Kolejny thriller w Kaliszu, przełamanie Wielkopolan - relacja z meczu MKS Kalisz - Viret Zawiercie

Aż trzynaście rzutów karnych nie pomogło Viretowi Zawiercie w zgarnięciu kompletu punktów w najstarszym mieście w Polsce. Po emocjonującym meczu szalę zwycięstwa na swoją korzyść przechylił MKS.

Już pierwsze minuty starcia pokazały, że zespoły nie będą czekać z pokazaniem tego, co mają co zaoferowania kibicom. Po raz pierwszy od dłuższego czasu kaliszanie rozpoczęli mecz przed własną publicznością z przytupem i szybko narzucili swoje tempo. - Trener uczulał nas na to. Mieliśmy rozpocząć mocno i tak też zrobiliśmy - przyznał po meczu Grzegorz Gomółka. To również dzięki jego trafieniom MKS po dziewięciu minutach prowadził aż 7:2.

Wielkopolanie grali szybko i widowiskowo. Grę gospodarzy prowadził Tomasz Fugiel, jednak młody rozgrywający szybko musiał opuścić parkiet. Skręcił staw skokowy, ale zdołał jeszcze wrócić na boisko pomóc swoim kolegom. Giennadij Kamielin często denerwował się z powodu gry swoich obrońców. W pierwszych minutach zawiercianie nie mogli znaleźć sposobu na gospodarzy, a w ataku potrafili odpowiadać tylko skutecznie egzekwowanymi rzutami karnymi.

Sędziowska para bardzo często wskazywała na siódmy metr. Przyjezdni otrzymali aż 13 szans pokonania kaliskich golkiperów ze stałego fragmentu gry. Wykorzystali aż dziesięć z nich. Ten fakt zdecydowanie nie podobał się kaliskiej publiczności, która w wyraźny sposób dawała do zrozumienia arbitrom, że w tych sytuacjach mogli zachowywać się inaczej.

MKS robił swoje, jednak nie ustrzegł się kilku błędów w rozegraniu, co błyskawicznie wykorzystał Viret. Po trafieniu Artuar Bożka kaliszanie prowadzili już 13:8, a chwilę później przewaga gospodarzy stopniała do jednego trafienia (14:13). Zespół Mateusza Różańskiego zdołał jeszcze odskoczyć rywalom pod koniec pierwszej połowy. Niemal równo z gwizdkiem zapraszającym na przerwę do w siatce bramki zatrzepotała piłka po rzucie Mariusza Kuśmierczyka, który ustalił wynik połowy na 21:16.

Pięciobramkowa przewaga nie oznaczała końca emocji. Przyjezdni potrzebowali zaledwie dziesięciu minut, aby doprowadzić do wyrównania. Na parkiecie robiło się coraz więcej miejsca, bowiem arbitrzy raz po raz wykluczali zawodników obu ekip.

Inicjatywę nieustannie posiadał MKS, który po remisie w 40. minucie ponownie zdołał wyjść na zdecydowane prowadzenie (29:26 po trafieniu Łukasza  Siega). Także ta przewaga nie wystarczyła do spokojnego zakończenia starcia. Viret ponownie wyrównał i w samej końcówce wyszedł na prowadzenie 32:31 po jednej z wielu skutecznie egzekwowanych "siódemek".

Wielkopolanie udowodnili jednak, że firmujące ich pojedynki hasło "ludzie z charakterem" nie jest tylko pustym sloganem. Dwie bardzo ważne bramki zdobył Artur Bożek i kaliszanie ponownie wyszli na prowadzenie. Ekipy grały bramka za bramkę, ale ostatnie słowo należało do miejscowych. Zespołową akcję rzutem z koła wykończył kapitan zespołu, Tomasz Klara, który ustalił wynik na minutę przed końcem gry.

Podopieczni trenera Kamielina mieli jeszcze dwie okazje na odwrócenie losów gry. Obie akcje nie przyniosły jednak goli. MKS przełamał swoją niemoc i pokazał, że potrafi wygrywać także z ligową czołówką.

MKS Kalisz - Viret CMC Zawiercie 35:34 (21:16)
MKS:

Krekora, Trojański -  Gomółka 8, Kuśmierczyk 7, Sieg 6, Tomczak 4, Bożek 4, Klara 3, Fugiel 2,Adamski 1, Krupa, Salamon, Krzywda.

Najwięcej dla Viretu: Kapral 8, Szymański 7, Pakulski 6, Zagała 6.

Źródło artykułu: