Jesienią Bartosz Kowalczyk został wybrany najlepszym środkowym rozgrywającym rundy wg redakcji WP SportoweFakty. Lider SPR Stali Mielec to także piąty najlepszy strzelec ligi na półmetku rozgrywek (71 bramek w 14 spotkaniach).
Nic dziwnego więc, że selekcjoner reprezentacji Polski, , w końcu dał szansę i 22-latkowi. To już siódmy zawodnik testowany na środku rozegrania za jego kadencji. Nie trzeba mówić, jak duże problemy ma polska reprezentacja ze znalezieniem gracza na tę pozycję. 28 grudnia 2018 roku, meczem z Japonią, Kowalczyk zadebiutował w dorosłej reprezentacji Polski. Uchodzi za jedną z większych nadziei polskiego szczypiorniaka.
Maciej Szarek, WP SportoweFakty: Kto jest najlepszym polskim środkowym rozgrywającym?
Bartosz Kowalczyk: Pff... (cisza)
Tak, wiem, że początek z grubej rury. W corocznym rankingu, za 2018 rok nasza redakcja... nie przyznała pierwszego miejsca.
Ha! To jeszcze lepiej! Dlaczego tak źle to wygląda? Nie mam pojęcia. Trudno mi też analizować przyczyny, bo moja perspektywa mnie do tego po prostu nie uprawnia. Jestem jeszcze za młody, zbyt niedoświadczony i nie mam prawa oceniać co jest dobre, a co złe jeśli chodzi o szkolenie, selekcję, trening itp. Sam nie uważam się za wybitnego rozgrywającego, więc głupio by było o tym gadać.
Ale spróbujmy. Wielu środkowych rozgrywających wzrostem i warunkami fizycznymi nie grzeszy, często są pomijani w selekcji na etapie gimnazjum czy liceum właśnie z tego względu. Pierwsza przeszkoda?
Wiadomo, że na co dzień nie jestem w temacie, ale racja, to może być jakiś czynnik. Jeżeli tak się dzieje, to bardzo źle. Popatrzmy na Stasa Skube, Lukę Cindrica czy Urosa Zormana - raczej nie należą do atletów, a potrafią zdziałać cuda. Trenerzy nie powinni patrzeć tylko na warunki fizyczne. Zwłaszcza na naszej pozycji.
Problem rozgrywających to nie tylko piłka ręczna. W futbolu też długo na niego czekaliśmy, dopiero niedawno pojawił się Piotr Zieliński.
Nigdy nie myślałem o tym w ten sposób, ale faktycznie coś w tym jest. Specyfika naszej pozycji jest taka, że ciąży na nas największa odpowiedzialność. W ręcznej jeżeli w trakcie akcji nawet ktoś inny za szybko odda rzut, to odbije się to na środkowym, bo to od niego ma zależeć, jak będzie wyglądała gra, jakie będzie tempo akcji i gdzie ona się skończy. Środkowy musi mieć cechy, by to wszystko "pospinać" tak, by gra była po jego myśli. Może tu jest problem, że nie mamy tej cząstki w sobie.
ZOBACZ WIDEO Krzysztof Piątek w AC Milanie. "Jeszcze rok temu grał na bocznym boisku w Mielcu"
Pan lubi odpowiedzialność?
Skoro gram na takiej, a nie innej pozycji, to musiałem ją polubić. I podoba mi się to. Lubię, gdy mogę dyktować tempo gry, dobierać zagrywki. Do roli pokroju przewodniczącego klasy nigdy się jednak nie paliłem. Swoją drogą nikt by mi jej nie powierzył, bo za dużo było ze mną kłopotów.
Wolę zagrać pięć minut na sto procent, popełnić trzy błędy i zejść, niż biegać całe 60 min. unikając jakiejkolwiek odpowiedzialności. Nikola Prce i Michał Kubisztal zawsze mi powtarzali: "Trzeba odróżnić granie od grania!"
Należy pan do młodego pokolenia szczypiornistów, nadziei polskiej piłki ręcznej. Gdy rozstawia pan na parkiecie Kamila Syprzaka czy nawet Bartosza Jureckiego, przychodzi to naturalnie?
To na pewno jest coś dziwnego. Nawet bardzo. Grając w Puławach ustawiałem przecież Nikolę Prce czy Bartosza Jureckiego, kiedy oni grają już dłużej, niż ja żyję. Więc zapalała mi się lampka z tyłu głowy: "Hej, to oni powinni tu rządzić". Ale potem przypominasz sobie, że to ty jesteś środkowym rozgrywającym. Trzeba być pozytywnie bezczelnym.
Ma pan wzór środkowego rozgrywającego?
