Kowalczyk. Puławianie przegrali 24:30. Nie ulega jednak wątpliwości, że goście przy odrobinie wysiłku mogli wygrać to spotkanie znacznie wyżej. - Nasza druga linia nie stwarzała żadnego zagrożenia pod bramką płocczan - tłumaczy Kowalczyk. - Mam też sporo zastrzeżeń do skuteczności rzutowej moich graczy - dodaje.

Przed przerwą puławianie pudłowali solidarnie. Dymitro Zinczuk z pięciu prób wykorzystał jedną, dwa razy pomylił się Sebastian Płaczkowski, trzykrotnie pudłował Wojciech Zydroń. Najlepszy strzelec ubiegłego sezonu ekstraklasy w tygodniu poprzedzającym mecz z Wisłą zmagał się z urazem kostki. Widać to było w sobotę - Zydroń rzucił dwie bramki, zmarnował rzut karny, miał 25-procentową skuteczność.

- Wojtek zazwyczaj na osiem prób trafia sześć bądź siedem razy. Dziś nie był sobą, to jego bramek przede wszystkim zabrakło - tłumaczy Kowalczyk. Najlepszym strzelcem Azotów w meczu z Wisłą był Zinczuk, na swój dorobek zapracował jednak dopiero w ciągu ostatniego kwadransa. Wcześniej mylił się niemiłosiernie, zaliczył dwie głupie straty, do kolegów nie podawał w tempo. Na kole bezradny był Mateusz Kus, do gry zbyt wiele nie wniósł Dymitrij Afanasjev.

Cztery bramki rzucił Artur Witkowski. W drugiej połowie na środku rozegrania zastąpił go Oleg Siemionov, nie miało to jednak większego wpływu na poprawę stylu gry. Katastrofalnie grał Szyba - w ciągu sześciu pierwszych minut stracił trzy piłki, w sumie popełnił sześć błędów. Oddał siedem rzutów, piłka drogę do bramki znalazła tylko trzykrotnie. Bez wsparcia obrony niewiele zdziałać mógł Maciej Stęczniewski, Piotr Wyszomirski w ciągu pół godziny odbił jedną piłkę.

Szczypiorniści Azotów nie potrafili też wykorzystać gry w przewadze. - Nie jestem w stanie tego wytłumaczyć - przyznaje Kowalczyk. - Niby wiedzieliśmy, jak rozwiązywać te fragmenty, bramki strzelała jednak Wisła - dodaje. - Jesteśmy pod dużą presją, stąd w zespole nerwowość i niepewność, owocujące błędami technicznymi. Gdybyśmy mieli dwa-trzy punkty więcej i zajmowali spokojne miejsce w środku tabeli, nasza gra wyglądałaby zupełnie inaczej.

Komentarze (0)