W meczu z Rosją nie będziemy faworytem - rozmowa z Wojciechem Nowińskim, trenerem i ekspertem telewizyjnym

- Wierzę w to, że wygramy. Mam jednak świadomość, że łatwo nie będzie - mówi przed piątkowym meczem z Rosją były trener, a obecnie ekspert telewizyjny, Wojciech Nowiński.

Maciej Wojs
Maciej Wojs

Maciej Wojs: W meczu z Serbami nasza reprezentacja zagrała tragiczne zawody, dwa dni później jak równy z równym walcząc z utytułowanymi Francuzami. Jaka jest ta prawdziwa twarz naszej drużyny?  

Wojciech Nowiński: Problem naszej reprezentacji, od dłuższego zresztą czasu, polega na tym, że jest to drużyna absolutnie nieobliczalna. Na tym polega jej czar i urok, ale jednocześnie jej niedoskonałość. Nasi zawodnicy na jednych mistrzostwach są w stanie w przeciągu piętnastu czy trzydziestu minut zagrać diametralnie różnie, od fatalnego do fantastycznego poziomu. W zasadzie to nikt naprawdę nie wie na jakim poziomie sportowym pokaże się nam w meczu z Rosją polska drużyna albo jak długo i jaki poziom sportowy będzie w stanie utrzymać. Ten najwyższy, czy może ten niższy? Tego nikt nie wie.

Brak równej formy na przestrzeni całego meczu to nasze przekleństwo?

- Z jednej strony są te ogromne niespodzianki, które robiła nam reprezentacja w ostatnich latach, te niesamowite końcówki i ta fantastyczna niepewność w ostatnich sekundach. Z drugiej zaś pojawiają się mecze dużo słabsze, jak ten z Serbami. Tak naprawdę na tych mistrzostwach jeszcze żaden zespół nie pokazał równej formy. Francuzi po doskonałym meczu z Rosją byli przekonani, że wrócili na najwyższy poziom i nic złego nie może się im wydarzyć w starciu z Polską, co zresztą było widać choćby po sposobie zachowania trenerów, a niewiele brakowało i by ten mecz przegrali.

Skoro poruszył już pan temat meczu z Francją, to warto się chwilę na nim skupić. Tak blisko wygranej nad Francuzami nie byliśmy chyba od czasu igrzysk olimpijskich w Pekinie, choć co warto zaznaczyć, wtedy tylko zremisowaliśmy. Długo czekamy na ogranie Trójkolorowych.

- Nie patrzyłbym na to pod tym względem. Nie jest istotne to z kim się po drodze wygrywa, dla mnie to bez znaczenia czy wygrywamy z Austriakami czy z Francuzami. Liczy się wynik na końcu mistrzostw, te poszczególne kolejne rezultaty większego znaczenia nie mają. Jeśli powiedzmy wygralibyśmy z Francją, a potem odpadli z grupy, to tak czy siak mówiono by że graliśmy fatalnie. Nie jesteśmy w sporcie amatorskim, gdzie samo piękno sportu i frajda z uprawiania go powinna być ogromna i powinna być wystarczająca. W sporcie profesjonalnym i w mistrzostwach Europy liczy się miejsce i sukces, a nie piękno gry.

Ten jeden punkt w rywalizacji z Francuzami był na wyciągnięcie ręki, w mojej ocenie zabrakło nam jednak prawdziwego lidera w drugiej linii, który rzuci sześć czy siedem bramek i w trudnych momentach weźmie ciężar gry na swoje barki. - Niestety nie wszystkie zespoły takiego lidera mają. U nas przez wiele lat siłą reprezentacji było właśnie to, że w drugiej linii mieliśmy co najmniej kilku wyrównanych graczy, z których każdy w innym meczu mógł wziąć na siebie ciężar gry. Takiego zdecydowanego jednego lidera, prowadzącego grę, decydującego o wszystkim polska reprezentacja nie miała, bo raz był to Jurecki, raz był to Lijewski, raz był to Tkaczyk, Bielecki czy Jurkiewicz.
Jeżeli popatrzymy na reprezentację Hiszpanii, która wygrała w zeszłym roku mistrzostwo świata, to tam także nie było jednego zawodnika, na którym spoczywałby ciężar gry, tak jak w tej chwili jest np. Hansen w Danii, Lazarov w Macedonii, Karabatić we Francji i Jicha w Czechach. Oni nie tylko zdobywają bramki, ale też asystują, bo choćby Hansen ma właśnie najwięcej asyst. To jest sylwetka takiego zawodnika, który w pojedynkę może rozstrzygnąć losy rywalizacji.

Rzeczywiście, w naszym zespole w tej chwili nie ma takiego gracza, ale nie wiem czy akurat to jest najważniejsze. Na nasze nieszczęście kontuzja Sorhaindo sprawiła, że na parkiecie pojawił się Anić, który w czterech rzutach zdobył cztery bramki, w tym tą decydującą o wygranej Francuzów. To taki niedoceniany zawodnik, ale pamiętajmy, że przed laty grał w THW Kiel, a tam frajerów nie biorą.

Czyli tak jak Artur Siódmiak zwraca pan uwagę na siłę francuskiej ławki.

- W meczu z nami to był nie tylko Anić, ale przede wszystkim Accambray. To jest powód, dla którego Francuzi byli mistrzami świata. Claude Onesta przed pierwszym meczem na mistrzostwach w Danii powiedział, że jeśli ma się sześciu-siedmiu zawodników na tym najwyższym poziomie, to można wygrywać pojedyncze mecze. A żeby wygrywać mistrzostwo, trzeba mieć wartościowych i równorzędnych zmienników na wszystkich pozycjach. Wtedy można mówić o budowie drużyny i zdobywaniu trofeów. Sześciu czy siedmiu graczy pozwoli wygrać tylko indywidualne mecze. I jak się okazuje Francuzi mają o tych dwóch trzech zmienników więcej od nas i na tym polega ich siła.

Po tym przyzwoitym występie przeciw Francuzom, z jakim nastawieniem przystąpi pan do spotkania z Rosją?

- Ostrożnym, to chyba najlepsze słowo. Wszyscy zastanawiają się bardzo głośno iloma bramkami trzeba wygrać żeby wyjść z grupy ze zwycięstwem, wszystko już wyliczyliśmy i wszystko wiemy. Najważniejsze jest jednak według mnie to, żeby z tej grupy w ogóle wyjść, czyli wygrać spotkanie z Rosją. Taka najprostsza logika, może dziwna, ale jest dla nas brutalna. My jesteśmy zachwyceni naszym meczem z Francją, który przegraliśmy, Rosjanie zaś są bardzo podbudowani swoim spotkaniem z Serbią, które wygrali. Na tym polega ta subtelna różnica.

Gramy z rywalem, który pokonał przeciwnika z którym przegraliśmy. Jeśli ktoś nie zna się na piłce ręcznej i popatrzy na suche wyniki, to najprostsza kalkulacja pokaże mu, że wygrać powinni Rosjanie. My wcale nie będziemy faworytami tego meczu. Dlatego bardzo chciałbym przestrzec wszystkich hurraoptymistów, bo mecz z Francją zagraliśmy rzeczywiści bardzo dobrze, ale go przegraliśmy.

Co będzie kluczem do naszego zwycięstwa?

- Skuteczność, przede wszystkim skuteczność. Ten element gry naszego zespołu był najsłabszy, bo nieprawdopodobną skuteczność procentową miał Stanić, tak samo Dumoulin. Wypracowywaliśmy sobie sytuacje, doprowadzaliśmy do rzutów z pozycji, z których wydawało się że nie możemy się pomylić, a jednak myliliśmy się. W obu meczach nie straciliśmy przecież tak dużo bramek, do defensywy nie można mieć uwag. Tych bramek trzeba po prostu zdobyć więcej. W rzutach naszych zawodników brakuje mi trochę sprytu, trochę kreatywności i fantazji. Rzucamy mocno, precyzyjnie, ale prosto i w sposób przewidywalny. Na tym poziomie okazuje się, że jest to za mało, bo trzeba dołożyć więcej finezji i zaskoczenia. Takie rzuty są skuteczne.

No właśnie, istotne będzie też to, by po raz trzeci na tych mistrzostwach z bramkarza rywali nie zrobić gwiazdy meczu.

- W meczu z Serbami Bogdanov był najlepszym zawodnikiem na boisku. Jeśli do tego dodamy, że w meczach z Polską Stanić i Dumoulin byli najlepszymi zawodnikami w swoich drużynach, to wygląda na to, że monsieur Vadim Bogdanov będzie decydował o tym czy Polacy wygrają czy nie. To oczywiście w takim bardzo dużym skrócie myślowym. Najpierw trzeba to spotkanie wygrać, a na razie mamy drużynę, która dwa mecze przegrała. Jeżeli przegramy jeszcze jeden, to wracamy do domu, co równoznaczne byłoby z małą katastrofą. Nie chciałbym jednak tak pesymistycznie na to patrzeć, bo wierzę w to, że wygramy. Mam jednak świadomość, że łatwo nie będzie.

Piłka ręczna na SportoweFakty.pl - nasz profil na Facebooku. Dla wszystkich fanów szczypiorniaka i nie tylko! Kliknij i polub nas.

Analiza SportoweFakty.pl: Czego Polacy potrzebują do awansu?

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×