Alicja Chrabańska: Jak ocenia Pan szanse na awans do najlepszej czwórki PGNiG SuperLigi kobiet?
Robert Nowakowski: - Szanse, jak w każdym meczu, są wyrównane. I od tego się zaczyna, a dopiero boisko weryfikuje wszystko. Jedziemy do Lublina powalczyć, nikt na nas nie stawia. Chcemy ugrać tam jak najlepszy wynik i jeśli się uda wygrać, a tym samym awansować do najlepszej czwórki.
Już samo "postraszenie" mistrzyń Polski to chyba duży sukces?
- Jak najbardziej! Wygraliśmy z SPR-em w bieżącym sezonie dwukrotnie. Taka sztuka udała się jeszcze tylko KGHM Metraco Zagłębiu Lubin. Można powiedzieć, że jesteśmy czymś w rodzaju "czarnego konia" zawodów. To jest właśnie sport, a w nim wszystko jest możliwe.
Pojawiła się opinia, że osiągane przez was wyniki są wyższe niż można by oczekiwać patrząc na stan posiadania klubu, aktualny skład personalny...
- Jeśli chodzi o wyniki to należy się tylko cieszyć, że przy takim stanie kadrowym dziewczyny radzą sobie z presją, obciążeniem i oczekiwaniami kibiców. W moim odczuciu sezon przebiega pozytywnie. W takim sensie, że mimo że trapią nas kontuzje to zawodniczki chcą i próbują grać tak jakby nie było u nas braków kadrowych.
Zespół jest w stanie nawiązać walkę niemal z każdym. Problemy pojawiają się często w końcówkach. To wasza zmora?
- Nie zawsze tak jest. Akurat niedawno zagraliśmy mecz z SPR-em Lublin, który jest aktualnym mistrzem Polski i ma w składzie same doświadczone zawodniczki, które od lat grają w najwyższej klasie rozgrywkowej. U nas problemem są kontuzje. Wytrzymałości fizycznej i psychicznej w ostatnim meczu wystarczyło nam na 55 minut. Chwila naszej nieuwagi, dwa błędy, dobra interwencja Jurkowskiej i poszły kontry. A to podcina skrzydła, bo w krótkim czasie traci się trzy-cztery bramki.
Piotrcovia już nie po raz pierwszy ociera się o wysokie lokaty. Czego brakuje, żeby z większa pewnością grać o medale?
- Przede wszystkim brakuje drugiego strategicznego sponsora oprócz miasta. Nie ukrywajmy, że pieniądze robią wynik. Przy czym nie należy tego traktować tak, że ktoś daje parę złotych, klub ściąga 2-3 klasowe zawodniczki i od razu, po sezonie, oczekuje się znakomitych wyników. Jednak to nie jest maszyna, w której ustawia się parametry i działa. Formowanie zespołu to dłuższy cykl. Uważam, że na wynik trzeba poczekać minimum dwa lata. Piotrcovię stać na medale. Szkoda, że w tym sezonie kontuzje wyeliminowały Sylwię Lisewską i Joannę Wagę. Tych zawodniczek zaczęło brakować. Ten trzon, który teraz został musi grać pełne 60 minut. A to jest bardzo trudne.
Jak pracuje się z myślą o poważnych problemach finansowych klubu?
- Trzeba umieć w danym momencie zapomnieć o tym, odsunąć takie myśli od siebie. Kiedy na boisko wychodzi się z problemami w głowie to efekty są odwrotne od tych, których się oczekuje.
Od jakiegoś czasu mówi się o wspomnianych problemach w piotrkowskiej piłce ręcznej. Kłopoty nie omijają wielu innych klubów szczypiorniaka. Czego brakuje piłce ręcznej jako dyscyplinie, aby przyciągać sponsorów?
- Jeśli chodzi o piłkę ręczną kobiet to brakuje wyników reprezentacji. Piłka ręczna nie jest tak medialnym sportem jak nożna czy siatkówka. Cały kobiecy sport obniżył poziom. Mam nadzieję, że coś ruszy do przodu i Kim Rasmussen poukłada kadrę.
Na początku współpracy ze szczypiornistami miał Pan obawy, potem w pierwszych kolejkach PGNiG SuperLigi był Pan pozytywnie zaskoczony pracą z kobietami. Jaka jest ocena pracy w damskiej piłce ręcznej po niemal sezonie?
- Moja ocena jest bardzo pozytywna. Na początku obawiałem się, że wystąpią między mną, a zawodniczkami problemy komunikacyjne, bo nigdy nie pracowałem z kobietami. Ale z biegiem czasu okazało się, że współpraca układa nam się bardzo dobrze. Moje podopieczne wiedzą co mają robić, a ja wymagam od nich tego czego powinien wymagać każdy trener na boisku i na treningach. I jak na razie wielkich zgrzytów nie ma i mam nadzieję, że już nie będzie.
Sezon dobiega końca. Jakie są Pana plany na kolejny?
- Mój kontrakt wygasa 30 czerwca. Zarząd klubu prowadzi ze mną rozmowy dotyczące przedłużenia umowy. Na razie próbujemy pogodzić nasze warunki. Sądzę, że sytuacja wyjaśni się do końca miesiąca. I wtedy spodziewam się decyzji zarządu.
Wróćmy na moment do ostatniego meczu w Piotrkowie.
Kibice stworzyli wówczas znakomitą atmosferę. Czy wierni, aktywni kibice to domena klubu?
- Jest grupka kibiców, która towarzyszy nam czy wygrywamy czy przegrywamy. Smaczkiem spotkania I rundy play-off była ranga przeciwnika. SPR Lublin to aktualnie mistrzynie Polski. Wraz z nimi do Piotrkowa przyjechała grupa ich sympatyków. Wszystko to stworzyło otoczkę meczu. Szkoda, że tylko przy okazji takich pojedynków hala jest pełna. Jeśli sytuacja rozwinie się tak, że zostanę w Piotrkowie to mam nadzieję, że kibiców na hali będzie pojawiało się coraz więcej. I to nie tylko na mecz z Zagłębiem Lubin, SPR-em Lublin i Vistalem Łączpol Gdynia.