Czułam że mnie nogi po prostu niosą - rozmowa z Wiolettą Serwą, rozgrywającą Politechniki Koszalińskiej

Wioletta Serwa pełniła funkcję kapitana AZS AWFiS Gdańsk, jednak przez problemy finansowe drużyny była zmuszona do odejścia do innego klubu. Wybrała Koszalin. Po meczu Politechniki w Gdańsku, Serwa udzieliła wywiadu naszemu portalowi.

Michał Gałęzewski: Jak ci się grało w innej koszulce niż gdańska na tej hali?

Wioletta Serwa: Hala robi swoje i dobrze się tutaj czułam. Do tej pory miałam ciężkie nogi i na każdym meczu czułam się nieswojo, a tutaj tylko gdy weszłam na parkiet, to czułam że mnie nogi po prostu niosą. Może nie wykorzystałam wszystkich rzutów, ale czułam się naprawdę o wiele lepiej.

Zdobyłaś cztery bramki, a gdy spojrzymy na tablicę wyników widać rezultat 18:22...

- (śmiech) Tak, zdobyłam cztery bramki, ale około czterech też nie zdobyłam, więc jest pół na pół i wychodzę na zero. Zdobyłam jedną bramkę z karnego, więc może jest plus. Z meczu na mecz będzie coraz lepiej. Moja własna - była - hala robi swoje, ma swój klimat.

Myślisz jeszcze o tym co było w Gdańsku?

- Myślę o tym, co tutaj było. Brakuje mi koleżanek, z którymi byłam bardzo zżyta. Ciężko jest wracać tutaj i patrzeć, że nie ma ich, nie ma nas. Jest to smutne, ale trzeba żyć dalej.

Z perspektywy czasu jak myślisz, jakie były przyczyny tego co się stało?

- Nie mam pojęcia. Tłumaczę sobie to tak, że nie było pieniędzy i dlatego połowa dziewczyn odeszła i sądzę, że koniec będzie taki, że niedługo nie będzie w Gdańsku kobiecej piłki ręcznej, co jest bardzo przykre.

Miałaś jakieś propozycje poza Koszalinem?

- Miałam inne propozycje, ale wybrałam Koszalin z tego względu, że mam bliżej do Gdańska, gdzie mam dużo znajomych, a także blisko do domu, bo jestem szczecinianką.

Jak często bywasz teraz w Gdańsku?

- Na początku byłam praktycznie co tydzień (śmiech). Teraz jestem troszeczkę rzadziej, ale nie mam żadnych problemów, żeby tu przyjechać. Mam treningi, mecze i dlatego ciężko być częściej.

Jak oceniasz swoją nową drużynę?

- Są to bardzo fajne, miłe dziewczyny. Miło mnie przyjęły i cały czas się zgrywamy. Jestem zawodniczką, której ciężko jest się wgrać w zespół. Powinnam rządzić dziewczynami na boisku, bo jestem środkową rozgrywającą i dziewczyny muszą się przystosować do mojego stylu gry i ja muszę się przygotować do ich stylu gry. Tego z dnia na dzień się nie zmieni.

Wasz styl gry w meczu w Gdańsku był powiedzmy średni...

- Był on bardzo słaby. Nie chcę obrażać mojej byłej drużyny z Gdańska, ale są to zawodniczki słabsze, mniej doświadczone i ciężko nam się gra z takimi zespołami.

Spore problemy sprawiły Ci bramkarki. Mają już rozszyfrowane twoje rzuty?

- Specjalnie starałam się zmienić styl moich rzutów (śmiech) bo wiedziałam, jak trzeba im rzucać piłki, jednak nie wychodziły mi te założenia. Wiadomo, że ja znam je, one mnie i cztery razy rzuciłam skutecznie, cztery razy one obroniły, więc bilans jest ok.

Na co stać Politechnikę Koszalińską w tym sezonie?

- Będziemy walczyły o medal. Są na to szanse i dopóki piłka w grze, to nic nie wiadomo.

Jak wygląda klub koszaliński pod względem organizacji? Czy w porównaniu do Gdańska jest to jak niebo a ziemia?

- Dopóki w Gdańsku było wszystko poukładane, czyli do zeszłego sezonu, wszystko jest podobnie jeśli chodzi o funkcjonowanie drużyny, czy też klubu. Dlatego nie ma tu większych różnic.

Na koniec powiedz jak zareagowałaś na zwycięstwo młodych gdańszczanek w Warszawie...

- Bardzo się cieszyłam. Na początku byłam zaskoczona, bo przykro jest to mówić, ale nie wierzyłam w zwycięstwo gdańszczanek, gdyż przegrywały ostatnie mecze. Jak się dowiedziałam że wygrały, to naprawdę się bardzo ucieszyłam.

Czułaś się jak kontuzjowana zawodniczka tej drużyny oczekująca na wieści z meczu wyjazdowego?

- Tak, można tak powiedzieć (śmiech). Bardzo się cieszę, bo te dziewczyny zrobiły ogromny postęp. To widać, bo walczą i chcą grać. Przykre jest to, że nie wiadomo co będzie dalej.

Źródło artykułu: