Organizacyjnie porwaliśmy się z motyką na słońce - rozmowa z Danielem Lewandowskim, trenerem AZS AWF Warszawa

Trener kobiecej sekcji piłki ręcznej AZS-u AWF Warszawa, Daniel Lewandowski w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl opowiada o sezonie, w którym jego podopieczne przegrały wszystkie mecze ligowe, a także o ostatnim meczu w Gdańsku.

Michał Gałęzewski: Nie udało się osiągnąć upragnionego zwycięstwa w tym sezonie...

Daniel Lewandowski: Niestety nie. Wszystko było z marszu, jeśli chodzi o ostatnie spotkanie w Gdańsku. Dodatkowo spóźniliśmy się na mecz i niestety nie udało się. Przyjechaliśmy w 9 osób, Gdańsk był bardziej skuteczny, bardziej wybiegany.

W ostatnim spotkaniu w Ekstraklasie pańska drużyna grała momentami bardzo dobrze. Z 4:9 wyszliście na 10:11, na początku drugiej połowy również było dobrze...

- Tak, to prawda. Były takie momenty, w których zafunkcjonowała obrona, a konkretnie pomoc w obronie. W pierwszych minutach prowadzenie Gdańska wynikało z niczego innego, jak tylko z błędów w obronie i gdańszczanki oddawały rzuty na czysto. Zaczęliśmy bronić, bramkarka odbiła kilka piłek i gra zaczęła funkcjonować. Do tego doszedł atak pozycyjny i kontry. Później był kolejny przestój, kiedy brakowało nam zdrowia.

Co zadecydowało o tej porażce? Czy może to, że po dobrym początku drugiej połowy, nie potrafiliście przez kilkanaście minut rzucić bramki poza rzutami karnymi?

- Zadecydowały przede wszystkim błędy w obronie oraz zbyt dużo niewymuszonych błędów, szczególnie przy wznowieniu, gdzie oddawaliśmy niejednokrotnie piłkę przeciwnikowi, bo takich sytuacji było sporo, bodajże 7. Jest to o wiele za dużo. Jesteśmy najsłabszym zespołem, ale graliśmy w Ekstraklasie i nie powinny się zdarzać takie szkolne błędy.

Graliście w wąskim składzie, dodatkowo pańskie zawodniczki łapały wiele kar...

- Graliśmy bez stresu, bez żadnego obciążenia wynikiem. Założenie było takie, żeby podejść do meczu na luzie. Co prawda mamy cztery bramkarki, ale jest gorący okres na uczelni, dziewczyny mają egzaminy. Ja mam takie podejście, że szkoła jest najważniejsze. Żeby walczyć o coś więcej trzeba mieć większe pieniądze i umiejętności, które ciężko nabyć, jak się jest w dość zaawansowanym wieku. Dlatego mało która zawodniczka mojego zespołu jest w stanie zawodowo uprawiać piłkę ręczną, aby żyć tylko i wyłącznie z piłki ręcznej. Co za tym idzie najważniejsze jest wykształcenie.

Graliście w Ekstraklasie i przegraliście wszystkie spotkania. To dobrze, że tam graliście, czy porwaliście się z motyką na słońce?

- Organizacyjnie porwaliśmy się z motyką na słońce. Co tu dużo mówić - miało być inaczej, miała pomóc uczelnia, a po raz pierwszy nie przyznała ona stypendiów sportowych, pomimo, że byliśmy jedynym zespołem w najwyższej klasie rozgrywkowej, wśród sportów olimpijskich. Nie dostaliśmy nawet 300 złotych, któe były w zeszłym roku. W większym stopniu miało pomóc miasto, a nie pomogło. Nie było sponsora, nikt w klubie nie za bardzo go szukał. W sekcji działała jedna osoba i było ciężko wszystkiemu podołać. Sportowo jednak na pewno była to dobra decyzja. Dziewczyny nabrały doświadczenia, grały z najlepszymi zespołami w Polsce, przeciwko kadrowiczkom. Zasmakowały czegoś, co jest na najwyższym poziomie. Jedne mogły się wypromować, inne nie.

