Kielczanie w niedzielnym spotkaniu przeszli drogę z piekła do nieba. Od początkowych minut pojedynku z węgierskim Veszprem gra nie układała się po myśli żółto-biało-niebieskich. Dopiero na kwadrans przed zakończeniem, gdy straty do rywali wynosiły aż 9 trafień kielczanie złapali wiatr w żagle i ruszyli w pościg. Polski zespół odrodził się jak feniks z popiołów, a sygnał do odsieczy dał bezkonkurencyjny w bramce Sławomir Szmal. Mistrzowie Polski rzutem na taśmę doprowadzili do dogrywki, która również nie wyłoniła zwycięzcy. W dramatycznych okolicznościach po serii rzutów karnych zespół Vive utonął w euforii radości. Podopieczni Tałanta Dujszebajewa jako pierwsi w historii spośród polskich zespołów sięgnęli po trofeum w Lidze Mistrzów.
- Podejrzewam, że w 45 minucie, kiedy było już 9 bramek straty, 90 proc. Polaków było przekonanych, że nie uda się już zdobyć tego pucharu - twierdzi Bartosz Jurecki. I kontynuuje: - Chłopaki pokazali naprawdę wielką wolę walki, a "Kasa" w bramce robił cuda. Należy podkreślić świetną obronę, bo zawodnicy z Kielc w ostatnim kwadransie nie dopuszczali do czystych i klarownych sytuacji, a jak już do tego doszło, to na posterunku był Sławek. W ataku z zimną krwią wykorzystywali każdą sytuację. Potem dogrywka i karne. To było świetne widowisko.
Szczypiorniści Vive są autorami najbardziej dramatycznego scenariusza finału w historii tych elitarnych rozgrywek. Zdaniem obrotowego Chrobrego taki pojedynek już więcej się nie powtórzy. - Tak jak powiedział Grzesiu Tkaczyk, takiego finału, z takim scenariuszem, nie było i nie będzie. Cieszymy się bardzo, że to właśnie polska drużyna go napisała - podkreśla zawodnik.
Bartoszowi Jureckiemu po końcowym gwizdku szczególnie mocno zabiło serce, ze względu na młodszego brata Michała, który występuje w kieleckiej siódemce. - Gratulacje dla całego zespołu i dla mojego brata, który grał wspaniałe zawody. Jestem z niego bardzo dumny - zaznacza.
ZOBACZ WIDEO Eksplozja radości w Kielcach. Vive świętowało z kibicami (źródło TVP)
{"id":"","title":""}