Kamil Kołsut: Od dwóch zwycięstw przygodę z reprezentacją Polski rozpoczął Michael Biegler. Po takim otwarciu współpracy z nowym selekcjonerem musicie być zadowoleni.
Adam Wiśniewski: Najpierw pokonaliśmy w Orlen Arenie Holandię, a następnie wysoko zwyciężyliśmy na Ukrainie. Jeśli wyniki są niezłe, to i atmosfera musi być dobra.
Jakim szkoleniowcem jest Michael Biegler?
- Jak się patrzy na niego, to z twarzy jest groźny i niebezpieczny (śmiech). Ale to nieprawda. Biegler to bardzo wymagający człowiek. Wie, co chce od nas uzyskać i to egzekwuje. Treningi są ładnie przygotowane, selekcjoner ma wszystko poukładane w głowie i potrafi nam to naprawdę dobrze wytłumaczyć.
Wraz z nowym selekcjonerem kadra dostała solidny zastrzyk świeżej krwi. Jak oceniasz debiutantów, którzy pojawili się na zgrupowaniu?
- Ta zmiana pokoleniowa kiedyś musiała nastąpić, bo wielu zawodników zrezygnowało z gry w kadrze i w ich miejsce mieli przyjść młodzi, zdolni. Każdy dostał szansę, a ich pojawienie się było także sygnałem dla innych, żeby walczyli, bo selekcjoner będzie wszystkich obserwował, a droga do kadry dla nikogo nie jest zamknięta.
Któryś z nowych zawodników wywarł na tobie szczególne wrażenie? Słyszałem, że na treningach prawdziwą furorę robił Przemek Krajewski.
- Przemek zagrał super z Holandią. Z Ukrainą miał tylko dziesięć minut, ale też wyszedł, rzucił jedną bramkę i chyba w sumie w tych dwóch meczach miał stuprocentową skuteczność. Fajnie prezentował się na treningach i wydaje mi się, że będzie powoływany dalej. Będziemy wspólnie z nim oraz Michałem Chodarą rywalizować o miejsce na skrzydle. To są młodzi ludzie i akurat ja jestem z tego towarzystwa najstarszy.
Gdyby jeszcze kilkanaście miesięcy temu ktoś powiedział ci, że będziesz podstawowym graczem reprezentacji Polski...
- W grudniu dostałem pierwsze powołanie do kadry po czterech czy pięciu latach przerwy. Później były mistrzostwa Europy, przed którymi czekałem w niepewności na to, czy w ogóle znajdę się w drużynie. Ostatecznie dostałem powołanie i wydaje mi się, że pokazałem się z dobrej strony. Od tamtej pory na nowo zaczęła się moja reprezentacyjna kariera.
Można już w tym momencie stwierdzić, że ta kadra zmierza w odpowiednim kierunku?
- Ciężko mi w tej chwili cokolwiek na ten temat powiedzieć, więcej będziemy wiedzieli po styczniowym turnieju w Hiszpanii. Trener dostał duży kredyt zaufania, ma budować kadrę na mistrzostwa w Polsce i na dobrą sprawę będzie go można ocenić dopiero za cztery lata.
Wytrwasz do tego wymarzonego 2016 roku?
- Bardzo bym chciał, bo moim marzeniem jest pojechać na Olimpiadę. Wiosną byliśmy tam już jedną nogą, ale niestety w Alicante się nie udało. Na dzień dzisiejszy czuje się dobrze, nic mi nie dolega i jeśli tylko pozwoli mi zdrowie... Miałem w swojej karierze trzy lata przerwy i organizm nie jest jeszcze tak zdewastowany. Czuję się młody, zdrowy i jeśli będę grał dobrze, to może się uda.
Na koniec kwestia klubowa, od której uciec nie można. Za chwilę w Orlen Arenie czeka was mecz z mistrzami Polski. Jakie nastroje panują w waszym zespole przed tą konfrontacją?
- W ubiegłym roku nie wygraliśmy z Vive żadnego spotkania, zawsze ulegając dwoma czy trzema bramkami. Do czterdziestej piątej, siódmej, pięćdziesiątej minuty prowadziliśmy z nimi wyrównany bój, a w końcówce czegoś brakowało, nie mogliśmy przechylić szali zwycięstwa na swoją korzyść. Wiadomo, że na papierze zespół z Kielc jest od nas mocniejszy, ma wyższy budżet i lepszych zawodników. My będziemy się jednak starali sprawić niespodziankę, tak jak stało się to dwa lata temu.
Patrząc na nazwiska zawodników, którzy wybiegną w sobotę na parkiet można powiedzieć, że czeka nas najlepszy mecz w historii polskiej ligi. Z tym stwierdzeniem zgodził się wasz trener, Lars Walther.
- Tak, to prawda. Bilety sprzedały się w ciągu dwóch dni i sam jestem w szoku, że tak szybko się te wejściówki rozeszły. W obu zespołach są zawodnicy bardzo znani na świecie i można powiedzieć, że przed nami pierwszy w historii mecz, w którym zagrają same gwiazdy.