Andy Schmid: Piłka ręczna to nie Hollywood

Getty Images / Na zdjęciu: Andy Schmid
Getty Images / Na zdjęciu: Andy Schmid

Nazywają go Rogerem Federerem piłki ręcznej. Szwajcar Andy Schmid prawdziwą karierę zaczął jednak robić po "trzydziestce", a teraz uznaje się go za jednego z najlepszych na świecie. Ostatnio pięć razy z rzędu wybrano go MVP sezonu Bundesligi.

[b]

Maciej Szarek, WP SportoweFakty: Kto jest najlepszym szczypiornistą świata?
[/b]
Andy Schmid, rozgrywający Rhein-Neckar Loewen: Nikola Karabatić. Jestem tego pewien. On może i umie zrobić wszystko na parkiecie. Świetnie radzi sobie w obronie, w ataku, mija rywali jeden na jeden, ma rzut z dystansu, asysty. No i wszystko to pokazuje na najwyższym poziomie już od 10 lat. Myślę, że może być nawet najlepszy w historii.

Pięciokrotny MVP Bundesligi nie może z nim konkurować?

Gdybym miał grać w takim stylu, czasie i rytmie, co on, nie dałbym rady, moje ciało by tego nie wytrzymało. Przecież zwykle nie gram w obronie, siedzę wtedy na ławce. Dlatego po części moją przewagą jest, że... jestem Szwajcarem. Nie gram z reprezentacją na dużych turniejach, nie jeżdżę na mistrzostwa świata czy Europy, igrzyska. Mogę wtedy naprawdę odpocząć, naładować baterie i wrócić do gry w lidze w najlepszej formie.

Może też stąd wynikają te nagrody. Trudno mi to wyjaśnić, choć często odpowiadam na pytania dziennikarzy skąd się one wzięły.

No skąd? 

Myślę, że kluczem jest to, że potrafię grać na tym samym poziomie przez długi czas. Nie wiem jak, ale nie przytrafiają mi się kontuzje, co też jest bardzo ważne, bo dzięki temu właściwie nie opuszczam spotkań. Nigdy w życiu nie miałem poważnej kontuzji! Dużą rolę odgrywa w tym szczęście oraz to, że gram tylko w ataku.

Do tego bardzo komfortowo w Mannheim czuję się nie tylko ja, ale cała moja rodzina: żona i dzieci. To daje mi siłę, którą przekładam na boisko. Mamy bardzo dobrych trenerów, super zespół, dobrą atmosferę. Bez pomocy kolegów nie byłbym w stanie sięgnąć po te nagrody. Jako drużyna w tym czasie dwa razy wygraliśmy mistrzostwo Niemiec, dwa razy byliśmy drudzy. Na pewno łatwiej jest wybrać zawodnika z najlepszego zespołu niż z klubu z miejsc ze środka tabeli.

Ale chyba nie zawsze było tak kolorowo?

Nie. Zaraz po przyjściu do Niemiec miałem bardzo trudny czas. Nie grałem. Zwykle byłem na ławce, czasem nawet na trybunach. Myślałem już o powrocie do Szwajcarii, ale przekonałem sam siebie, żeby spróbować jeszcze rok. Na szczęście, opłaciło się.

"Nie wiem, co jadł, co pił, jak i kiedy spał, ale odkąd odszedłem z klubu, Andy zrobił niesamowity progres" - mówił przed waszym meczem z PGE VIVE dziś zawodnik kielczan, niegdyś pana kolega z zespołu - Krzysztof Lijewski. Wyjaśni pan mu?

Jak mówiłem: miałem naprawdę trudny start. Potem zespół trochę się zmienił, przyszło wielu nowych zawodników. Choć miałem już 27 lat, może byłem wtedy zbyt młody, a na pewno zbyt niedoświadczony. Przyszedłem ze Szwajcarii, po roku w Danii, w Bjerringbro-Silkeborg. Miałem duże problemy, ale trener powiedział mi: "Wiem, ale spokojnie, liczymy na ciebie". Pomógł mi bardzo. Z czasem dostałem więcej pewności siebie, więcej grałem, zacząłem "się budować". Chodzi mi o to, że jeśli czujesz i widzisz, że dobrze grasz, o wiele łatwiej jest rozegrać kolejne udane mecze. I tak jest do dziś.