Tak. Jest nim Aron Palmarsson. Za całokształt. Ma granie jeden na jeden, ma rzut z podłoża, potrafi podjąć decyzję na kontakcie z rywalem, ma przegląd pola, zaskakuje rywali. To cechy, które podobają mi się u środkowych. On ma je wszystkie. Do tego jest bardzo nieustępliwy i mega wszechstronny.
Rozumiem, że pan też będzie szedł w tym kierunku?
Mogę panu teraz podpisać cyrograf w ciemno, jeśli tylko będę tak grał.
Nawet na parkiecie wołają na mnie "Olaf". Zaczął chyba Nikola Prce w Puławach. To moje bierzmowane imię. Wyczytałem kiedyś, że to święty, który wprowadził w Skandynawii chrześcijaństwo. To tak a propos Palmarssona.
Imię może pomóc, ale do gry po skandynawsku przydałoby się jednak nabrać kilka kilogramów.
Wiem o tym i pracuję nad tym. Analiza to jedno, trening drugie. Wiem, że mam w tym temacie zaległości.
Mimo wszystko w grudniu wydarzyła się duża rzecz. Spodziewał się pan, co selekcjoner Przybecki przyśle panu na gwiazdkę?
Nie, nie! Nawet przez myśl mi to nie przeszło. Byłem nastawiony na to, że jak zwykle pojadę na kadrę B. A tu taka niespodzianka! Nie tylko na święta, ale i na urodziny, bo obchodziłem je 18 grudnia. To był mega fajny prezent. Najlepszy, jaki znalazłem pod choinką.
Odbył pan więc miesięczne tournee z reprezentacją Polski: najpierw turniej w Opolu, potem w Hiszpanii, na koniec dwumecz w Szwajcarii. Co zrobiło na panu największe wrażenie?
Największym echem odbił się mecz z Hiszpanami, mistrzami Europy. Grali w mega mocnym składzie, więc zderzyć się na żywo z grą Alexa Dujszebajewa, Enterriosa czy Sarmiento to najlepsze przeżycie z tych wszystkich spotkań. Żałowałem tylko trochę, że u Szwajcarów zabrakło Andy'ego Schmida. Świetnie byłoby go podpatrzeć. Ale kto wie, może się jeszcze spotkamy na parkiecie.
Przeskok względem kadry B jest jakby do innego świata. To w ogóle co innego. Zagrałem parę spotkań w obu kategoriach i myślę, że nie ma co porównywać. Różnica jest potężna i naprawdę trzeba się do niej odpowiednio przygotować, przyzwyczaić i nabrać doświadczenia. To zupełnie inna gra. Mówię o poziomie sportowym, choć na razie grałem tylko w meczach towarzyskich. Do tego oprawa - czy u nas w Opolu, czy w Hiszpanii, gdzie doping był jakby "nietowarzyski". Bardzo się cieszę, że dostałem szansę, by to przeżyć i zmierzyć się z najlepszymi.
Wykorzystał pan tę szansę?
Na pewno mogłoby być lepiej, bo np. z Arabią zagrałem tragicznie. Jest dużo do poprawy. Z Hiszpanami, wydaje mi się, wyszedł mi za to dość fajny mecz. Czy zasłużyłem na kolejne powołania? Nie wiem, ale bardzo bym je chciał. Gdybym mógł zagrać te mecze jeszcze raz, to już wiem, że masę rzeczy zrobiłbym inaczej, lepiej.
Po turnieju w Opolu spłynęło na pana wiele pochwał. Selekcjoner pana debiut określił jako "fajny", zdradzę, że dużo mówiło się też o panu w pokojach prasowych.
Jeżeli tak było, ktoś uznał, że wyglądałem dobrze, to bardzo się cieszę. Tak, w Opolu były momenty, z których jestem zadowolony, ale zdarzały mi się też po prostu głupie decyzje. Ale debiut z Japonią uważam za udany.
Powiem panu zabawną rzecz: gdy ktoś pytał mnie dotąd o mój największy atut, pewnie odpowiadałem, że gra jeden na jeden. W Superlidze często udaje mi się mijać rywali. A po meczach reprezentacyjnych już tego nie powiem. Zderzyłem się z rzeczywistością reprezentacyjną i już wiem, że nawet jak coś wychodzi w lidze, to na kadrze nie jest tak kolorowo. Moja gra w tyłach? Dobry defensor nie gra na skrzydle w obronie. To chyba tyle w temacie.
A jak spisał się cały zespół? Bilans miesiąca to wygrany turniej w Opolu, 3. miejsce w Palencii i dwie porażki ze Szwajcarami.
