W zeszłą sobotę szczypiorniści PGE VIVE przegrali pierwszy mecz ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Kielczanie ulegli przed własną publicznością Paris Saint-Germain HB 28:34. Wynik ten postawił ich pod ścianą. By awansować muszą, w najlepszym wypadku, wygrać w Paryżu sześcioma bramkami. Prawdopodobnie potrzebne będzie jednak aż siedem trafień różnicy.
Bezlitosna historia
Historia Ligi Mistrzów, najłagodniej rzecz ujmując, nie jest przyjazna dla VIVE. Od 2010 roku, czyli od momentu kiedy wprowadzono rozgrywki Final Four, zdarzyły się tylko trzy przypadki, kiedy to drużyna odrobiła sześć lub więcej bramek straty z pierwszego spotkania.
W ten sposób awans wywalczył Vardar Skopje, który w 2015 roku przegrał w Płocku z Orlen Wisłą 26:32, ale u siebie zwyciężył 31:20. Kolejny taki powrót był udziałem Barcelony w 2014 roku po wyjazdowej porażce z Rhein-Neckar Loewen 31:38. Mistrzowie Hiszpanii wygrali w rewanżu w Palau Blaugrana 31:24 i lepszy bilans bramek na wyjeździe dał im awans. Wiosną 2012 doszło natomiast do największego comebacku w historii. W pierwszym meczu Abanca Ademar Leon ograło u siebie Fuechse Berlin 34:23. W stolicy Niemiec "Lisy" dokonały jednak cudu i odrobiły straty. Triumf 29:18 dał im awans do Final Four.
Brzmi zachęcająco, prawda? Owszem, ale trzeba zwrócić uwagę, że za każdym razem działo się to przed własną publicznością. VIVE grać będzie na wyjeździe. Do takiego wyczynu nikt się nawet nie zbliżył.
- Tak, to gdzie się gra, ma znaczenie. Dla mnie wyjazdy, te gwizdy, złość czy nawet niechęć ze strony kibiców rywali, działa jednak pozytywnie, mobilizująco - przekonuje Michał Jurecki. - Jasne, im kibice dodadzą siły i otuchy, ale my też możemy z tego skorzystać. Chcemy wykorzystać sportową złość - zapowiada.
Znajdą się jednak ledwie pojedyncze przykłady na potwierdzenie tej tezy. Przed rokiem w 1/8 finału THW Kiel przegrało jedną bramką u siebie z Rhein-Neckar Loewen. W SAP Arenie "Zebry" wygrały jednak dwoma trafieniami i to one cieszyły się z awansu. Dużo wcześniej, bo w 2011 roku, to "Lwy" uciekły spod topora. Po porażce u siebie z Montpellier HB dwoma bramkami, we Francji Niemcy rozbili rywali aż dziewięcioma. Większych strat nie odrobił nikt. Najbliżej było Celje Pivovarna Lasko. Słoweńcy w sezonie 1996/97 przegrali u siebie z Barceloną 24:29, ale w Katalonii wyłożyli się na ostatniej prostej - do sukcesu zabrakło jednego gola (26:22).
Niezłomna wiara
Nic dziwnego, że gdy pytamy zawodników VIVE, jeden po drugim odpowiada tak samo: "Nie, nigdy nie odrobiłem w dwumeczu takich strat. A już zwłaszcza na wyjeździe". W ich głosie nie ma jednak pesymizmu. Dean Bombac mówi: - Wszystko w życiu kiedyś przychodzi po raz pierwszy. Tak samo jest w piłce ręcznej. Sześć bramek to i bardzo dużo, i bardzo mało. Czasem wystarczy pięć minut, by tyle rzucić - zaznacza. Blaż Janc wspiera rodaka: - W drugiej połowie w Kielcach odrobiliśmy sześć bramek w sześć minut. Dlaczego teraz miałoby się nie udać, skoro mamy cały mecz? - pyta retorycznie. - Mamy szanse - przekonują wszyscy.