Anglicy powiedzieliby więc o panu: "late bloomer". Jak to jest zacząć prawdziwą karierę w wieku 30 lat?

Wiem, że to niespotykane, ale jest dokładnie tak, jak pan mówi. Nie znam powodu. Długo grałem w Szwajcarii. Kluczowy był ten pierwszy sezon w Lwach. Musiałem walczyć o miejsce w składzie, na parkiecie. Nikt w Bundeslidze nie czekał na jakiegoś Szwajcara. To był moment, w którym musiałem zrobić ogromny skok, poprawić i nauczyć się masę rzeczy, by dobić do poziomu ligi w Niemczech z zawodnikami najwyższego formatu.

Wielu jest zdania, że dziś pan ich przebił.

Dla mnie piłka ręczna to gra środkowych rozgrywających, podobnie jak futbol amerykański w NFL. Jako "center" kontrolujesz wszystko, zarządzasz zespołem. Ja staram się grać szeroko, wykorzystywać bocznych rozgrywających, używać ich umiejętności i zalet. Jeśli mam obok siebie strzelca, jak du Rietz czy Bielecki, gram na nich, chcę stworzyć im przestrzeń do gry 1 na 1 lub do rzutu, To mój styl gry, chcę wydobyć z nich to, co najlepsze. Jednocześnie mogę też oczywiście rzucić, bo dobry środkowy rozgrywający w moim odczuciu musi i podać, i rzucić. To kluczowe.

Niektórzy zarzucają panu jednak zbytnią samolubność, zbyt częste kończenie akcji własnym rzutem.

Myślę, że to wszystko zależy od tego w jakim zespole jesteś i czego on potrzebuje. Dla mnie Uros Zorman jest niewątpliwie najlepiej rozgrywającym zawodnikiem na świecie. Nie zdobywa bramek, ale niesamowicie buduje grę. VIVE mogło sobie na to pozwolić, bo na bokach miał Bieleckiego, Jureckiego, Dujshebaeva czy Lijewskiego. Kielce nie potrzebowały jego bramek, a rozgrywania. U nas taką rolę mogą pełnić Mensah czy Petersson. Jeśli są w jakimś meczu w super formie, ja się wycofuję, gram pod nich. Środkowy musi to czuć. Jeśli jednak chcę grać dużo z kołowymi, obrona musi czuć stałe zagrożenie ze strony mojego rzutu, żeby wyszła z szóstego metra. Bo jeśli będę tylko podawał, staną płasko i nic nie zrobię. Dlatego dla mnie jest ważne, by rzucać.

Te pana asysty - miedzy nogami, za głową, no look-passy - raz po raz obiegają internet. Planuje je pan?

Niektóre tak. Bo łatwiej jeśli powiem mojemu kołowemu, że np. będę grał między nogami obrońcy, bo wtedy on jest już nisko na nogach i na to czeka. Obrotowy musi wiedzieć, co ja robię i na odwrót. Dlatego niektóre z tych zagrań są planowane. Próbuję też ciągle nowych rzeczy, bo każdy zespół ogląda i analizuje wideo. Widzę czasem, że uważają już na poszczególne zagrania. A wymyślanie nowych zagrywek mnie kręci.

Podobnie jak udzielanie głośnych wywiadów. "Jesteśmy idiotami" - mówił pan rok temu po porażce z PGE VIVE i THW Kiel tego samego dnia, o kalendarzu Bundesligi mówił pan niedawno zaś, że to "katastrofa".

Jestem po prostu szczery. Nie będę mówić tego, co dziennikarze czy federacje chcą usłyszeć. Tak jestem wychowany i mówię to, co myślę. I to chyba duża różnica pomiędzy piłką nożną a handballem. Tu mamy ludzi, którzy potrafią powiedzieć prawdę, w futbolu musisz być bardzo polityczny. Nie możesz powiedzieć nic kontrowersyjnego, bo zaraz będziesz atakowany na czołówkach gazet. Różnica jest ogromna. W piłce ręcznej, chcę wierzyć, że jesteśmy szczerzy, uczciwi, mamy wystarczająco inteligentnych ludzi, że znają powody opinii innych osób, akceptują je. Dlatego nie myślę o tym w ten sposób. Jak ktoś pyta, odpowiadam zgodnie z sumieniem i prawdą.