Na koniec sportowców powinno rozliczać się z wyników; z wygranych. My z tych siedmiu spotkań wygraliśmy tylko trzy. Trener powiedział jednak podsumowując zgrupowanie, że w każdym meczu dawaliśmy z siebie wszystko, walczyliśmy do końca, nawet mimo zmęczenia, które złapało nas w Szwajcarii. Myślę, że było widać, że chcemy grać i wygrać. Nie było meczu, gdzie byśmy się poddali, zostali zbyt łatwo w tyle. Choć przegrywaliśmy, trzeba było się z nami pomęczyć. Więc w sumie zdecydowanie na plus. Zwłaszcza w obronie, która chyba w każdym spotkaniu była na wysokim poziomie. W ataku brakowało tempa. I nad tym musimy pracować.
Pana debiut w kadrze przypadł w trudnym momencie: pod koniec fatalnego 2018 roku, po przegranych kalifikacjach mistrzostw świata, klęsce w Izraelu. Podobno nastroje w szatni nie były najlepsze. Odczuł pan to?
Nie. Wiadomo było, że wcześniejsze mecze reprezentacji nie wyszły, Izrael to według mnie wypadek przy pracy. Kiedy dołączyłem do zespołu, nie było jednak złej atmosfery, wracania do tych porażek, rozczulania się. Przez całe zgrupowanie pracowaliśmy w dobrych nastrojach.
Kadra wciąż się zmienia, są ciągłe rotacje. Jak to wygląda od kuchni? Kto ma najważniejszy głos w szatni; kto jako pierwszy podszedł do pana i powiedział: "Cześć, witamy w zespole!"?
Nie było takiej jednej konkretnej osoby. Pamiętajmy właśnie, że teraz to inaczej wygląda, bo kadra jest młoda, zmieniamy się często. Jest kapitan - Adam Malcher - a podczas meczu odzywają się też bardziej doświadczeni zawodnicy, jak Kamil Syprzak czy Rafał Przybylski. Mają do tego prawo, podpowiadają i to bardzo dobrze.
Ostatnie sekundy spotkania, pan na środku rozegrania. Do kogo powędrowałaby decydująca piłka, kto jest liderem na boisku?
Chciałbym, żeby był nim środkowy! (śmiech) Dziś myślę, że szukałbym Kamila Syprzaka albo podał na skrzydło do Arka Moryty. To dwa najpewniejsze rozwiązania.
Na drugiej stronie Bartosz Kowalczyk opowiada o życiu młodego sportowca i młodego człowieka: o imprezach, grze na komputerze oraz sposobach na stąpanie twardo po ziemi. I o tytule najlepszego rozgrywającego ligi w rundzie jesiennej.
[nextpage]W reprezentacji pojawia się też coraz więcej młodych graczy, ostatnio średnia wieku na zgrupowaniu wynosiła poniżej 25 lat. Trener Przybecki mówi wam, że nowa kadra jest dla was otwarta; że chce na was stawiać?
Tak, oczywiście. Jest dużo młodych zawodników, trener odważnie sprawdza nazwiska, a przecież każdy, kto zaczyna grać, marzy żeby pojawić się w reprezentacji. Widać, że trener bacznie nas obserwuje i nie ma problemu, żeby nas powoływać. To super i daje dużą motywację.
Nie było jednak żadnych dalszych deklaracji ze strony selekcjonera, bo nie będzie nic za darmo. Po ostatnim meczu długo rozmawialiśmy o naszych występach. Ustaliliśmy, że brakowało nam obycia i ogrania, żeby zawsze podjąć dobrą ważną decyzję, ale tego nie dało się uniknąć. Kiedyś musisz przecierpieć, jeśli grasz swoje pierwsze mecze na tym poziomie. Było też trochę pochwał, tak jak mówiłem - za walkę.
Choć to odległa perspektywa, za cztery lata w Polsce będziemy gościli mistrzostwa świata. To wy będziecie wtedy stanowić o sile kadry. "Już za cztery lata Polska będzie mistrzem świata"?
Mam odpowiadać oficjalnie? (śmiech) Fajnie by było! Ale to na razie sfera marzeń, jeszcze w ogóle o tym nie myślimy. Jasne, że wszyscy chcielibyśmy tam się tam znaleźć, ale jedno zgrupowanie niczego nie przesądza. Trzeba dalej robić wszystko, żeby stawać się lepszym zawodnikiem i walczyć o to, by za parę lat być w tym zespole, bo to będzie świetna sprawa. By to osiągnąć, trzeba dać dużo od siebie.
Kiedyś Bartłomiej Bis powiedział mi: „Młodzi dziś sami sobie stoją na drodze do kariery”. Zgadza się pan?
