Rozczarowująca runda Azotów Puławy

Aż 6 porażek ponieśli tej jesieni szczypiorniści Azotów Puławy. Zespół, który miał walczyć o miejsca 3-6 musi bacznie oglądać się za siebie, by nie wypaść ze strefy gwarantującej udział w fazie play-off PGNiG Superligi.

- Nie rozpatrywałbym tego pod kątem rozczarowania, ale na pewno nie gramy tak, jak byśmy chcieli - przyznaje w rozmowie ze SportoweFakty.pl najlepszy strzelec puławskiej drużyny, Wojciech Zydroń. Doświadczony lewoskrzydłowy to kluczowy zawodnik w zespole Bogdana Kowalczyka. Były reprezentant Polski rzucił już 89 bramek, to niemal 1/3 dorobku całej drużyny. W kończącym rundę meczu z Zagłębiem lubińskich bramkarzy pokonywał 14 razy, z gry uczynił to jednak tylko czterokrotnie. O znaczeniu Zydronia dla Azotów najlepiej świadczy mecz z MMTS-em, gdy pod jego nieobecność puławianie ze skrzydła rzucili tylko jedną bramkę.

Ogromnym problemem Azotów jest nie tylko brak klasowego zmiennika dla Zydronia (do pełni dyspozycji po kontuzji wciąż dochodzi Maciej Sieczkowski), ale też obsada drugiej flanki - trener Kowalczyk częściej stawia na Sebastiana Płaczkowskiego, ten jednak - nawet jeśli dojdzie do sytuacji rzutowej - ma ogromne problemy ze skutecznością. Chaotycznie pod bramką rywali gra Michał Szyba (udane mecze zliczyć można mu na palcach jednej ręki), w fatalnej dyspozycji jest Remigiusz Lasoń, który był jednym z głównych sprawców niezadowalającego remisu z Zagłębiem (w drugiej połowie 3 straty i 3 niecelne rzuty).

- To był szybki mecz, z naszego punktu widzenia pojawiło się jednak za dużo błędów taktycznych - tak kończące rundę spotkanie z lubinianami relacjonuje Kowalczyk. - Graliśmy z jednym bramkarzem i to nam zaszkodziło. W ostatnich dwóch meczach Stęczniewski prezentował się gorzej niż do tej pory, zawsze bowiem należał do wyróżniających się graczy - przyznaje doświadczony szkoleniowiec. W meczu z Zagłębiem doświadczony golkiper miał przede wszystkim problemy z bronieniem rzutów ze skrzydeł, trener narzeka też, że nie zdołał odbić żadnego z ośmiu karnych. Z powodu kontuzji na ławce zabrakło Piotra Wyszomirskiego, Stęczniewski musiał więc grać przez pełne 60 minut.

Na burę, w mniemaniu szkoleniowca, zasłużył także Oleg Siemionov, który nie wykonywał założeń taktycznych. Znakomity w defensywie, po przerwie aż 3 straty pod bramką rywali zaliczył Grzegorz Gowin, przeciętnie spisał się Artur Witkowski. Drugą linię ciągnąć musiał więc tradycyjnie Dymitro Zinczuk, który w trudnych momentach potrafił wziąć na siebie ciężar gry i rzucił aż 7 bramek. Tylko kilka chwil na parkiecie spędził Tomasz Pomiankiewicz, który po spotkaniu w Kwidzynie boryka się z drobnymi problemami zdrowotnymi i do meczowego protokołu dopisany został w ostatniej chwili.

Kilka cierpkich słów trener rzucił też pod adresem Mateusza Kusa. - To nie jest dobrze, gdy zawodnik opuszcza zespół w 28. minucie po trzech karach. Musi się nad tym zastanowić, bo w przeciwnym wypadku będziemy zmuszeni poszukać innych rozwiązań w defensywie - ostrzega Kowalczyk. Kus, po kilku niezłych przedsezonowych sparingach i udanym początku jesieni, zamarł też w ofensywie. Na nieszczęście Azotów, problemy ze skutecznością w rzutach z koła ma też doświadczony Paweł Sieczka (z Vive 1/5!), co znacznie ogranicza puławianom pole manewru pod bramką przeciwnika.

- Nie do końca jesteśmy z naszych wyników zadowoleni, pora to zmienić - zapowiada Zydroń. Azoty, obok Zagłębia i Miedzi, są największym rozczarowaniem rundy jesiennej. W tym roku czekają ich jednak jeszcze cztery spotkania fazy rewanżowej (niezwykle istotne, bo z ligowymi przeciętniakami z Głogowa, Gorzowa, Wągrowca i Piotrkowa Trybunalskiego) oraz dwumecz drugiej rundy Challenge Cup z macedońskim VV Tikvesh. Wciąż jest więc szansa, by puławianie pojechali na święta w dobrych humorach, kluczem do tego będzie jednak komplet zwycięstw na krajowym podwórku oraz zacny debiut na europejskiej arenie.

Źródło artykułu: