Nawet zegar nie mógł na to patrzeć...

Senna atmosfera, brak jakichkolwiek emocji i minimalne zaangażowanie zawodników z Głogowa. W takich warunkach rozgrywane było we wtorek w Kielcach spotkanie 18. kolejki PGNiG Superligi pomiędzy Vive Targami Kielce i Chrobrym Głogów. Główną atrakcją wtorkowego spotkania była awaria zegara, która uniemożliwiła dalsze rozgrywanie meczu przez następnych kilka minut.

Choć kielczanie rozegrali już mnóstwo spotkań, w których gromili swoich rywali różnicą kilkunastu bramek, ta wtorkowa potyczka z Chrobrym Głogów była zdecydowanie wyjątkowa. I to nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu.

Choć do tej pory, kibice kieleckiej siódemki mogli narzekać, że rywale nie próbują się przeciwstawić ich drużynie, to zawsze jednak znajdywały się jakieś emocjonujące momenty. Tych jednak we wtorek po prostu zabrakło.

Rozpoczynając od aspektów czysto sportowych, głogowianie przyjechali do Kielc w zaledwie jedenastosobowym składzie, w którym było aż trzech bramkarzy. Co ciekawe, każdy z nich spędził na parkiecie równą liczbę minut. Nie było natomiast ani jednego kołowego, a sytuacje, w których zdecydowanie słabsi fizycznie gracze Chrobrego, próbowali walczyć na kole z olbrzymim Rastko Stojkoviciem wyglądały czasami wręcz komicznie. Dla zespołu Bogdana Wenty wtorkowe spotkanie miało być z kolei próbą generalną przed meczem sezonu, jaki jego drużyna rozegra w sobotę w Celje. Dlatego też gospodarze wyszli niemal najsilniejszą "siódemką".

Mistrzowie Polski, grając także często rezerwowymi, zdobywali bramki z dziecinną łatwością, mieli przy tym niespotykaną wręcz skuteczność (ponad 80 procent!), a w trakcie spotkania można było ulec wrażeniu, że więcej sił kosztują ich codzienne, klubowe treningi... Nic więc dziwnego, że po takim spotkaniu szkoleniowiec kieleckiego zespołu może mieć spory ból głowy, a już w trakcie jego trwania, kilkakrotnie po prostu zakrywał twarz rękami.

Nad kielecką halą i śmiertelnie wynudzonymi kibicami ktoś chyba jednak czuwał. Bo w drugiej części pierwszej połowy, awarii uległ zegar, którego mimo licznych prób, do sprawności udało się przywrócić dopiero po przerwie. Ostatnie minuty pierwszej połowy czas mierzyli jedynie sędziowie stolikowi, a na tablicy wewnątrz hali widoczny był tylko wynik.

Po przerwie wszystko "wróciło do normy", jednak całe szczęście, że o zasypiających powoli kibiców zadbał w samej końcówce chorwacki skrzydłowy, Mirza Dżomba. Doświadczony szczypiornista w efektowny sposób wyrywał piłkę obrońcy i przerzucił ją, nad powracającym do bramki, niczego nie spodziewającym się Rafałem Stacherą, bramkarzem Chrobrego. W taki o to sposób zakończył się ten wtorkowy pojedynek.

Oprócz tej akcji, zawodnicy obydwu drużyn postarali się także o dwie efektowne wrzutki, po których publiczność miała drugą, nieliczną okazję, do bicia brawa. Co po takim meczu mówią główni zainteresowani? - Dziękujemy kibicom, że tak licznie przybyli, mimo meczu w środku tygodnia i chyba dobrze się bawili - mówił Bogdan Wenta. No cóż, tym razem słów znanego polskiego szkoleniowca nie skomentujemy...

Ale przygnębiająca wręcz atmosfera udzieliła się nie tylko zawodnikom i kibicom. Do tej pory, zarządzający oprawą na meczach mistrzów Polski, dwoili się i troili, aby publiczność mogła bawić się na trybunach, nie tylko widząc grę swoich ulubieńców. Tym razem nawet konkursy z udziałem sympatycznej maskotki kieleckiej drużyny, "Dzika Kiełka nie cieszyły się już takim zainteresowaniem. Niewiele chciało się też najbardziej zagorzałym fanom kieleckiej drużyny, którzy w porównaniu z poprzednimi spotkania, prezentowali bardzo mizerny doping. Doskonały obraz rzeczywistości, w jakiej musiały we wtorek męczyć się obydwa zespoły przedstawiają słowa znanej piosenki, "Jaki tu spokój nanana, Nic si nie dzieje, nanana", które (przez przypadek?) zdominowały całą oprawę muzyczną spotkania.

Wtorkowe zwycięstwo nad Chrobrym Głogów było dla kieleckiej siódemki 50. z rzędu ligowym zwycięstwem. Zespół Bogdana Wenty niepokonany jest od maja 2009 roku. Szkoda jedynie, że ten jubileusz przypadł na dzień, o którym wszyscy, jak najszybciej chcieliby zapomnieć.

Źródło artykułu: