Gwardia Opole notorycznie oszukiwała swoich zawodników
W październiku Chorwat stracił cierpliwość. - Doszliśmy do porozumienia, według którego wraz z rozwiązaniem umowy miałem dostać zaległe pieniądze. Tymczasem do podpisania dostałem papiery, że jestem wolnym zawodnikiem, a klub nie ma wobec mnie żadnych zadłużeń. Nie zgodziłem się. Przez cztery i pół miesiąca gry w Gwardii dostałem jedną pensję - oburza się Kedzo.
Wreszcie zawodnik dostał zgodę na wyjazd z Opola, a klub zobowiązał się wypłacić zaległe 45,5 tysiąca złotych do 20 lutego 2016 roku. Termin upłynął, a on pieniędzy nie dostał. - Pięć miesięcy spędzonych w Gwardii było najgorszym okresem w moim życiu. Oddałem sprawę w ręce prawnika - kończy.
W złym tonie rozstano się także z Bośniakiem Ivanem Milasem. Jemu również klub zalegał z wypłatami. Cierpliwość zawodnik stracił na początku 2016 roku. - Postawiłem ultimatum: "Albo w ciągu 3-4 dni pieniądze wpływają na moje konto, albo odchodzę". Po czterech dniach zadzwonił do mnie ktoś z miasta, by przedstawić propozycję nowego kontraktu. Była żałosna, więc bez wahania zdecydowałem się przenieść do ligi węgierskiej. W ciągu sześciu miesięcy gry dla Gwardii otrzymałem jedną pensję - mówi.
Wyrzucani z mieszkań
Słoweński bramkarz Emir Taletović telefon od właścicielki mieszkania odebrał już po pierwszym miesiącu pobytu w Opolu. Okazało się, że klub za nie nie płacił. Zawodnik musiał zatroszczyć się o to sam.
- Za lokum musiałem zapłacić z własnych pieniędzy - wyjaśnia. - A po zakończeniu sezonu dostałem od właścicielki komunikat, że następnego dnia muszę się wyprowadzić. Na jedną noc przeniosłem się do kolegi z zespołu Roka Simica, a potem wróciłem do ojczyzny. Miałem już dość.
Simić zmagał się z identycznym problemem. - Kilka razy byłem bliski eksmisji. Musiałem pożyczać pieniądze od rodziców - wspomina. Podobnie miał Rumniak. - W Opolu pierwszy raz spotkałem się z sytuacją, by klub nie płacił za wynajęte lokum. Musiałem sięgnąć po własne oszczędności. W innym przypadku nie miałbym gdzie mieszkać z żoną i dwójką małych dzieci - opowiada.
- Już przed świętami wszyscy chcieliśmy odejść. Trener poinformował nas jednak, że dostaniemy pieniądze od miasta - dodaje Taletović. - Tyle że musieliśmy się zgodzić na znaczącą obniżkę wynagrodzeń. Nie mieliśmy wyboru. Było już za późno na szukanie nowego klubu, a tak przynajmniej mogliśmy dostać choć część naszych pieniędzy.
Zagrozili zbiorowym buntem
Drużyna rozważała zbiorowy bunt na przełomie listopada i grudnia.
- Zagroziliśmy, że nie wyjdziemy na wyjazdowy mecz z Vive Tauronem Kielce. Powiedzieliśmy także, że podczas domowego spotkania z Pogonią Szczecin założymy stosowne koszulki, by media i kibice poznali prawdę o realiach panujących w klubie - mówi Nenad Zeljić.