Która się wypromowała najbardziej?

- Nasza najskuteczniejsza zawodniczka, Sylwia Marczuk. Jest to dla niej hobby i robi to z czystej przyjemności. Może to dla niej troszeczkę za późno, ale to pierwszy sezon, w którym jest w dziesiątce najskuteczniejszych zawodniczek i o czymś to świadczy. Jeśli chodzi jednak o młode zawodniczki, to mieliśmy kilka różnych zawirowań. Te, które mogły się wypromować poprzez sport tego nie chciały. Ważniejsze było dla nich to, aby zarobić pieniądze. Jedynym plusem, który mógłby być, był aspekt sportowy. Dziewczyny po Szkole Mistrzostwa Sportowego, które u nas grały miały sport na drugim planie.

Warszawa jak na stolicę, poza piłką nożną nie ma zbyt wielu dobrze prosperujących klubów w najwyższych klasach rozgrywkowych...

- To prawda, w Trójmieście jest dużo więcej zespołów w Ekstraklasie. W Warszawie jest specyficzne podejście do sportu i do jego sponsorowania. Nie ma lokalnej atmosfery i przywiązania. Nasz klub jest dodatkowo klubem studenckim. Nie mamy swoich wychowanków, gdyż młodzież zaczęliśmy szkolić w lutym tego roku, wcześniej tego nie było. Studenci, którzy przychodzą na mecze wolą w okresie majowym wypić piwo i rozpalić grilla, niż przyjść na halę. Wiadomo, że przyjdą koledzy i koleżanki, ale lojalności wobec sportu uczelnianego nie ma.

Co dalej z warszawską piłką ręczną?

- W przyszłym roku gramy w I lidze. Jeśli nie znajdzie się sponsor, to uczelnia może pomóc tylko w małym stopniu. Sport na wysokim poziomie nie może się opierać tylko na studentach, bo nie ma takiej możliwości. Widać to choćby po chłopcach z Gdańska. Dobra wola, chęci uczelni i skład studencki nie gwarantują sportu na wysokim poziomie.

Z gdańskiej drużyny odeszło wiele zawodniczek i w połowie sezonu skład został oparty jedynie na juniorkach. Co pan sądzi o takiej sytuacji?

- Jeśli byłyby pieniądze, to nie doszłoby do takiej sytuacji i gdańszczanki walczyłyby o pozycje medalowe. Przykład Gdańska jest dla nas smutny, bo jest to dla nas siostrzany klub. AZS-y zawsze ze sobą solidaryzowały. My, jako Warszawa, to zespół istniejący od czterech lat, który nic nie wygrał w Ekstraklasie i nic nie zdobył. Bieda i brak sponsora są więc zrozumiałe. Gdańsk przez ostatnich sześć lat ciąle walczył o medale, miał ogrom sukcesów, wiele wychowanek w kadrze i najlepszych zespołach. I taki zespół nie może znaleźć sponsora? To jest dramat...

Czy sukcesy kadry trenera Wenty zwróciły jakoś uwagę na piłkę ręczną w Warszawie?

- Jeśli chodzi o szkolenie dzieciaków, to tak. Na tej bazie zaczęliśmy w lutym szkolenie od rocznika 1999 do 1996. Jest to widoczne, bo każdy chce być Szmalem, każdy chce zdobywać bramki. Jest to fajna sprawa, jeśli chodzi o młodzież.

Czyli mimo problemów z pieniędzmi piłka ręczna w Polsce może się rozwinąć?

- Jeśli będą dalej sukcesy reprezentacji, co jest głównym motorem napędowym, to na pewno coraz wiecej młodych ludzi będzie się garnęło do piłki ręcznej.

Przeszkodą jest jednak to, że gra w nawet IV lidze piłki nożnej daje niekiedy więcej pieniędzy, niż Ekstraklasa piłki ręcznej...

-Wiadomo, że w IV lidze piłki nożnej można dorobić się 2-5 tysięcy złotych, a aby mięć tyle pieniędzy w kobiecej piłce ręcznej, trzeba grać w kadrze. Niestety takie są realia.

Komentarze (0)