Sander Sagosen: W Paryżu jest parcie na tytuł Ligi Mistrzów, ale nie jest łatwo bronić przewagi

- Jeśli gramy tak, jak w pierwszej połowie pierwszego meczu z VIVE, nie ma drużyny, która mogłaby nas pokonać - mówi Sander Sagosen, zawodnik PSG Handball. Francuzi wygrali w Kielcach 34:28 i w sobotę będą bronić u siebie sześciobramkowej zaliczki.

Maciej Szarek
Maciej Szarek
Sander Sagosen w barwach PSG WP SportoweFakty / Tomasz Fąfara / Na zdjęciu: Sander Sagosen w barwach PSG
Maciej Szarek, WP SportoweFakty: W Paryżu bierze się w ogóle pod uwagę, że nie wygracie Ligi Mistrzów w tym roku?

Sander Sagosen, rozgrywający Paris Saint-Germain HB: Na pewno jest na to parcie. Nikt nie ukrywa, że presja jest dość duża, bo to główny cel klubu i każdy otwarcie o tym mówi. Wszyscy w Paryżu marzymy, by to osiągnąć, bo triumf w Lidze Mistrzów to coś szczególnego, ja cieszę się już na samą możliwość gry na tak wysokim poziomie, bo do tej pory nie rywalizowałem na tak dalekim etapie rozgrywek.

Wszyscy zdają sobie jednak sprawę jak trudne jest to zadanie. Wiele rzeczy się może do tego czasu zdarzyć. Teraz najważniejsze, by przypieczętować ten awans do Final Four. Wiemy, że jesteśmy blisko, ale czeka nas jeszcze jeden bardzo trudny mecz. Jeśli pojedziemy do Kolonii, bez wątpienia możemy wygrać z każdym. Ale tam potrafią się dziać różne rzeczy, to tylko jeden mecz, często decyduje dyspozycja dnia...

Właśnie. Ostatnio Ligi Mistrzów faworyci raczej nie wygrywają. Są za to niespodzianki: Hamburg, VIVE, Vardar...

W Final Four może się zdarzyć wszystko. Gra się dwa mecze w dwa dni, wygrywa zespół, który ma wtedy najlepsze "flow", którego bramkarze trafią z dyspozycją dokładnie na ten weekend. Trzeba też umieć się tam odnaleźć. Do tego wszystkiego potrzeba również odrobiny szczęścia. Wtedy nie ma już mowy o faworytach, wielkich nazwiskach czy klubach. Każdy kto dociera do Kolonii ma równe szanse na triumf. I ostatnie lata dobrze to pokazują. Jeśli tam się dostaniemy, by wygrać, trzeba będzie zagrać perfekcyjnie.

O tę perfekcję otarliście się już w pierwszej połowie sobotniego meczu z VIVE.

O tak! To była bez wątpienia nasza najlepsza połowa w tym sezonie. Mieliśmy już w tym sezonie dobre momenty czy to w lidze francuskiej, czy Lidze Mistrzów, ale to było wyjątkowe. Mam nadzieję, że uda nam się jeszcze coś takiego powtórzyć. Po to właśnie trenujemy, żeby móc czasem wskakiwać na taki poziom, żeby móc grać takie mecze i doświadczać czegoś podobnego. Proszę mi wierzyć, to nie zdarza się często.

Spodziewaliście się tak okazałego zwycięstwa?

Na pewno nie. Nasza przewaga po pierwszej połowie nie była normalną rzeczą na tym poziomie. Sami zdziwiliśmy się odrobinę, patrząc na tablicę wyników. Ale zagraliśmy bardzo dobrze, a VIVE chyba zwyczajnie nie miało swojego dnia. Potem jednak trudno nam było utrzymywać taką przewagę cały mecz. VIVE w drugiej połowie stwarzało więcej problemów, wzmocniło atak i było twardsze w obronie. Stąd utrata części tej przewagi.

Z waszej perspektywy to chyba jedyny minus tego meczu.

