Łukasz Jarowicz przeciwko swoim byłym kolegom z sentymentem, ale wciąż na 100 proc.

Cenne zwycięstwo Śląska Wrocław. Cenne ze względu na tryumf na terenie rywala, a po drugie - pewna wygrana nad kolejnym byłym "superligowcem", Siódemką Miedź Legnica. Czy teraz będzie już z górki?

Maciej Rajfur
Maciej Rajfur

Wydaje się, że dwa najtrudniejsze mecze pierwszej rundy Wojskowi mają już za sobą. Najpierw odprawili z kwitkiem w pewnym stylu drużynę AZS-u Przemyśl (32:26), teraz przyszło łatwe zwycięstwo nad spadkowiczem z Legnicy (29:21). Legnicka "Siódemka" w żadnym elemencie nie potrafiła nawiązać równorzędnej walki z ekipą trenera Aleksandra Malinowskiego. Do jej pogromu przyczynili się między innymi jej byli zawodnicy, którzy po sezonie 2012/2013 odeszli do klubu ze stolicy Dolnego Ślaska: skrzydłowy Andrzej Kryński oraz obrotowy Łukasz Jarowicz.

Koledzy z legnickiej drużyny postawili nam poprzeczkę dość wysoko. Zabrakło im jednak doświadczenia i kondycji. Jest to mieszanka młodych zawodników ze starszymi, zespół zdecydowanie słabszy niż w poprzednim sezonie - mówi Jarowicz.

Obrotowy Śląska Wrocław nie ukrywa, że podszedł do meczu ze swoim byłym klubem z lekkim sentymentem. - Nie ukrywam tego, że w Miedzi się rozwinąłem i miałem okazję występować tu w Superlidze. Mam z tym klubem wiele bardzo dobrych wspomnień, ale już nieraz grałem przeciwko swoim byłym kolegom z drużyny. Nie zmienia to faktu, że trzeba po prostu wyjść na boisko, wykonać założenia trener, spełnić swoje zadania i, jak w każdej pracy, dać z siebie sto procent. Choć gdzieś tam sentyment się pojawia.

W spotkaniu z Miedzią Jarowicz otrzymał dwie kary dwuminutowe i nieraz musiał agresywnie walczyć zarówno w obronie jak i w ataku. Koledzy-rywale nie oszczędzali go i znali doskonale jego mocne strony, dlatego był w tym meczu starannie krytym zawodnikiem.

- Myślę, że nie pokazałem się dziś z jakiejś wybitnie brutalnej strony. Zawodnicy, którzy grali naprzeciwko mnie też występowali w ekstraklasie i na pewno zdawali sobie sprawę, że jak nie pokażą waleczności na boisku, nie mogą liczyć na zwycięstwo. Sądzę, że moi byli koledzy z drużyny nie mają, tak jak i ja do nich, pretensji o jakieś nieprzepisowe zagrania. Jesteśmy profesjonalistami. Mogę śmiało wejść po meczu do nich do szatni i zostanę normalnie, ciepło przyjęty. To znaczy, tak myślę... (śmiech).

Obrotowy wrocławskiego klubu chwali sobie organizację w nowym klubie i jest zadowolony ze współpracy z nowym sztabem szkoleniowym oraz nową drużyną. Wierzy, że w tym roku uda się wywalczyć awans do najwyższej klasy rozgrywkowej, bo potencjał organizacyjny jak i sportowy we Wrocławiu zdecydowanie pozwala na handball na najwyższym krajowym poziomie.

- Legnica ma takiego pecha, że w tym mieście bardzo mocno forsuje się, szczególnie jeśli chodzi o finansowanie, piłkę nożną. To ona jest na pierwszym miejscu, a szczypiorniak zawsze gdzieś tam musiał, za przeproszeniem "ciułać", brakowało pieniędzy. We Wrocławiu też to zauważam, jednak reaktywacja Śląska okazuje się zbyt dobrze zaplanowana, aby mogła przepaść. Tutaj nie chciano pójść na łatwiznę sprowadzenia największych gwiazd za wielkie pieniądze i wszystko na raz osiągnąć. Powoli, konsekwentnie budujemy markę i kroczymy do przodu po jak najwyższe cele - dodaje były legniczanin.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×