Na wyniki trzeba poczekać - rozmowa z Robertem Nowakowskim, trenerem Piotrcovii Piotrków Trybunalski

Sezon 2010/2011 to pierwszy sezon, w którym Robert Nowakowski ma okazję pracować w damskiej piłce ręcznej. Chociaż sytuacja w Piotrcovii Piotrków Trybunalski daleka jest od ideału, drużynę trapi bowiem plaga kontuzji oraz problemy finansowe, to jednak mimo przeciwności piotrkowskiemu szkoleniowcowi udało się zbudować zespół, który stoi przed szansą osiągnięcia olbrzymiego sukcesu jakim jest awans do najlepszej czwórki PGNiG SuperLigi kobiet.

Alicja Chrabańska: Jak ocenia Pan szanse na awans do najlepszej czwórki PGNiG SuperLigi kobiet?

Robert Nowakowski: - Szanse, jak w każdym meczu, są wyrównane. I od tego się zaczyna, a dopiero boisko weryfikuje wszystko. Jedziemy do Lublina powalczyć, nikt na nas nie stawia. Chcemy ugrać tam jak najlepszy wynik i jeśli się uda wygrać, a tym samym awansować do najlepszej czwórki.

Już samo "postraszenie" mistrzyń Polski to chyba duży sukces?

- Jak najbardziej! Wygraliśmy z SPR-em w bieżącym sezonie dwukrotnie. Taka sztuka udała się jeszcze tylko KGHM Metraco Zagłębiu Lubin. Można powiedzieć, że jesteśmy czymś w rodzaju "czarnego konia" zawodów. To jest właśnie sport, a w nim wszystko jest możliwe.

Pojawiła się opinia, że osiągane przez was wyniki są wyższe niż można by oczekiwać patrząc na stan posiadania klubu, aktualny skład personalny...

- Jeśli chodzi o wyniki to należy się tylko cieszyć, że przy takim stanie kadrowym dziewczyny radzą sobie z presją, obciążeniem i oczekiwaniami kibiców. W moim odczuciu sezon przebiega pozytywnie. W takim sensie, że mimo że trapią nas kontuzje to zawodniczki chcą i próbują grać tak jakby nie było u nas braków kadrowych.

Zespół jest w stanie nawiązać walkę niemal z każdym. Problemy pojawiają się często w końcówkach. To wasza zmora?

- Nie zawsze tak jest. Akurat niedawno zagraliśmy mecz z SPR-em Lublin, który jest aktualnym mistrzem Polski i ma w składzie same doświadczone zawodniczki, które od lat grają w najwyższej klasie rozgrywkowej. U nas problemem są kontuzje. Wytrzymałości fizycznej i psychicznej w ostatnim meczu wystarczyło nam na 55 minut. Chwila naszej nieuwagi, dwa błędy, dobra interwencja Jurkowskiej i poszły kontry. A to podcina skrzydła, bo w krótkim czasie traci się trzy-cztery bramki.

Piotrcovia już nie po raz pierwszy ociera się o wysokie lokaty. Czego brakuje, żeby z większa pewnością grać o medale?

- Przede wszystkim brakuje drugiego strategicznego sponsora oprócz miasta. Nie ukrywajmy, że pieniądze robią wynik. Przy czym nie należy tego traktować tak, że ktoś daje parę złotych, klub ściąga 2-3 klasowe zawodniczki i od razu, po sezonie, oczekuje się znakomitych wyników. Jednak to nie jest maszyna, w której ustawia się parametry i działa. Formowanie zespołu to dłuższy cykl. Uważam, że na wynik trzeba poczekać minimum dwa lata. Piotrcovię stać na medale. Szkoda, że w tym sezonie kontuzje wyeliminowały Sylwię Lisewską i Joannę Wagę. Tych zawodniczek zaczęło brakować. Ten trzon, który teraz został musi grać pełne 60 minut. A to jest bardzo trudne.

Jak pracuje się z myślą o poważnych problemach finansowych klubu?

- Trzeba umieć w danym momencie zapomnieć o tym, odsunąć takie myśli od siebie. Kiedy na boisko wychodzi się z problemami w głowie to efekty są odwrotne od tych, których się oczekuje.

Od jakiegoś czasu mówi się o wspomnianych problemach w piotrkowskiej piłce ręcznej. Kłopoty nie omijają wielu innych klubów szczypiorniaka. Czego brakuje piłce ręcznej jako dyscyplinie, aby przyciągać sponsorów?

- Jeśli chodzi o piłkę ręczną kobiet to brakuje wyników reprezentacji. Piłka ręczna nie jest tak medialnym sportem jak nożna czy siatkówka. Cały kobiecy sport obniżył poziom. Mam nadzieję, że coś ruszy do przodu i Kim Rasmussen poukłada kadrę.

Na początku współpracy ze szczypiornistami miał Pan obawy, potem w pierwszych kolejkach PGNiG SuperLigi był Pan pozytywnie zaskoczony pracą z kobietami. Jaka jest ocena pracy w damskiej piłce ręcznej po niemal sezonie?

- Moja ocena jest bardzo pozytywna. Na początku obawiałem się, że wystąpią między mną, a zawodniczkami problemy komunikacyjne, bo nigdy nie pracowałem z kobietami. Ale z biegiem czasu okazało się, że współpraca układa nam się bardzo dobrze. Moje podopieczne wiedzą co mają robić, a ja wymagam od nich tego czego powinien wymagać każdy trener na boisku i na treningach. I jak na razie wielkich zgrzytów nie ma i mam nadzieję, że już nie będzie.

Sezon dobiega końca. Jakie są Pana plany na kolejny?

- Mój kontrakt wygasa 30 czerwca. Zarząd klubu prowadzi ze mną rozmowy dotyczące przedłużenia umowy. Na razie próbujemy pogodzić nasze warunki. Sądzę, że sytuacja wyjaśni się do końca miesiąca. I wtedy spodziewam się decyzji zarządu.

Wróćmy na moment do ostatniego meczu w Piotrkowie.

Kibice stworzyli wówczas znakomitą atmosferę. Czy wierni, aktywni kibice to domena klubu?

- Jest grupka kibiców, która towarzyszy nam czy wygrywamy czy przegrywamy. Smaczkiem spotkania I rundy play-off była ranga przeciwnika. SPR Lublin to aktualnie mistrzynie Polski. Wraz z nimi do Piotrkowa przyjechała grupa ich sympatyków. Wszystko to stworzyło otoczkę meczu. Szkoda, że tylko przy okazji takich pojedynków hala jest pełna. Jeśli sytuacja rozwinie się tak, że zostanę w Piotrkowie to mam nadzieję, że kibiców na hali będzie pojawiało się coraz więcej. I to nie tylko na mecz z Zagłębiem Lubin, SPR-em Lublin i Vistalem Łączpol Gdynia.

Komentarze (0)