Był zmiennikiem Balicia, ale chciał więcej grać - tak zaczynał Marko Tarabochia

WP SportoweFakty / Szymon Łabiński / Na zdjęciu: Marko Tarabochia
WP SportoweFakty / Szymon Łabiński / Na zdjęciu: Marko Tarabochia

Chorwat jest wychowankiem RK Zagrzeb, z którego - via Branik i Puławy - trafił do Płocka. Były zawodnik juniorskich drużyn swojego kraju nie dostał już szansy w kadrze seniorów, dlatego od 2015 r. reprezentuje także barwy Bośni i Hercegowiny.

Rozgrywający poszedł na swój pierwszy trening szczypiorniaka już w wieku 9 lat, ale to nie do końca dlatego, że tak upodobał sobie ten sport.

- Byłem w 4. klasie szkoły podstawowej i podobała mi się jedna dziewczyna, która trenowała piłkę ręczną, więc ja też zacząłem chodzić na zajęcia - wspomina. - Dawało mi to dużą frajdę, dlatego gdy po 3-4 miesiącach pojawiła się możliwość występowania pod egidą Croatii (ówczesna nazwa RK - przyp.red.), a nie tylko w lidze międzyszkolnej, to od razu z tego skorzystałem; tym bardziej, że trafili tam też moi najlepsi koledzy, m.in. Manuel Strlek. Do tej pory jesteśmy w bliskim kontakcie i muszę przyznać, że najcenniejsze z tego okresu są właśnie przyjaźnie na całe życie.

Tarabochia przechodził przez kolejne grupy młodzieżowe, awansując w końcu do II zespołu, którego zawodnicy trenowali także z tymi występującymi na parkietach tamtejszej ekstraklasy. W sezonie 2006/2007, gdy trenerem Croatii został Nenad Kljaić, rozgrywający zadebiutował w I drużynie, dostając z biegiem czasu coraz więcej szans na pokazanie swoich umiejętności. Jego talent docenili również szefowie klubu i zaproponowali mu podpisanie pierwszego profesjonalnego kontraktu. Podobnie jak wielu innych zdolnych wychowanków Tarabochia został najpierw wypożyczony do RK Medvescak Konica Minolta, gdzie miał zbierać doświadczenie. Z nowym klubem wystąpił nawet w 3. rundzie nieistniejącego już Pucharu Zdobywców Pucharów (w listopadzie 2009 r.). Choć Chorwaci odpadli po dwumeczu z norweskim IL Runar, to urodzony w Zagrzebiu szczypiornista i tak miał powody do zadowolenia, bo rzucając łącznie 13 bramek (w tym 9 przed własną publicznością), był najlepszym strzelcem swojej drużyny. W 2010 r. na stanowisko I trenera Croatii, po 3 latach przerwy, powrócił Kljaić, który ściągnął Tarabochię z wypożyczenia. W tym czasie na jego pozycji występowali tam jednak Słoweniec David Spiler i słynny Ivano Balić.

- Nie ma co ukrywać, konkurencja była bardzo duża - kontynuuje 30-latek. - Mimo to trener dawał mi szanse, bo podobnie jak w czasie mojego poprzedniego pobytu w Zagrzebiu cieszyłem się jego zaufaniem. Występowałem jednak głównie w chorwackiej ekstraklasie, dużo rzadziej w Lidze Mistrzów. Pamiętam, że z Baliciem mieszkałem na zgrupowaniach w jednym pokoju, bo nasz szkoleniowiec przydzielał do nich zawodników grających na tych samych pozycjach. Na początku było to dla mnie duże przeżycie, bo Balić był wtedy jednym z najlepszych piłkarzy ręcznych na świecie, ale okazało się, że to normalny gość - w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nie było w nim nic z jakiegoś gwiazdora, chętnie pomagał młodszym szczypiornistom, takim jak ja, i generalnie czułem się, jakbym grał z nim 10 lat - zresztą to samo mogę powiedzieć np. o Kiryle Łazarowie.

Dla Tarabochii możliwość trenowania z wybitnymi zawodnikami to było jednak znacznie za mało, dlatego po zakończeniu sezonu odszedł do słoweńskiego Maribora Branik, skąd po 2 latach przeniósł się do Polski i wylądował w Azotach Puławy. Tam spotkał bośniackiego trenera Dragan Markovicia, który jako pierwszy wpadł na pomysł, by namówić Marko do uzyskania bośniackiego paszportu i występów w tamtejszej kadrze. Podjęcie decyzji rozgrywającemu ułatwił fakt, że pochodziła stamtąd jego babcia. Formalności udało się szybko załatwić, dlatego już 11 czerwca 2015 r. zawodnik zadebiutował w drużynie narodowej w meczu przeciwko Białorusi. To niejedyna ciekawostka związana z korzeniami zawodnika.

- Moja rodzina pochodzi z wyspy na Adriatyku, która należała kiedyś do Włoch i nazywała się Tarabocchia - wyjaśnia. - Teraz znajduje się już w granicach administracyjnych Chorwacji, czemu zawdzięcza swoją nową nazwę, ale niestety nie mieszka tam już nikt ze mną spokrewniony - wszyscy przenieśli się do Zagrzebia.

Marko Tarabochia występuje w Orlenie Wiśle od 2015 r. W czerwcu przyszłego roku wygasa jego ostatnia, 2-letnia umowa, ale nie wiadomo jeszcze, czy zawodnik zostanie w Płocku.

ZOBACZ WIDEO: Eintracht wywiązał się z roli faworyta. Bayer pokonany [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Komentarze (13)
avatar
uły uły
18.12.2018
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Jest MOC!!! :) 
avatar
hbll
17.12.2018
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Niestety (dla Wisły) gra z Baliciem to największe osiągnięcie zawodnika.
A tak poważnie - Tarabocchia to jest jak na naszą ligę całkiem przyzwoity zawodnik, pod warunkiem że nie oczekujemy, że
Czytaj całość
avatar
ck
17.12.2018
Zgłoś do moderacji
0
2
Odpowiedz
Ale skarb się Wiśle przytrafił. Spał w jednym pokoju z Balicem :) 
avatar
K_i_b_i_c
17.12.2018
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
A ty w czym jesteś dobry?
Chodziles w ogóle na WF? 
avatar
EQ Iskra
17.12.2018
Zgłoś do moderacji
1
4
Odpowiedz
Taki zawodnik to prawdziwy skarb. Wisła powinna go trzymać i nie wypuszczać, bo jeszcze jakaś europejska potęga się o Marko upomni. Ja bym przedłużył kontrakt o kolejne 3 lata i zapewnił stabil Czytaj całość