Tak. Na pewno nie możemy już świętować awansu. Mamy w pamięci spotkanie grupowe z THW Kiel, wtedy mieliśmy w trakcie meczu dużą przewagę, a ostatecznie ledwo co zremisowaliśmy. To nie może się powtórzyć. To będzie też inny mecz niż ten z VIVE w Paryżu. Wygraliśmy wówczas dość pewnie, ale teraz VIVE będzie jeszcze bardziej zmotywowane. Nastawiamy się na walkę i trudne zadanie.

W Kielcach wyglądaliście na świetnie przygotowanych. Kiedy VIVE zaczęło od wysokiej obrony 5-1, a momentami nawet 4-2, świetnie znajdowaliście wolne przestrzenie na szóstym metrze; gdy kielczanie wrócili zaś do systemu 6-0, z łatwością rzucaliście z dystansu. 

Bo byliśmy. Sztab zrobił swoje, wykonał ważną i ciężką pracę, jak zawsze zresztą, i wiedzieliśmy, jak ograć VIVE i co mamy robić. Byliśmy przygotowani na wszystkie warianty, wiedzieliśmy też czego się spodziewać, bo graliśmy z nimi już dwa razy w grupie.

Najbardziej cieszą kontrataki i bramki w drugie tempo, bo to najłatwiejsze gole. Staramy się na to nastawiać i tak grać. Wychodzimy z założenia, że najlepszą obroną jest atak. Jeśli uda nam się narzucić swój styl gry, trudno nas pokonać.

To był też pojedynek dwóch wielkich trenerów. Stąd pojawia się pytanie: trener Serdarusić przechytrzył trenera Dujszebajewa?

Na pewno wygrał taką trenerską rozgrywkę, bo to my wyjechaliśmy z Kielc z zapasem sześciu bramek, ale na tym poziomie decydują detale. Myślę, że obaj trenerzy dobrze przygotowali swoje zespoły, co jest bardzo trudnym zadaniem, bo wszyscy znają się teraz doskonale. Może trener VIVE wymyśli coś na rewanż? Na pewno ma dużą motywację.

A wasz trener coś wymyśli?

Nie mogę powiedzieć! Myślę, że to będzie podobny mecz do tego pierwszego, nikt całkowicie nie zmieni swojej gry przez tydzień. Kielce muszą wygrać sześcioma lub siedmioma bramkami, muszą więc dużo rzucać, podejmować ryzyko. W piłce ręcznej wszystko jest możliwe. Może to oni trafią teraz na swój dzień? Pamiętamy finał VIVE z Veszprem. Musimy być teraz skupieni i ostrożni nawet bardziej niż w pierwszym meczu. Nie jest łatwo bronić przewagi, dlatego nie możemy na niej polegać.

Uda wam się zachować pełną koncentrację?

Wyjdziemy jakby było 0:0. PSG to zespół, który zawsze chce wygrywać, zwłaszcza w Paryżu. Wygrana to nasz obowiązek i praca do wykonania.

W drugiej połowie pierwszego meczu VIVE zdołało już wybić was z rytmu. Mecz zwolnił, było zdecydowanie więcej fauli. W takim razie to chyba patent na was.

W drugiej połowie faktycznie mecz stał się dużo ostrzejszy. Sędziowie pozwalali grać VIVE dość ostro i oni z tego korzystali. Wiedzieliśmy jednak, że VIVE może chcieć tak grać, bo taka jest dziś piłka ręczna i tak się teraz przeważnie gra w Europie. Byliśmy więc na tą walkę przygotowani. Ten styl na pewno bardziej pasował VIVE, zdołali odrobić wiele bramek w ten sposób, więc myślę, że i w Paryżu będą chcieli grać podobnie. Zwrócimy na to uwagę.

Jak to możliwe, że wcześniej wychodziło wam niemal wszystko?

Dla nas kluczowe było to, żeby grać swoją grę. Cieszyliśmy się atmosferą, nie denerwowaliśmy się, i udawało nam się po prostu grać tak, jak umiemy najlepiej. Kiedy tak jest, nie ma zespołu na świecie, który mógłby nas pokonać. Chcemy czuć się tak jak najczęściej.

Przez lata PSG miało wizerunek bardziej zlepku supergwiazd niż monolitu w szatni. Jak to wygląda teraz?