To największa różnica między piłką ręczną a futbolem? 

Na pewno chodzi też o popularność i pieniądze, jakie są w grze. Dlatego piłka ręczna jest dla mnie prawdziwszym sportem. Nie ma oszukiwania, symulowania. Jeśli już - są to pojedyncze przypadki. To jest to, co lubię w piłce ręcznej: że choć jest bardzo trudna, wybitnie kontaktowa, walka toczy się bark w bark przez całe 60 minut, to potem jest uścisk dłoni i wszystko jest już okej. W piłce nożnej jest za dużo Hollywood.

ZOBACZ WIDEO PGNiG Superliga: Wielkie emocje w Piotrkowie Tryb. NMC Górnik wywiązał się z roli faworyta

[nextpage]Wracając do sytuacji sprzed roku (RNL wysłało do Kielc rezerwy, tego samego dnia pierwszy zespół zagrał mecz w lidze z THW Kiel. Lwy przegrały oba spotkania) - powinniście rozwiązać to inaczej?

Myślę, że tak. Dla nas zawodników to była fatalna sytuacja i położenie, w jakim się znaleźliśmy. Ale takie jest życie, klub podjął swoją decyzję, miał swoje powody, dla klubu było to ważne, by pokazać, że coś znowu nie działa i wymaga zmian, ale dla zawodników wciąż to była tragedia.

Faktycznie Bundesliga jest dla was ważniejsza od Ligi Mistrzów?

To się ostatnio trochę zmieniło. Fakt, wcześniej głównym priorytetem było wygranie Bundesligi po raz pierwszy w historii klubu. W lidze gramy 34 mecze, to dla nich sponsorzy płacą pieniądze, kibice kupują karnety, przychodzą na hale. Udało się dwa razy. Teraz chcemy wrócić do Kolonii i grać o najwyższe cele także i w Lidze Mistrzów. Przy dobrym dniu możemy się tam znaleźć, stać nas na to. Dlatego takie ważne będzie zdobywanie punktów w fazie grupowej.

Już dwa lata z rzędu żadnej niemieckiej drużyny w Kolonii nie było. Bundesliga cierpi na syndrom piłkarskiej Premier League?

Może tak być. Problemem jest intensywność rozgrywek i ilość spotkań do rozegrania. Już 30 to jest dużo. To największa bolączka niemieckich zespołów. Musimy dużo odpoczywać, a nie ma czasu. Trzeba zdobywać punkty w każdym meczu. Często gramy w czwartek bardzo wymagający mecz Bundesligi, a już w sobotę Champions League. Do tego dochodzą podróże. Ale nie chcę narzekać, przecież nic się nie zmieni w kolejnych latach...

Piłka ręczna w Szwajcarii. Od 14 lat waszej reprezentacji nie było na dużym turnieju. Ostatnio pojechaliście na mistrzostwa Europy w 2006 roku. W grupie graliście z...?

Polską.

Andy Schmid zdobył...

Pięć bramek.

Nieźle! Wszystko się zgadza. A kiedy znów zagracie na jakichś mistrzostwach?

Myślę, że mamy niezłe szanse teraz, w obecnych kwalifikacjach. Aż 24 zespoły zagrają na mistrzostwach Europy 2020. Szczypiorniak nie jest u nas jednak w najlepszej kondycji. Nie ma profesjonalnej ligi, dlatego naszym drużynom jest ciężko grać w Europie. Są dwa dobre kluby - Kadetten Schafhausen i Wacker Thun - ale nie można porównywać ich z najlepszymi w Europie. Potrzebujemy więcej zawodników w Niemczech, we Francji czy w Hiszpanii. W Szwajcarii płaci się jednak całkiem nieźle, więc zawodnicy nie wyjeżdżają zbyt chętnie. A jeśli ma się coś zmienić, to powinni.

Może to też kwestia szwajcarskiego usposobienia? Lepiej idzie wam w sportach indywidualnych: Roger Federer, Stan Wawrinka, Simon Amman, Dario Cologna, Andy Schmid...