- W mojej karierze również nie było takiej sytuacji - mówi trener mistrzów Polski Tałant Dujszebajew, który w handballu widział chyba wszystko. - Kiedy w 2008 przegraliśmy (jako Ciudad Real - red.) w domu dwoma bramkami, pojechaliśmy do Kilonii i wygraliśmy tam sześcioma. Czyli to możliwe! W życiu wszystko jest możliwe - dodaje i kontynuuje: - Przeciwko nam stoi, według mnie, najsilniejszy zespół świata. Będzie bardzo ciężko. Nie będziemy jednak płakać, załamywać się i mówić, że jedziemy tam żeby zobaczyć, co oni z nami zrobią. Dopóki mamy wszystko w naszych rękach, będziemy walczyć. Najważniejsza jest wiara, a my ją mamy.
Wtóruje mu kapitan zespołu, Jurecki: - Wiadomo z kim i gdzie gramy. Wiemy, że wywalczenie awansu do łatwych zadań nie należy, ale każdy z chłopaków nie przewiduje innego scenariusza jak sukces. Jeśli ktoś w to nie wierzy, nie powinien jechać na rewanż, pojedziemy w siedmiu czy ośmiu. Ale nie ma takiej osoby, wyruszamy całą drużyną. To znaczy, że wierzymy.
Co ciekawe, VIVE dokonało już wymaganego wyczynu w tym sezonie. W 1/8 finału tegorocznej edycji Champions League kielczanie pokonali w SAP Arenie Rhein-Neckar Loewen (uwaga, w pełnym składzie) 36:30. Fakt, że Niemcy nie walczyli już o nic. Taka różnica z PSG dałaby jednak mistrzom Polski awans.
Zespół do misji niemożliwych
- Nie ma rzeczy niemożliwych! - twierdzi Jurecki. I mówi dalej: - Powtarzają nam, że nikt jeszcze nie odrobił takiej straty, ale kiedyś musi być ten pierwszy raz! Udało nam się odrobić dziewięć bramek w trzynaście minut w Kolonii, więc dlaczego mielibyśmy nie odrobić sześciu w 60?
Już zawsze przed podobnymi wyzwaniami będzie przywoływany finał Ligi Mistrzów z 2016 roku przeciwko Veszprem. W ciągu 10 minut kielczanie zdobyli osiem bramek z rzędu - od stanu 19:28 do 27:28. Mimo dziewięciobramkowej straty, doprowadzili najpierw do remisu, potem dogrywki i w końcu karnych. Po horrorze cieszyli się z triumfu w Lidze Mistrzów. - Na własnej skórze doświadczyliśmy czegoś niemożliwego. Wszystko jest w naszych rekach - podkreśla Jurecki. - To, co zdarzyło się dwa lata temu w Kolonii pokazało, że zawsze musimy wierzyć do końca - dodaje Dujszebajew.
Plan? - Co 10 minut będziemy odrabiać jedną bramkę. Natomiast na 5 sekund do końca Michał Jurecki zdobędzie trafienie na siedem bramek przewagi, które da nam awans. Tak to właśnie planujemy - żartuje trener Dujszebajew. - Na poważnie to nikt nie wie, jak może potoczyć się ten mecz - wyjaśnia.
Nikt nie wątpi, że przed kielczanami zadanie najtrudniejsze z możliwych. Okoliczności wybitnie niekorzystne: "najlepszy zespół świata", parkiet PSG, ogromna strata. Jeśli istnieje jednak zespół, który najlepiej nadaje się do niewykonalnych misji, to chyba zgodzimy się, że będzie nim właśnie VIVE.
ZOBACZ WIDEO "Damy z siebie wszystko" #21. Cała Europa to wie - Piotr Zieliński będzie wielki. "Imponuje mi"
Coś ostatnio cisza w temacie "sexi ż Czytaj całość