Pierwsza w tym sezonie odsłona "Świętej wojny" okazała się widowiskiem jednostronnym. Kibice wyrównane spotkanie mogli oglądać jedynie przez pierwsze trzy minuty, później wydarzenia boiskowe całkowicie zdominowali kielczanie. Nafciarze z minuty na minutę wyglądali z kolei na coraz bardziej zagubionych i zrezygnowanych.
- Już na początku spotkania uzyskaliśmy pięć, sześć bramek przewagi i dzięki temu grało nam się zdecydowanie lepiej - powiedział bramkarz żółto-biało-niebieskich, Marin Sego.
[ad=rectangle]
Spotkania na linii Płock - Kielce od lat elektryzują kibiców piłki ręcznej w Polsce. Dla Chorwata mecz w Orlen Arenie był jednak szczególnie ważny, bowiem po raz pierwszy przyjechał do Płocka po swoim przejściu do drużyny mistrza Polski.
- Grałem w Płocku dwa lata i teraz było trochę dziwnie. Przyjechałem z inną drużyną i wszyscy byli przeciwko nam, ale takie jest życie. Rozumiem kibiców. Wiedziałem, że tak będzie. Przygotowywałem się do tego psychicznie, musiałem się skoncentrować i po prostu pokazać to, co umiem najlepiej - powiedział Sego, który występ przeciwko swojemu byłemu klubowi może zaliczyć do udanych.
Po kolejnym wysokie zwycięstwie kielczan nad Nafciarzami pojawiły się głosy, czy pojedynki tych dwóch drużyn nadal można nazywać mianem "Świętych wojen". Zawodnicy Vive Tauronu Kielce tonują jednak nastroje i powtarzają, że to dopiero była pierwsza bitwa w tym sezonie,a gra o najważniejsze trofea toczy się dalej.
- Oczywiście tak wysoka wygrana robi wrażenie, ale teraz Wisłę tworzą bardzo młodzi zawodnicy i potrzebują czasu żeby się zgrać. My mamy dobry zespół i jeżeli gramy na wysokim, wyrównanym poziomie, to drużynie z Płocka trudno jest z nami walczyć - skomentował Sego.