Michał Przybylski: Wystraszyliśmy się, że możemy wygrać z liderem

KSSPR Końskie jako jedyny zespół w lidze realnie zagroził pewnie zmierzającemu do Superligi Śląskowi Wrocław. Świadczy o tym nie tylko wynik sobotniego spotkania, ale także jego niesamowity przebieg.

Trener KSSPR Końskie Michał Przybylski po sobotnim remisie 22:22 ze Śląskiem Wrocław miał mieszanie uczucia. - Pozostaje lekki niedosyt, bo prowadziliśmy przez większą część meczu, ale ten remis bardziej cieszy nas, niż rywali, bo przecież graliśmy z liderem i pewniakiem do awansu... ale zwycięstwo było na wyciągnięcie dłoni - mówił po meczu trener drużyny z Końskich. Patrząc na niecodzienny przebieg tej potyczki trudno nie przyznać mu racji.

Po pierwszej odsłonie miejscowi byli pełni optymizmu, gdyż zasłużenie prowadzili różnicą czterech trafień. - W pierwszej połowie zdobyliśmy kilkubramkową przewagę. Graliśmy skutecznie w obronie i w ataku. Bardzo dobrze w bramce przez cały mecz spisywał się Rafał Ratuszniak - mówi trener Michał Przybylski. - W drugiej odsłonie zabrakło nam zdrowia i zimnej krwi. Chyba wystraszyliśmy się, że możemy wygrać z liderem. W naszych szeregach zabrakło właśnie lidera, który pozwoliłby nam na utrzymanie korzystnego rezultatu. Ponadto brakło nam też wartościowych zmienników - dodaje.

Podopieczni Aleksandra Malinowskiego w 53. minucie meczu odrobili straty, a minutę później wyszli na prowadzenie. - Bardzo dobrze dysponowany tego dnia był bramkarz gości Marcin Schodowski. Jego interwencje w drugiej połowie podcięły nam skrzydła. Bronił nawet w sytuacjach sam na sam. Na szczęście my mogliśmy liczyć na Rafała Ratuszniaka, który w końcówce "trzymał" nam wynik również wychodząc obronną ręką oko w oko z rywalami - twierdzi Przybylski.

Ostatecznie, po końcówce godnej mistrza horroru Alfreda Hitchcocka, konecczanie okazali się pierwszą ekipą w obecnym sezonie, która wydarła punkt liderowi. - Podsumowując: cieszy nas ten punkt. Chciałbym podziękować koneckiej publiczności, która w nadkomplecie stawiła się na ten mecz. Doping widzów, szczególnie w tak "elektryzującej" końcówce, pomógł nam w osiągnięciu tego korzystnego wyniku - kończy Przybylski.

Źródło artykułu: