Z Wejherowa do Fredenbeck
Rok 1989, w Polsce sypie się komunizm, jest niestabilnie, szaleje inflacja, ludzie tracą oszczędności swojego życia. Jednego dnia stać ich na samochód, drugiego mogą kupić co najwyżej telewizor. 3,5-letni Jędruś nie zdaje sobie sprawy z tego, co się właściwie dzieje. Tylko rodzice, jakby tacy trochę poddenerwowani. Jedna z wielu rodzinnych rozmów zakończyła się męską decyzją - wyjeżdżamy do Republiki Federalnej Niemiec. Na zawsze.
[ad=rectangle]
Rojewscy błyskawicznie opuszczają Wejherowo i lądują w małej (niespełna 6 tysięcy mieszkańców) niemieckiej miejscowości na północy kraju (Fredenbeck). Ojciec znalazł pracę, rodzina mieszkanie. W tym momencie historia mogłaby się zakończyć. Setki tysięcy Polaków właśnie w takich okolicznościach wyemigrowało na Zachód.
3,5-letni Jędruś, to obecnie 30-letni Andrzej Rojewski. Reprezentant Polski w piłce ręcznej, który podczas mistrzostw świata w Katarze prezentuje wysoką formę. Jest odkryciem naszej kadry. Zaczął turniej na ławce rezerwowych, ale wobec kontuzji Krzysztofa Lijewskiego wskoczył do składu, poprowadził zespół do triumfu nad Rosją, a i w przegranym spotkaniu z Danią prezentował się bardzo poprawnie. - Jestem dumny, że mogę grać z Orłem na piersi - przyznał Rojewski. - Przecież jeszcze kilka lat temu mogłem tylko o tym pomarzyć. Słowa wdzięczności należą się tym wszystkim, dzięki którym to było możliwe.
300 kilometrów od rodziców
A jest komu dziękować, bo sprawa nie była prosta. Andrzej (a właściwie Andreas) Rojewski rozegrał sześć oficjalnych spotkań w niemieckiej reprezentacji. To w tym kraju sportowo się ukształtował. Mając 6 lat rozpoczął treningi piłkarskie, jak większość niemieckich dzieciaków. Szybko się zorientował, że to nie jest jego ukochana dyscyplina sportu. W szkole, miał 10 lat, poszedł na trening piłki ręcznej. To była miłość od pierwszego wejrzenia. - Tata nie do końca był zadowolony, bo marzył, abym został znanym piłkarzem, ale z czasem pokochał szczypiorniaka - wspomina Rojewski.
Skauci słynnego Magdeburga wyłowili go podczas rozgrywek szkolnych. Zaprosili na trening do swojego klubu. Przyjechał z tatą, pokazał się trenerom i już został. Zamieszkał w internacie, 300 kilometrów od rodziców. Miał wtedy 16 lat. - Wtedy już wiedziałem, że stawiam na piłkę ręczną. Podporządkowałem całe swoje życie jednemu celowi - mówi. W wieku 18 lat zadebiutował w pierwszej drużynie Magdeburga. Jego pierwsze wielkie marzenie się spełniło.
Grał w niemieckiej koszulce
Po kilku latach dobrych występów w Bundeslidze Rojewski otrzymał powołanie do niemieckiej kadry. Rozum podpowiadał: "jedź, nie zastanawiaj się", serce krzyczało: "porozmawiaj z rodzicami". Posłuchał serca. W rodzinnym domu zawsze mówiono w języku polskim, dzieci znały doskonale historię naszego kraju, często odwiedzały babcię, która do dzisiaj mieszka w Sopocie. - Daliśmy mu zielone światło, rozumieliśmy, że dla niego to kolejny etap w karierze, a nie zdrada ojczyzny. Zwłaszcza, że nikt z Polski nie dzwonił - twierdzą rodzice.
Rojewski rozegrał w niemieckiej kadrze zaledwie sześć spotkań. Nie wkomponował się w zespół, szybko wypadł z notesu selekcjonera. Kiedy Bogdan Wenta opuścił polską kadrę, a w jego miejsce pojawił się Michael Biegler, pojawiła się szansa na to, aby Rojewski założył koszulkę z orłem na piersi. Przepisy Europejskiej Federacji Piłki Ręcznej mówią jasno, że po trzyletniej przerwie można występować w innej reprezentacji. - Oczywiście jeżeli ma się podwójne obywatelstwo. A ja nigdy nie zrzekłem się polskiego - dodaje zawodnik.
"Jest jednym z nas"
Biegler znał doskonale Rojewskiego, bo trenował go swego czasu w Magdeburgu. Na dodatek w Bundeslidze występowało od zawsze wielu Polaków, więc był na bieżąco z sytuacją w polskiej kadrze. W Magdeburgu od wielu lat występuje wspólnie z Bartoszem Jureckim, z którym się przyjaźni i podczas mundialu w Katarze mieszka z nim w jednym pokoju. - Andrzej nie potrzebował wkupywać się w nasze środowisko - twierdzi Jurecki. - Po prostu przyjechał do hotelu, przywitał się z każdym, usiadł z nami do kolacji i od razu stał się jednym z nas.
Podczas mundialu miał być tylko rezerwowym, ale kiedy okazało się, że musi wziąć na siebie ciężar odpowiedzialności, to nie zawiódł. Po fantastycznym meczu z Rosją kibice piali za zachwytu. Szkoda, że kilka miesięcy wcześniej część internautów opluwała go na forach. "Farbowany lis", "Folksdojcz", "Szkop" - to tylko te najmniej chamskie określenia. Rojewski zupełnie się tym nie przejmował. Po prostu nie czytał komentarzy.
Barszcz, bigos, schabowy
Praktycznie cała rodzina piłkarza mieszka w Niemczech: rodzice, brat, siostra. W Sopocie została babcia, którą sportowiec czasami odwiedza. - Nie tak często, jakbym chciał. Byłem u niej podczas piłkarskiego Euro 2012 - mówi. Nawet w Niemczech Rojewscy nie zapomnieli o ojczyźnie. Święta, spotkania rodzinne, starają się, aby panowała polska atmosfera. Barszcz z uszkami, bigos, schabowy - szczypiornista doskonale zna te smaki. Nie musi wcale przyjeżdżać na zgrupowania polskiej reprezentacji, aby skosztować tych narodowych specjałów. Wystarczy, że odwiedzi rodziców.
MŚ w Katarze są pierwszą przygodą Rojewskiego z polską kadrą. Sam zawodnik jednak nie ukrywa, że liczy również na powołanie na przyszłoroczne mistrzostwa Europy, które zostaną rozegrane w Polsce. - Będę miał 31 lat, więc spokojnie fizycznie dam radę. Nie musicie się obawiać. A w polskich halach poczuję te wielkie emocje, tę fantastyczną atmosferę. Już nie mogę się doczekać - kończy.
Nie zgodzę się!
Ja bym napisał ... polskich trolli interne Czytaj całość