Michał Gałęzewski: Jak ci się grało przeciwko zespołowi prowadzonemu przez twojego ojca?
Michał Waszkiewicz: Tak jak zawsze, dla mnie to nic nowego. Był to mecz jak każdy inny i do zdobycia były tylko dwa punkty.
Rozmawialiście w domu przed tym meczem?
- Było spokojnie. Dopiero co przyjechałem z Kwidzyna, trochę sobie pożartowaliśmy i to wszystko.
Bardziej było jednak do śmiechu twojemu ojcu...
- Tak, ale to my jesteśmy przed nimi w tabeli (śmiech, dop.red.).
Przegraliście w Gdańsku. Nie jest to niespodzianką?
- Według mnie nie jest to niespodzianka. Przyjechaliśmy w mocno okrojonym składzie. Gdańsk już niejednego faworyta pokonał, gra coraz lepiej i jest coraz lepszą drużyną.
Przez pierwszych 17 minut drugiej połowy zdobyliście zaledwie dwie bramki...
- Wyszliśmy z takimi założeniami z szatni, że będziemy grać spokojnie, w pierwszych akcjach idziemy z kontry i rzucamy z drugiej linii. Nie wiem dlaczego się to nie udało.
Zamierzasz kiedyś wrócić do Gdańska?
- Bardzo bym chciał, ale na razie jest to mało prawdopodobne.
A jak wspominasz czasy gry w Wybrzeżu?
- Bardzo fajnie i życzyłbym sobie tego, żeby te czasy kiedyś wróciły, ale na razie niestety się na to nie zapowiada.
W 35 minucie odniosłeś uraz. Co się stało?
- Dostałem lekko w brzuch, lekko zabrakło mi tchu. Takie momenty się zdarzają.
Które miejsce Kwidzyn zajmie na koniec sezonu?
- Oby jak najwyższe.