33:28 i 33:29 - to wyniki dwóch dwóch pojedynków, które w tym sezonie zdecydowały o podziale krążków z najcenniejszego kruszcu. Kielczanie znów okazali się lepsi i siódmy raz z rzędu sięgnęli po najważniejsze trofeum na krajowym podwórku. Wiślacy, zarówno na własnym parkiecie, jak i na boisku rywali postawili trudne warunku, ale podobnie jak w poprzednich latach w ostatecznym rozrachunku czegoś im zabrakło.
Czego? Może odrobiny więcej determinacji, wiary we własne umiejętności, walki wbrew logice. To oczywiste, że żółto-biało-niebiescy mają dużo większy budżet i znacznie lepszą pozycję na arenie międzynarodowej, ale w tym sezonie chociażby Pick Szeged pokazał, że tych wielkich hegemonów da się zdetronizować. Nafciarze na kolejną szansę będą musieli czekać jednak kolejny rok.
W niedzielę po trzydziestu minutach gry wygrywali jedną bramkę, ale w drugiej połowie dali się zepchnąć do defensywy - nie udało im się wygrać, ani tym bardziej odrobić straty pięciu bramek z pierwszego spotkania.
- Stanęliśmy na wysokości zadania, postawiliśmy się zespołowi z Kielc na tyle, na ile mieliśmy sił i umiejętności. Wygrywaliśmy po pierwszej połowie, ale rywali mieli tę świadomość, że mają pięć bramek zaliczki i cały czas to kontrolowali - podsumował Krzysztof Kisiel.
ZOBACZ WIDEO Psycholog sportu Kamil Wódka: Sportowcy to cały czas ludzie. Oni też mają prawo się bać
Wisła w tym sezonie pokazała, że potrafi grać w piłkę ręczną - zarówno w starciach z kielczanami, jak w potyczkach Ligi Mistrzów. Płocczanie często przez większość meczu walczyli z rywalami, jak równy z równym, a na końcu do sukcesu brakowało bardzo niewiele.
- Czasami brakowało szczęścia, czasami graliśmy dużo meczów, było sporo podróży i nie mogliśmy złapać odpowiedniego rytmu. Chłopakom, którzy grali trzeba podziękować za cały sezon - dodał trener.
Tyle że jak już ktoś napisał - Kisiel jest najmniej winny teg Czytaj całość
Był już kiedyś w Orlen Wiśle taki trener ze Szwecji, co zajął 3 miejsce i odchodził "w poczuciu dobrze wykonanej pracy Czytaj całość