Cieszymy się z sukcesów kolegów, chcemy razem stworzyć jak najlepszy zespół. Jasne, każdy chce grać jak najwięcej, ale nie ma niezdrowej rywalizacji. Wszyscy okazujemy sobie szacunek. Ciężko pracujemy, by mieć minuty na parkiecie, a gdy je mamy, wiemy, że nie możemy ich zmarnować. Robimy wszystko, co najlepsze dla zespołu, tylko tak możemy odnieść wspólny sukces, a przecież o to chodzi. Mamy więc dobre wyniki. Dlaczego wcześniej bywało z tym różnie? Trudno powiedzieć. Ja tu jestem tylko od roku i wszystko mi się podoba.

W Paryżu widzą w panu przyszłego najlepszego zawodnika świata, następcę Nikoli Karabatica. Nobilitacja, ale i presja. 

To dla mnie wielki zaszczyt, że porównuje się mnie do tak wielkich zawodników, jak on. Odbieram to jako duży komplement. To też ogromna motywacja, aby pracować jeszcze ciężej. Chcę mieć po prostu udaną karierę.

Od początku mojego pobytu w Paryżu czuję dużo wsparcia: zaufania od trenera i pomocy od kolegów. Uważam, ze wykorzystuję swoje szanse, dostaję dużo czasu na parkiecie. Zdaję sobie też sprawę z oczekiwań, ale ja się jeszcze uczę. Pod okiem "Noki" (trenera Serdarusica - red.) robię duże postępy.

Trudno było odnaleźć się po przeprowadzce z - malutkiego w porównaniu do Paryża - Alborga?

Nie. Raczej było łatwo. Są tu świetni ludzie, każdy chciał mi pomóc, czułem to. W klubie dba się o atmosferę, każdemu zależało, abym pomógł zespołowi. Dziękuję im za to. Myślę, że tworzymy dobrą grupę, a ja się w nią wpasowałem. W tym kontekście to nie była duża zmiana.

Więcej działo się życiowo. Zupełnie inne miasto. Ogromne. Aalbor ma ok. 100 tyś. mieszkańców, Paryż dwa miliony! Do tego język jest naprawdę trudny. Francuskiego nie znam, po niemiecku też mam problemy, nie wszyscy znają angielski, więc tutaj napotkałem pewne trudności. Ale to w życiu normalne. Gdy trener np. mówi na czasach po niemiecku, muszę być pewny, o co dokładnie chodzi, więc ostatnio tłumaczył mi Nikola (Karabatić - red.). Na parkiecie musisz być absolutnie pewny, co masz robić, jeśli nie zrozumiesz, możesz wszystko zepsuć. Zawsze potrzeba trochę czasu, by się dostosować. Jako piłkarz ręczny jestem tu jednak bardzo szczęśliwy.

A podobno wcale nie tak dużo brakowało, żeby po Euro 2016 w Polsce zamiast Paryża wybrał pan Kielce.

Wiem, że była oferta z klubu, ale było ich wiele. W tym właśnie m.in z Paryża i z Kielc. Dla mnie Paryż od początku był jednak bardzo łatwym wyborem. Sportowo i życiowo. Mam nadzieję, że decyzja, aby wybrać się do Paryża i grać na co dzień z najlepszymi zawodnikami na świecie, przyniesie efekt w postaci znacznej poprawy w mojej grze. Na razie oceniam to bardzo pozytywnie.

Zawsze, kiedy przyjeżdża pan do Polski dzieją się jednak dla pana dobre rzeczy. 

Tak, lubię tu wracać! Pamiętam świetne Euro, w Lidze Mistrzów też jest super atmosfera, no i jak dotąd dwa razy wygrałem te spotkania. Publika jest szalona, dobrze tu grać, nawet gdy są przeciwko tobie. Nie mam z tym problemu, a wręcz motywuje to do lepszej gry. Tak, jak w zeszłą sobotę. Po to się ciężko trenuje, żeby grać takie mecze.

Obserwuj autora na Twitterze! ZOBACZ WIDEO Zobacz, jak Vital Heynen ogłaszał kadrę na Ligę Narodów. Mówił tylko po polsku
Czy PSG Handball wygra w tym roku Ligę Mistrzów?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×