- Bardzo dobrze graliśmy blokiem, rywale mieli spore problemy z dojściem do sytuacji rzutowej i dzięki temu miałem okazje do skutecznych interwencji - tłumaczy bramkarz Azotów, Maciej Stęczniewski. O ile pierwsza połowa w wykonaniu puławskiej defensywy była co najwyżej mierna, to po przerwie Azoty w tyłach zagrały wręcz rewelacyjnie. - Rzadko widuje się taką obroną na ligowych parkietach - cieszy się Bogdan Kowalczyk, szkoleniowiec czwartego zespołu ubiegłego sezonu polskiej ekstraklasy.
Puławianie wyszli do rywali agresywnym 5-1 z wysuniętym Grzegorzem Gowinem. Zawodnicy Warmii kompletnie się pogubili, popełniali proste błędy i już w 39. minucie na tablicy świetlnej widniał się remis, choć do przerwy gospodarze przegrywali pięcioma bramkami. - Była walka, było zaangażowanie - o to chodzi w grze obrony - przyznaje Wojciech Zydroń. - A jeśli jest szczelna defensywa, to mogą iść kontrataki - dodaje. I szły, bramka za bramką. W pewnym momencie puławianie prowadzili nawet 32:24.
- Długo ćwiczyliśmy grę w obronie. W meczu z Warmią była ona kluczem do sukcesu - nie kryje Mateusz Kus. W drugiej połowie kołowy Azotów był praktycznie nie do przejścia, kompletnie wyłączył z gry Mateusza Jankowskiego. Kilkukrotnie rzuty uniemożliwiał gościom Dima Zinczuk (tym razem w tyłach dużo lepszy niż z przodu), świetną partię zaliczył Gowin. - Stanęliśmy jak trzeba, zatkaliśmy rękoma wszystkie dziury - relacjonuje Kowalczyk. - Nawet gdy ktoś rzucił, to piłka leciała dokładnie tam, gdzie chcieliśmy.