Gwardia Opole notorycznie oszukiwała swoich zawodników

Wiktor Gumiński
Wiktor Gumiński
- Tuż po przyjeździe do Opola usłyszałem od zawodników, że od trzech miesięcy nie otrzymują wypłat. Po tym, jak we wrześniu otrzymałem połowę należności poszedłem zapytać, czy klub ma problemy finansowe i czy w takim razie mogę odejść. Usłyszałem: "Mamy pieniądze. Zostajesz". Kilka dni później dano mi oraz kilku innym graczom do podpisania kontrakt, zgodnie z którym musieliśmy założyć firmę. Zapewniali nas, że to jedyny sposób, byśmy otrzymywali pensje na czas. Po konsultacji z agentem podpisałem umowę. Niepotrzebnie. Każdego miesiąca musiałem bowiem odprowadzać podatek i płacić ubezpieczenie, a na moje konto nie trafiały żadne pieniądze - ujawnia doświadczony zawodnik.

W październiku Chorwat stracił cierpliwość. - Doszliśmy do porozumienia, według którego wraz z rozwiązaniem umowy miałem dostać zaległe pieniądze. Tymczasem do podpisania dostałem papiery, że jestem wolnym zawodnikiem, a klub nie ma wobec mnie żadnych zadłużeń. Nie zgodziłem się. Przez cztery i pół miesiąca gry w Gwardii dostałem jedną pensję - oburza się Kedzo.

Wreszcie zawodnik dostał zgodę na wyjazd z Opola, a klub zobowiązał się wypłacić zaległe 45,5 tysiąca złotych do 20 lutego 2016 roku. Termin upłynął, a on pieniędzy nie dostał. - Pięć miesięcy spędzonych w Gwardii było najgorszym okresem w moim życiu. Oddałem sprawę w ręce prawnika - kończy.

W złym tonie rozstano się także z Bośniakiem Ivanem Milasem. Jemu również klub zalegał z wypłatami. Cierpliwość zawodnik stracił na początku 2016 roku. - Postawiłem ultimatum: "Albo w ciągu 3-4 dni pieniądze wpływają na moje konto, albo odchodzę". Po czterech dniach zadzwonił do mnie ktoś z miasta, by przedstawić propozycję nowego kontraktu. Była żałosna, więc bez wahania zdecydowałem się przenieść do ligi węgierskiej. W ciągu sześciu miesięcy gry dla Gwardii otrzymałem jedną pensję - mówi.

Wyrzucani z mieszkań

Słoweński bramkarz Emir Taletović telefon od właścicielki mieszkania odebrał już po pierwszym miesiącu pobytu w Opolu. Okazało się, że klub za nie nie płacił. Zawodnik musiał zatroszczyć się o to sam.

- Za lokum musiałem zapłacić z własnych pieniędzy - wyjaśnia. - A po zakończeniu sezonu dostałem od właścicielki komunikat, że następnego dnia muszę się wyprowadzić. Na jedną noc przeniosłem się do kolegi z zespołu Roka Simica, a potem wróciłem do ojczyzny. Miałem już dość.

Simić zmagał się z identycznym problemem. - Kilka razy byłem bliski eksmisji. Musiałem pożyczać pieniądze od rodziców - wspomina. Podobnie miał Rumniak. - W Opolu pierwszy raz spotkałem się z sytuacją, by klub nie płacił za wynajęte lokum. Musiałem sięgnąć po własne oszczędności. W innym przypadku nie miałbym gdzie mieszkać z żoną i dwójką małych dzieci - opowiada.

- Już przed świętami wszyscy chcieliśmy odejść. Trener poinformował nas jednak, że dostaniemy pieniądze od miasta - dodaje Taletović. - Tyle że musieliśmy się zgodzić na znaczącą obniżkę wynagrodzeń. Nie mieliśmy wyboru. Było już za późno na szukanie nowego klubu, a tak przynajmniej mogliśmy dostać choć część naszych pieniędzy.

Zagrozili zbiorowym buntem

Drużyna rozważała zbiorowy bunt na przełomie listopada i grudnia.

- Zagroziliśmy, że nie wyjdziemy na wyjazdowy mecz z Vive Tauronem Kielce. Powiedzieliśmy także, że podczas domowego spotkania z Pogonią Szczecin założymy stosowne koszulki, by media i kibice poznali prawdę o realiach panujących w klubie - mówi Nenad Zeljić.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×