Przed sezonem byłem pełen obaw - rozmowa z Marcinem Kurowskim, trenerem Azotów Puławy

Na piątym miejscu fazę zasadniczą rozgrywek męskiej PGNiG Superligi zakończyli szczypiorniści Azotów Puławy. Trener Marcin Kurowski czuje jednak niedosyt, bo punktów jego zespół mógł zdobyć nieco więcej.

Kamil Kołsut
Kamil Kołsut

Kamil Kołsut: Za wami trudny spotkanie z Zagłębiem. Różne były momenty: początek dla was, później do głosu doszli rywala, w końcówce cios za cios.

Marcin Kurowski: Jestem zadowolony przede wszystkim z tego, że nasza młodzież potrafiła się podnieść przegrywając czterema bramkami i to w perspektywie przyszłości cieszy mnie ogromnie. W poprzednich meczach bywało już bowiem tak, że pojawiało się zniechęcenie, a niektórzy gracze spuszczali głowy. W spotkaniu z Zagłębiem  buńczuczność i hardość w tych trudnych momentach pozwoliły na osiągnięcie korzystnego wyniku.

Informacja z Zabrza, które dotarły do was w przerwie, podziałały mobilizująco?

- Osobiście znałem rezultat, ale chłopakom nie przekazywałem tej informacji. Nie wiedzieli o tym i grali sami z siebie, żeby wygrać to spotkanie.

To już powoli staje się regułą, że wasze mecze z Zagłębiem dostarczają kibicom ogromnej dawki emocji. Nie pamiętam, kiedy po raz ostatni któraś z drużyn potrafiła rozstrzygnąć mecz na swoją korzyść większą ilością bramek.

- My mieliśmy już taką możliwość w poprzedniej rundzie w Lubinie, żeby wygrać zdecydowanie, ale tradycji stało się zadość. Zamiast zwyciężyć spokojnie kilkoma trafieniami doprowadziliśmy do zaciętej końcówki w której padł remis, a jeszcze można było to spotkanie przegrać, gdyż ostatnią akcję rozgrywało Zagłębie.

Teraz też przez pewien czas wydawało się, że emocji w końcówce nie będzie. Jeszcze na kwadrans przed ostatnim gwizdkiem lubinianie mieli cztery bramki przewagi i wydawało się, że kontrolują wynik.

- Dla nich to był bardzo ważny mecz, dzięki któremu bez patrzenia na inne zespoły mogli sobie zapewnić "ósemkę". Z takimi zespołami gra się bardzo trudno, bo dochodzi tutaj dodatkowy element bardzo mocnej motywacji związany z chęcią zagwarantowania sobie utrzymania i spokojnego grania do końca sezonu.

Po raz kolejny niemal cały mecz na parkiecie spędził Paweł Kowalik, w sobotę przeżywał jednak bardzo ciężkie chwile.

- No cóż... Zagłębie ma bardzo dobrego lewoskrzydłowego i naprawdę napsuł nam bardzo dużo krwi. Próbowaliśmy go w pewnym momencie wyłączać indywidualnie, a on nawet wówczas potrafił uciec. Nie może się coś takiego zdarzać, ale to dobra nauczka na przyszłość, zwłaszcza dla młodego zawodnika, że jeszcze dużo pracy przed nim.

Zagłębie porażką w Puławach skazało się na walkę o utrzymanie. To duża niespodzianka, że lubinianie zagrają play-out?

- Na pewno tak. Patrząc personalnie Zagłębie ma bardzo dobry zespół, na każdej pozycji dysponuje dwoma mniej więcej równorzędnymi zawodnikami. Ale taki jest już urok naszej ligi, że od pewnego czasu - pomijając Vive i Wisłę - jest ona bardzo wyrównana. Każdy może wygrać z każdym i nie ma słabeuszy, którzy zdecydowanie odstają. W pewnym momencie wydawało się, że Miedź dopadły kłopoty i to ona będzie kandydatem do spadku, ale zespół potrafił się odbić i pozbierać, poukładał to trener Motyczyński. Nie było lekkich meczów i w każdym trzeba było grać na pełnej koncentracji i motywacji, by odnieść zwycięstwo.

Gdybyście mogli wybierać, to - tak szczerze - wolelibyście grać w ćwierćfinale ze Stalą, czy z MMTS-em?

- Są to dwa bardzo dobre zespoły. Akurat w tym sezonie tak się ułożyło, że dwa razy wygraliśmy z MMTS-em, a ze Stalą tylko raz udało się zremisować, ale play-offy żądzą się swoimi prawami. Nie ma znaczenia, z kim będziemy rywalizować, musimy się sprężyć i zrobić wszystko, by przejść dalej.

Pytając, miałem na myśli raczej styl przeciwnika. Mielczanie grają szybko i żywiołowo, a zespół z Kwidzyna prezentuje handball bardziej siłowy, z naciskiem na rozegranie i rzuty z drugiej linii.

- Może coś w tym jest, ale myśląc o wejściu do czwórki teraz nie ma co już gdybać. Koncentrujemy się na Stali, z którą przyjdzie nam stoczyć te pierwsze mecze i to jest teraz naszym najważniejszym celem. Decyzje zapadły i tego nie zmienimy.

Problemem będzie na pewno brak przywileju własnego parkietu.

- Wiadomo, że w decydującym meczu u siebie kibice są dodatkowym zawodnikiem, gra się lepiej i przyjemniej, aniżeli na wyjeździe. Faza play-off jest jednak tak ustawiona, że jeśli uda się zwyciężyć w pierwszym spotkaniu, to drugie gra się już we własnej hali. Pamiętam nasz dwumecz z Kwidzynem sprzed paru lat, gdy my zajęliśmy w tabeli trzecie miejsce, a rywal szóste. W pierwszym spotkaniu oni zdołali nas pokonać w Puławach, a u siebie dopełnili formalności.

Piąte miejsce na mecie fazy zasadniczej to wynik, który was satysfakcjonuje?

- Niedosyt na pewno pozostaje, zwłaszcza po takich meczach jak z Zagłębiem na wyjeździe, czy z Jurandem u siebie. Patrząc na starcie z lubinianami wiedzieliśmy, że gra się ciężko na ich terenie i być może przed pierwszym gwizdkiem remis wzięlibyśmy w ciemno, ale w związku z przebiegiem meczu zabolał on nas bardzo. A co do starcia z Jurandem... Nie da się wygrać, nie walcząc z pełną koncentracją i nie zostawiając serca i zdrowia na parkiecie. Właśnie tymi elementami pokonali nas wówczas ciechanowianie.

Niebawem minie rok twojej pracy w roli pierwszego trenera Azotów. To było udane dwanaście miesięcy?

- Na pewno dużo się nauczyłem i nieco inaczej patrzę teraz na funkcję trenera. Wcześniej wydawało mi się, że to bardzo przyjemne i spokojne funkcjonowanie, a okazuje się, że kosztuje ono znacznie więcej zdrowia niż bycie zawodnikiem i bieganie po parkiecie. Podziwiam tych wszystkich szkoleniowców, którzy już kilkadziesiąt lat są w zawodzie i jakoś sobie z tym radzą. Chociaż może zawsze ten pierwszy rok jest najtrudniejszy, bo to coś nowego, trzeba wszystko jakoś poukładać. Muszę przyznać, że przed tym sezonem byłem pełen obaw, bo pierwszy raz sam przygotowywałem drużynę do rozgrywek. Wiem już, jakie błędy popełniłem i nad czym trzeba pracować w przyszłości.

Dużo było tych pomyłek, czy jednak plusy przysłoniły minusy?

- Zawsze u siebie staram się szukać tego, co zrobiłem źle, od tego zawsze zaczynam rozliczanie. To, co dobre zawsze przechodzi do przodu i człowiek się na tym nie koncentruje, natomiast żeby lepiej wszystko funkcjonowało to trzeba na samym początku zastanowić się nad błędami. Myślę, że zdołałem je wyłapać, a bardzo pomogło mi to, że mam przy sobie Piotra Dropka, który jest bardziej doświadczonym szkoleniowcem niż ja i tutaj jego uwagi oraz spostrzeżenia były mi bardzo przydatne. Podsumowując bardzo fajny rok za mną, aczkolwiek pewien niedosyt pozostał. Każdy z trenerów musi przejść ten pierwszy etap pracy i wyciągnąć z niego odpowiednie wnioski.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×