Ulica Krakowska - główny deptak w centrum Opola. W budynku pod numerem 32, zlokalizowanym nieopodal dworca kolejowego, mieści się mały sklep spożywczy (powierzchnia około 50 metrów kwadratowych), powszechnie znany pod nazwą "Jabłuszko". Jako jeden z nielicznych konsekwentnie opiera się fali masowo powstających supermarketów. Przede wszystkim dzięki nietuzinkowej osobowości właściciela.
Wchodząc do środka, od razu można wyczuć, że za ladą stoi osoba mocno związana ze sportem. Sugerują to przede wszystkim liczne plakaty, wiszące pod sufitem. Wiele z nich nawiązuje do piłki ręcznej - dyscypliny, którą, z powodzeniem, uprawiał Antoni Przybecki. W latach 60. i 70. zasłynął przede wszystkim z występów w Gwardii Opole i Śląsku Wrocław. Po zakończeniu kariery zawodniczej trenował również dwie drużyny z województwa opolskiego - właśnie Gwardię i ASPR Zawadzkie. Funkcję szkoleniowca łączył już jednak z pełnieniem ról właściciela i sprzedawcy.
Osobiście zajmuje się sprzedażą od blisko 30 lat. Czyni to w jedynym sklepie w Opolu, który istnieje nieprzerwanie od 1946 roku. Jego wygląd, zarówno w środku, jak i na zewnątrz, wyraźnie sugeruje, że obiekt ma swoje lata.
- Ale nawet nie dążę do tego, żeby zmieniać jego wystrój. O ile uważam, że wyglądem zewnętrznym powinno zająć się miasto, o tyle wyraźnie powiedziałem, iż wewnątrz nie będę nic modyfikować. Kiedy przebywałem za granicą, widziałem, jak wyglądają sklepy mające ponad 100 lat. Nic się w nich nie zmienia, ewentualnie dokładane są tylko jakieś stare elementy. Mi również zależy na tym, by utrzymać klimat dawnych czasów, przywołujący różne, czasem również nostalgiczne wspomnienia - opowiada Przybecki.
ZOBACZ WIDEO: Prezes PZPN: Wiele mocnych drużyn bardzo cierpiało w Astanie...
"Jabłuszko" jest biznesem rodzinnym, zapoczątkowanym przez teściową obecnego właściciela. Zanim były zawodnik zaczął samemu w nim sprzedawać, był sceptycznie nastawiony do pomysłu pracy w handlu. - W latach 80. miałem ambicję zostać wysokiej klasy trenerem, jeździć za granicę na różne szkolenia. Ale kiedy już zdecydowałem się poprowadzić sklep, to pracowałem nawet po 16 godzin dziennie, łącząc ten obowiązek choćby z trenowaniem Gwardii - wspomina.
Rozmowę prowadzimy na zapleczu. Przybecki opowiada z ogromnym zaangażowaniem nie tylko o biznesie, ale również o swojej karierze. Ma się czym pochwalić. Nie każdy może bowiem zdawać sobie sprawę, że przychodząc do sklepu ma bezpośredni kontakt z człowiekiem, który walczył o najwyższe klubowe laury w Polsce oraz był o krok od udziału w igrzyskach olimpijskich w 1972 roku.
- W klubach występowałem głównie na pozycji środkowego, natomiast w reprezentacji byłem lewoskrzydłowym. Wyjazd na igrzyska do Monachium uniemożliwiła mi kontuzja kciuka, którą lekarze wykryli podczas prześwietlenia na obozie w Gdańsku. A ja już wcześniej grałem z nią w lidze, rzucając w paru spotkaniach wyłącznie lewą ręką. Umożliwiało mi to dobre wyszkolenie techniczne - wyjaśnia.
Oprócz występów dla Gwardii i Śląska, reprezentował on także barwy MKS-u Brzeg (pierwszy klub), a także Hutnika Kraków i włoskiego zespołu z Bolzano. Wspomina, że w piłkę ręczną przychodziło mu grać w specyficznych realiach i na różnych nawierzchniach.
- W Opolu występowaliśmy w hali wojskowej. Do dziś pamiętam, jak wojsko zamknęło nam ją na tydzień przed bardzo ważnym meczem ze Śląskiem, byśmy tylko nie mogli trenować. Walczyliśmy wtedy o mistrzostwo Polski. Niektóre hale były także jednocześnie ujeżdżalniami koni. Grałem też na asfalcie, nawet we Włoszech. I często był on szorstki, więc zdarzało się być mocno poobdzieranym - dodaje Przybecki.
A następnie z dumą opowiada o swoim synu, Piotrze, który zdecydował się pójść tą samą drogą co ojciec. Na zapleczu napotykamy na jego liczne ślady, pochodzące między innymi z niemieckich mediów. Obecny szkoleniowiec Orlen Wisły Płock zapisał bowiem w Bundeslidze kawał historii, zdobywając w niej ponad 1400 goli.
Antoni podziwia pasję potomka do dalszego samorozwoju, jednocześnie samemu prowadząc sklep z godnym podziwu zaangażowaniem. W czasach PRL-u słynął on między innymi z dostępności towarów, których próżno było szukać gdzie indziej. Teraz nie przewijają się przez niego tłumy klientów. Ale tych, którzy przychodzą, właściciel traktuje z ogromną życzliwością.
- Ludzie przybywający do mojego sklepu emanują wesołością i życzliwością. A ja bardzo lubię z nimi pracować, dlatego na przykład potrafię dać klientowi do skosztowania jakiejś nalewki bądź wspólnie zjeść z nim jabłko. Zauważam nawet, że młode osoby zaczynają wracać do takich sklepów. W takich okolicznościach nie można być smutnym. Trzeba zawsze emanować energią - podsumowuje uśmiechnięty Przybecki.