Wynik rywalizacji polsko-węgierskiej otworzyła "gospodyni" Katarzyna Kołodziejska. Premierowe trafienie euforycznymi owacjami przyjęli koszalińscy kibice. - Tak, to było fantastyczne. To niesamowite przeżycie dla każdego sportowca, kiedy zdobywa się te bramki. W ogóle, kiedy weszłam na parkiet i odczytano moje nazwisko, cała publiczność zaczęła krzyczeć. Marzeniem każdego sportowca jest grać przed taką publicznością - podkreśliła skrzydłowa.
Koszalińska szczypiornistka w rozmowie z portalem WP SportoweFakty przyznała, że drużyna do końca nie traciła wiary w końcowy sukces. - Nie dochodziło do nas to, że już koniec. Goniłyśmy te Węgierki i myślałyśmy, że się uda. Kiedy doszłyśmy na remis (po 9 - dop. red.) nie mogłyśmy postawić tej kropki nad i. To jest chyba najgorsze. Jak miałyśmy stuprocentowe sytuacje, nie potrafiłyśmy pokonać bramkarki. Na tym musimy się skupić. Bardziej musimy skupić się także na obronie. Było wiele nieporozumień. Te dwa aspekty będą najważniejsze przed rewanżem - oceniła reprezentantka.
Poproszona o wytypowanie najbardziej wyróżniających się zawodniczek bez chwili wahania wskazała na dwa nazwiska. - Ja myślę, że najbardziej wyróżniły się dwie bramkarki. Z jednej strony Weronika Gawlik, a z drugiej Eva Kiss. Jedna i druga zagrały na wysokim procencie. Kiedy się czuje, że bramkarka dobrze broni, łatwiej się gra - przyznała Kołodziejska.
Na poprawki Biało-Czerwone nie będą miały zbyt dużo czasu. Do następnego czasu zostało tylko kilka dni. Skrzydłowa zaznaczyła, że zespół musi ze sobą porozmawiać. - To zawsze krótszy czas na przygotowanie się. Myślę jednak, że znajdziemy chwilę i na wideo, i na rozmowę. Między sobą też porozmawiamy. Tak już jest, nie nam to oceniać i o tym decydować. Musimy się do tego terminarza dostosować i przede wszystkim zagrać tam jak najlepiej - podsumowała szczypiornistka.