Czy Warszawa pokocha piłkę ręczną?
Turniej Final Four Pucharu Polski sprawił, że trybuny hali Torwar wypełniły się po brzegi. Takich tłumów na meczu piłki ręcznej nie widziano w Warszawie od lat. Czy stolica znów pokocha ten sport?
Trybuny pękają w szwach. Lada moment walkę o Puchar Polski rozpoczną dwie najlepsze polskie drużyny ostatniego dziesięciolecia. Uzbrojone w gwiazdy, dopingowane przez setki gardeł. Kibice przyjechali na ten mecz z całego kraju. Dominują Płock i Kielce, są Puławy oraz Zabrze. Nie brakuje warszawiaków. Organizatorzy szacują, że na trybunach zasiadło około trzech tysięcy mieszkańców stolicy.
- Z roku na rok widzów jest coraz więcej - cieszy się były reprezentant Polski, Mariusz Jurasik. - Ten turniej był świetną promocją piłki ręcznej. Pokazaliśmy się w stolicy szerszemu gronu widzów. Ci dopisali. Oby formuła turnieju dalej się rozwijała - dodaje inny eks-kadrowicz, a obecnie czołowy skrzydłowy PGNiG Superligi, Bartłomiej Tomczak. Nowicjusze mogli się tego dnia w piłce ręcznej zakochać.Cztery dni później sezon kończą zawodnicy Warszawianki. Podopieczni Tomasza Porzezińskiego mierzą się na własnym parkiecie z Realem Astromal Leszno. Stawką piąte miejsce w tabeli. Jak na beniaminka, który ledwo wiąże koniec z końcem, to wynik niebotyczny. - Przed sezonem zakładaliśmy walkę o utrzymanie - przyznaje bez wstydu szkoleniowiec stołecznej drużyny.
Na parkiecie warszawiacy. Łączą pracę z grą, po boisku biegają za darmo. Z wysokości trybun zabytku przy Piaseczyńskiej ich walkę śledzi stu trzydziestu widzów. Doping jest głośny, dba o niego klub kibica. Kilku widzów wychyla się za barierkę. Na trybunach są miejsca, z których wzrokiem nie sposób objąć całe boisko. Z sufitu kapie woda. Na parkiecie wytarte reklamy TOP-2000. Firmy, która wspierała zespół jeszcze w ekstraklasie. Inny świat.
- Na takie wydarzenia, jak Puchar Polski, ludzie idą z myślą, że fajnie spędzą czas i zobaczą jakąś ciekawostkę. Na naszych meczach nie ma osób przypadkowych. To wszystko są ludzie z tym miejscem emocjonalnie związani - wyjaśnia Porzeziński. Jest jednak przekonany, że ci, którzy przychodzą, nie mogą czuć się zawiedzeni. - Piłka ręczna to przecież fajna, dynamiczna i często dramatyczna gra. A w trakcie spotkań atmosfera zawsze jest gorąca - mówi.Przeszłość
Kibice w stolicy nigdy nie szaleli za piłką ręczną. - Kiedy zdobywaliśmy srebrny medal, nasze mecze oglądali głównie rodzina i przyjaciele. Większą liczbę widzów gromadziły tylko spotkania z Wisłą Płock - wspomina Paweł Albin, który barw Warszawianki bronił półtorej dekady temu. - Na trybunach zwykle było kilku znajomych i dwie żony - dodaje z uśmiechem Michał Matysik. Dziś telewizyjny ekspert, wówczas czołowy gracz zespołu z Piaseczyńskiej.
W 2001 roku, gdy Warszawę odwiedzili płocczanie, na trybunach doszło do burd. Jeden z kibiców spadł na parkiet. Pojawiły się pogotowie i policja, mecz przerwano. Gospodarze prowadzili 15:13, a do końca spotkania brakowało 12 minut. Wynik zweryfikowano jako walkower na korzyść rywali, a klub został ukarany grzywną w wysokości 5 tysięcy złotych. Na mecie sezonu drużynie Jarosława Cieślikowskiego do mistrzostwa Polski zabrakło punktu.
To był zespół gwiazd. Wschodzących i świecących. Obok Albina i Matysika przy Piaseczyńskiej grali Grzegorz Tkaczyk, Sławomir Szmal, Marcin Wichary, Piotr Obrusiewicz i Rafał Kuptel. - Mieliśmy mocny skład, ale w Wiśle też grali wówczas świetni zawodnicy - przypomina te ostatni w rozmowie ze SportoweFakty.pl. - Byliśmy jednością. Świetnie rozumieliśmy się zarówno na boisku, jak i poza nim. To był klucz do sukcesu - dodaje Albin.