Warto zrobić jeden krok w tył, by potem zrobić dwa do przodu - rozmowa z Tomaszem Szałkuckim, bramkarzem AZS PW Warszawa

Bramkarz AZS PW Warszawa, Tomasz Szałkucki w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl opowiada m.in. o pobycie w Wągrowcu oraz o okolicznościach ligowej porażki z Jurandem Ciechanów.

Krzysztof Podliński: Na początek zapytam Cię o przygodę z Nielbą Wągrowiec. Jak wspominasz ten czas?

Tomasz Szałkucki: Przygoda z Nielbą Wągrowiec nie trwała długo. W trakcie drugiego sezonu opuściłem klub z Wielkopolski i wróciłem do Warszawy. Czas spędzony w Nielbie w większości zapamiętam z dobrej strony. Spotkałem wiele osób, z którymi utrzymuje kontakt do dnia dzisiejszego. Miałem możliwość współpracy z trzema zupełnie różnymi trenerami. Drużynie z Wągrowca życzę jak najlepiej i mam nadzieję, że w tym sezonie ekstraklasa pozostanie w Wągrowcu.

Dlaczego zdecydowałeś się opuścić Wągrowiec? Wymagająca konkurencja czy po prostu nie przekonałeś do swojej osoby trenerów Nielby…

- Konkurencji nigdy się nie bałem, nie czuję się gorszy od obecnych bramkarzy Nielby. W pierwszym sezonie idąc do Wągrowca, drużyny beniaminka ekstraklasy myślałem, że każdy z trójki bramkarzy (Adrian Konczewski, Marcin Głęboki i Tomasz Szałkucki - dop. red.) dostanie równe szanse na granie. Tak też przekonywał mnie ówczesny trener przed podpisaniem kontraktu. Mówił, że każdy będzie miał możliwość grania, wszystko zależeć będzie od aktualnej formy. Podjąłem wyzwanie i zostałem w Wągrowcu. Z perspektywy czasu uważam, że trener nie postępował tak jak zakładał przed sezonem, o co mam do niego żal. Nielba miała się utrzymać, trener osiągnął cel, więc bronił go też wynik. Dlaczego tak rzadko występowałem w pierwszym sezonie? O to najlepiej spytać trenera Kozińskiego. Do drugiego sezonu przygotowania zaczęliśmy z trenerem Kozińskim. Za Marcina sprowadzono Marka Kubiszewskiego z Vive. W przygotowaniach wszyscy bramkarze mieli okazję się zaprezentować, gdyż rozegraliśmy ok. 13 sparingów. Myślę, że wszyscy prezentowaliśmy równą formę. Przed startem ligi tymczasowym trenerem został pan Paweł Galus, którego zastąpił później trener Kamielin. Obaj stawiali na Marka i Adriana, a ja chciałem grać i po rozmowie z trenerami doszliśmy do wniosku, że lepiej będzie dla mnie jak pójdę grać do warszawskiej Politechniki.

Bardzo rzadko pojawiałeś się w bramce wielkopolskiego zespołu. Nie uważasz, że był to dla Ciebie sezon stracony?

- Na pierwszy rzut oka może się tak wydawać. Mała ilość meczów rozegranych w lidze. Uważam, że ze sportowego punktu widzenia nie był to jednak czas stracony. Codziennie miałem możliwość trenowania z bardzo dobrymi zawodnikami, jednymi z lepszych na swoich pozycjach w lidze jak choćby Alosza Szyczkow. Wiadomo, żaden trening nie zastąpi minut spędzonych na parkiecie w trakcie meczu. Miałem możliwość zaprezentowania się na tle drużyn z ekstraklasy, ponieważ graliśmy dosyć dużą liczbę sparingów w trakcie sezonu. Zdobyłem doświadczenie, które będę chciał wykorzystać w drużynie Politechniki Warszawskiej. Póki, co w 1. lidze, a mam nadzieje w niedalekiej przyszłości również i w ekstraklasie.

Dlaczego zdecydowałeś się na powrót do Warszawy (przed pobytem w Wągrowcu, Szałkucki bronił barw Warszawianki - dop. red.)?

- Łatwiej było mi podjąć decyzję o powrocie, gdyż w Warszawie mam narzeczoną, która nie mogła być ze mną w Wągrowcu ze względu na swoją pracę. Patrząc od strony sportowej, kontrakt z Nielbą obowiązywał mnie do końca sezonu 2010/2011. Już w przerwie między sezonami dochodziły do mnie słuchy, że Politechnika Warszawska będzie chciała zrobić drużynę w ekstraklasie piłkarzy ręcznych, idąc w ślad za siatkarzami. Pamiętam czasy gry w ekstraklasie Warszawianki i AZS AWF Warszawa. Zawsze podkreślałem, że jeśli będzie drużyna w Warszawie na poziomie ekstraklasy to za wszelką cenę będę chciał być jej częścią. Byłem w kontakcie z trenerami Politechniki i po zakończeniu mojego kontraktu było duże prawdopodobieństwo, abym dołączył do budowanej drużyny z Warszawy. Pojawiła się możliwość wcześniejszego rozwiązania kontraktu i już w tym sezonie dołączenia do drużyny. Skorzystałem z tej możliwości już w trakcie sezonu. Czasem warto zrobić jeden krok w tył, by potem zrobić dwa do przodu i myślę, że właśnie tak będzie z drużyną Politechniki. Wróciłem do pierwszej ligi, ale zamierzamy w niedalekiej przyszłości grać w ekstraklasie.

Przejdźmy do ostatniego meczu ligowego Politechniki. Pojedynek z Jurandem miał być dla was sprawdzianem aktualnej dyspozycji, miał pokazać, w jakim miejscu się znajdujecie. Przegrana i jej rozmiary są pewnego rodzaju zaskoczeniem. Jak ocenisz ten mecz w wykonaniu Politechniki?

- Tak naprawdę do dzisiaj zastanawiam się, dlaczego przegraliśmy z Jurandem. Nie dopuszczałem w ogóle takiej myśli. Po meczu w Płocku z Wisłą byłem strasznie zły, tam oddaliśmy mecz na własne życzenie. Tak przegrałem pierwszy mecz i mam nadzieję ostatni raz w życiu. Natomiast mecz z Jurandem, wiadomo stawką było 2 miejsce w tabeli, kontakt z czołówką, a mimo to traktowaliśmy go jak każdy inny. Chcieliśmy się dobrze zaprezentować. Słabo weszliśmy w mecz, pierwszy rzut na bramkę rywala oddaliśmy chyba w 4 minucie, a Jurand już punktował w tym czasie. Słabo funkcjonowała nasza współpraca na linii bramkarz-obrona. Znów w głowach pojawiła się myśl, że będzie trzeba gonić wynik. Tak też było. Jurand uciekał w trakcie spotkania kilka razy na 4-5 bramek, my próbowaliśmy gonić, wiedzieliśmy, że nam się uda. Tak też się stało ok. 45 minuty. Doszliśmy ich na 1 bramkę, mieliśmy 3 razy szansę na remis i wtedy powinniśmy pójść za ciosem, ale za każdym razem coś nam przeszkadzało. Błąd w ataku, rzut obok bramki albo bramkarz. Jurand przetrwał ten okres, a potem 3 razy skontrował i znów 4 bramki przewagi. Drugi raz pogoń za przeciwnikiem się nie udała. Jurand zagrał spokojnie i konsekwentnie, ale przede wszystkim bardzo skutecznie w ataku. Nam zabrakło chłodnej głowy i trochę walki w obronie, z czego wyprowadzilibyśmy kontry i wygrali mecz. Obie drużyny zagrały słaby mecz, przede wszystkim w obronie. U nas w drużynie poniżej swojego poziomu zagrali bramkarze. Wygrała drużyna Juranda, czego im gratuluję.

Po meczu trener Robak przyznał, że Jurand był od was lepszy w każdym elemencie gry. Podzielasz słowa trenera?

- Nie mogę się jednoznacznie zgodzić z trenerem. W statystykach prowadzonych przez trenerów może i tak to wyglądało, ale mam inne odczucia. Myślę, że obrona obu drużyn była na podobnym poziomie. Jurand Ciechanów zagrał konsekwentnie w ataku, zdobywał łatwe bramki. My również dochodziliśmy do dobrych pozycji rzutowych. Obrona Juranda nam zbytnio nie przeszkadzała w rozgrywaniu piłek. W bramce Juranda cały mecz zagrał Andrzej Marszałek, który w końcowym rozrachunku miał lepszy procent odbitych piłek od nas, ale to nie on stał za naszą słabą skutecznością w ataku. Nie potrafiliśmy zakończyć akcji celnym rzutem, zbyt dużo rzutów mijało bramkę. Obrona obu drużyn pozostawiała wiele do życzenia. W całym meczu nie było ani jednego rzutu karnego, a kar 2-minutowych za wiele też nie było. Nasza obrona skupiła się na dwóch zawodnikach, którzy stanowili o sile zespołu w poprzednich meczach, a tymczasem skarcili nas inni. Mecz można było spokojnie wygrać, co pokazaliśmy w drugiej połowie dochodząc na 1 bramkę. Czegoś zabrakło, może kilku piłek więcej odbitych z mojej, jak i Piotrka strony.