(śmiech) Może? To ciekawe. Ale mamy przecież dobry zespół w piłce nożnej.

Ale z Polską w karnych na Euro przegraliście...

(śmiech) Szwajcaria nie jest po prostu wybitnie sportowym krajem. Jeśli grasz w piłkę nożną, tenisa, albo jeździsz na nartach - może, ale jeśli chodzi o piłkę ręczną, koszykówkę, siatkówkę - to nikogo nie obchodzi. Nie ma w tym pieniędzy, zainteresowania telewizji.

Pan się czuje Rogerem Federerem piłki ręcznej?

O nie, nie, nic z tych rzeczy. Niektórzy, nawet w Szwajcarii, tak mówią, ale ja tak nie uważam. Choć to bardzo miłe.

W związku ze słabym stanem szwajcarskiej piłki ręcznej nie myślał pan zatem o zmianie obywatelstwa i grze dla reprezentacji Niemiec? W piłce ręcznej nie byłoby to czymś niezwykłym.

Nigdy na poważnie. Były co prawda pytania czy to możliwe, dlaczego by nie spróbować, ale nigdy nie doszło do poważnego rozważenia tego z mojej strony czy konkretnych ofert z niemieckiej federacji. Rozmawialiśmy o tym raz czy bym sobie to w ogóle wyobrażał, ale jestem Szwajcarem, urodziłem się tam, stamtąd jest moja rodzina, więc nie poszedłem na to.

Ceni więc pan lojalność. Nie tylko reprezentacji, ale i klubowi. Jeśli wypełni pan niedawno przedłużony kontrakt (do 2020 roku), spędzi pan w Mannheim 10 lat!

Tak, lojalność jest dla mnie ważna. Nie mam też powodów, by się stąd ruszać. Wszystko gra tutaj wspaniale. Oprócz tego cenię stabilizację dla mnie i rodziny. Myślę, że z tego powodu skończę tu karierę.

Duże znaczenie mają w tym sukcesy klubu? Dwa razy mistrzostwo Niemiec, trzy razy drugie miejsce, trzy Superpuchary Niemiec, Puchar Niemiec, jedno Final Four Ligi Mistrzów, wygrana w Pucharze EHF... 

W innym wypadku bym tutaj nie był. Jeśli byśmy nie wygrali Bundesligi, progres klubu w takim stopniu nie byłby możliwy. Dlatego osiągnięcie tego celu było takie ważne. Robiliśmy to krok po kroku, udało się.
 
Mimo wszystko: nie kusi, by spróbować czegoś nowego? Podobno rozwój wymaga zmian.

Nie uważam tak. Jeśli coś jest dobre, po co to zmieniać? Może to problem ludzi, że nawet jeśli czują się gdzieś dobrze, to szukają zmiany, bo może będzie jeszcze lepiej. Ale ja nie. Jeśli czujesz się gdzieś szczęśliwy, jak ja w Mannheim, zostaw to tak, jak jest. Miałem oferty z wielu spośród najlepszych klubów Europy, ale nigdy nie chciałem odejść.

Ile pan jeszcze da radę pograć? Dziś ma pan 35 lat. Kontrakt jeszcze na dwa sezony. To już ostatni?

Chciałbym gać trochę dłużej. Pod czterdziestkę, do 2022 roku, może 2023? Zależy od formy, szczęścia, kontuzji.

Ostatni cel kariery: triumf w Lidze Mistrzów?

Nie można tak powiedzieć. Mogę za to powiedzieć, że chcę być z zespołem w Kolonii, walczyć wśród czterech najlepszych klubów Europy w niemieckiej hali.

Ale Zlatanem Ibrahimovicem czy Gigi Buffonem (obaj nie zdobyli Ligi Mistrzów - red.) piłki ręcznej to pan na pewno nie chce zostać.

Jasne, że nie! Dlatego chcę do Kolonii. A nuż, może się uda?!

Na Twitterze: Obserwuj Maciek Szarek!

Komentarze (2)
Patriciazyc
28.09.2018
Zgłoś do moderacji
3
0
Odpowiedz
Panie Macieju, człowieka, którego kariera rozkręca się dość późno określamy mianem ’late bloomer', nie ’lateboomer’.