Według Ciebie, ile czasu potrzeba, aby do Warszawy zagościła Superliga?

- Trudne pytanie. Awansować do Superligi nie jest trudno. Schody zaczynają się później, po awansie. Awansować, przegrywać mecz za meczem i spaść to żadna przyjemność. Drużyna musi być przygotowana na awans, musi zabezpieczyć się finansowo. Nie może być tak, że jest awans i trzeba szukać 10 zawodników, którzy utrzymają drużynę w ekstraklasie, a jak będzie coś nie tak to zabiorą swoje "zabawki" i pójdą do innego klubu. Ważny jest plan rozwoju drużyny, która systematycznie wzmacniana się z roku na rok. Ogrywa się, zdobywa doświadczenie i kolejnych sponsorów, bez których sport nie istnieje. Politechnika jest młodym zespołem, dodatkowo w tym składzie występuje pierwszy sezon. Większość zawodników jest z Warszawy lub takich, którzy wiążą swoją przyszłość ze stolicą i to jest duży pozytyw. Łatwiej jest wspomóc się 2-3 zawodnikami z zewnątrz, a w razie niepowodzeń trzon zespołu, który się wyselekcjonuje przez kolejne sezony zostanie niż jak wspomniałem wcześniej awansować i "zlepić" drużynę. Trzeba dążyć do tego, aby przed planowanym awansem lub na sezon po awansie namówić do powrotu doświadczonych warszawiaków. Mam tu na myśli m.in. występujących obecnie w Stali Mielec, Krzysztofa Lipkę i Pawła Albina, na których oprze się drużynę i dodatkowo, jeśli będzie to potrzebne wzmocnić się 2-3 zawodnikami już na sezon. Superliga jest realna i w przyszłym sezonie, ale przemyślany awans, na który będzie gotowy klub to są 2-3 lata. Nie można tylko dopuścić to sytuacji, która miała już miejsce w Warszawie. Reaktywowana drużyna Warszawianki oparta w większości na zawodnikach z Warszawy w sezonie, do którego nie została zgłoszona miała awansować do ekstraklasy, ale niestety nie dano nam szansy. Myślę, że Politechnika Warszawska dostanie tą szanse, skorzysta z niej i ekstraklasa wróci na dobre do stolicy.

W 10. kolejce zagracie znów przed własną publicznością, tym razem z beniaminkiem AZS UKW Bydgoszcz. Po dwóch ostatnich porażkach, będzie to dla was taki mecz na przełamanie…

- Drużyna AZS UKW Bydgoszcz jest tak samo jak my beniaminkiem rozgrywek. Myślę, że nie można tego meczu traktować w kategorii na przełamanie. Nie jesteśmy w żadnym w dołku, graliśmy i przegraliśmy pechowo w Płocku z liderem i u siebie z Jurandem, wiceliderem rozgrywek. Drużyna z Bydgoszczy po awansie do pierwszej ligi została przebudowana. Odeszli z niej bardzo wartościowi zawodnicy jak bramkarz Szymon Ligarzewski czy Karol Królik. Na ich miejsce pojawili się za to nowi gracze mający na swoim koncie występy w ekstraklasie. Leworęczny Maciej Suwisz i bramkarz Maciej Pieńczewski, byli zawodnicy AZS AWFiS Gdańsk. Siłą napędową drużyny jest doświadczony Tomasz Burliński oraz skrzydłowy Jarosław Knopik, którzy razem zdobyli dla swojej drużyny ponad 90 bramek w tym sezonie. Obecnie drużyna z Bydgoszczy ma 6 punktów, ale jest to zespół nieobliczalny. Potrafi przegrać z drużyną SMS-u Gdańsk różnicą 12 trafień tracąc przy tym 48 bramek, a tydzień później walczyć do samego końca jak równy z równym z rezerwami Wisły Płock. Będzie to na pewno mecz walki. Żadna drużyna punktów łatwo nie odda. W tej lidze każdy może wygrać z każdym, o czym nie raz mogliśmy się już przekonać. Myślę, że mecz rozstrzygnie się w obronie, gdyż obie drużyny preferują ofensywny styl grania, zapominając czasem o defensywie. Naszym dużym atutem będą kibice, którzy coraz liczniej zjawiają się na naszych meczach. Wynik jest sprawą otwartą, ale myślę, że w sobotę po 60 minutach meczu to drużyna z Warszawy niesiona żywiołowym dopingiem kibiców będzie się cieszyć z kolejnej wygranej i 2 punktów.

Komentarze (0)