Myślę, że tak. Mamy dziś wiele pokus, które utrudniają uprawianie sportu. Niektórym skutecznie. Szkoda, że tak się dzieje, ale nie mamy na to wpływu. Boiska na podwórkach są już raczej puste, niestety. A ja cieszę się, że jestem jeszcze dumnym przedstawicielem pokolenia, które każdą wolną chwilę spędzało grając od rana do nocy w piłkę. Ale na dworze, nie na konsoli.
Ale pan ją czasem włącza?
Jasne, ale nie gram na komputerze przesadnie dużo. Jak mam czas wolny, ochotę i siłę na zabawę, to pewnie. To fajna rozrywka. Czasem gramy z Arkiem (Moryto - red.) i Sypą (Kamilem Syprzakiem - red.) w Fortnite'a, odpalamy też LoL'a (League of Legends - red.) z kolegami z Dąbrowy, ale to tyle.
Dla niektórych sportowców staje się to jednak nałogiem. Ousmane Dembele z Barcelony podobno zasypia z tego powodu na treningi, Jerzy Janowicz rozbijał klawiaturę na transmisji live po przegranym meczu w Counter Strike'a. Sugerowało się, że była to jedna z przyczyn jego słabszej dyspozycji na korcie.
Chyba coś w tym jest. Myślę jednak, że po prostu trzeba znać umiar. Każdy dorosły człowiek, który zajmuje się sportem, musi wiedzieć, że nie może usiąść i grać przez 12 godzin. Kiedy wiem, że mam jutro rano trening, nie będę grał do 2 w nocy, tylko pogram do 23, włączę coś przed spaniem na laptopie i zasnę. Tak to powinno działać. Wszystko jest dla ludzi, ale w umiarze. I wtedy wszystko jest ok.
A jednak sam pan mówił, że łatwym dzieckiem nie był. Jakie są grzechy pana - wciąż aktualnej - młodości?
Myślę, że jak u każdego - jakaś impreza. Ale to nic szczególnego. Nie mam wielkich historii do opowiadania. Pewnie nie tylko mnie zdarzyło się za wcześnie pójść na imprezę.
To jaki jest sposób na to, by się nie "wkręcić"?
Samo przychodzi. Wiadomo, że zdarzają się okoliczności, kiedy mogę się napić drinka, bo wygraliśmy ważny mecz, albo są wakacje i mogę dłużej posiedzieć w nocy. Ale granie sprawia mi taką przyjemność, kocham to i chcę robić to jak najlepiej, że nie potrzebuję już więcej tego typu doświadczeń. Sport mi zupełnie wystarcza: dobry trening, wygrany mecz, spokojny odpoczynek i dobry serial. A kiedy jest odpowiedni czas, żeby pójść na imprezę i się wyluzować, nie będę ukrywał, też skorzystam. To też potrzebne, bo trzeba korzystać z życia.
Pana metody chyba się sprawdzają, bo za rundę jesienną PGNiG Superligi wybraliśmy pana najlepszym środkowym rozgrywek.
Wiem. Widziałem, bo kolega mnie oznaczył w jakimś poście. Oczywiście dziękuję za wyróżnienie. Skąd taka dyspozycja? Dostałem dużo więcej czasu na parkiecie i mogę się za niego odwdzięczać. Tak to powinno wyglądać. Dostałem poważną szansę i robię wszystko, by ją wykorzystać i nie zawieść przy tym nikogo dookoła: kolegów, trenerów, siebie. Dało mi to dużo pewności siebie i mam nadzieję, że wychodzi mi to nie najgorzej.
Słyszeliśmy to już milion razy: "Minuty są najważniejsze".
Bo to prawda. Niezależnie czy mówimy o młodym zawodniku, czy o bardziej doświadczonym. Tylko w ten sposób można się rozwijać, dojść do czegoś naprawdę dużego. Samymi treningami to niemożliwe, mecze są zupełnie inne. To podstawowa kwestia. Stąd wypożyczenie z Puław do Mielca.
To też dopiero mój pierwszy sezon, kiedy gram "od dechy do dechy". W Puławach nie miałem takiej szansy. Fizycznie daję radę. Że słabo radzę sobie w końcówkach? Może to i prawda, ale to przyjdzie z czasem, dopiero uczę się gry pod presją czasu i wyniku. Od pewnych rzeczy nie da się uciec.
I choć w Mielcu idzie panu bardzo dobrze, o samym klubie nie można już powiedzieć tego samego.
No właśnie. Dlatego też gryzę się w język z mówieniem, że idzie mi tak super i w ogóle... Nie zadowalam się tym, że zagrałem niezły mecz, rzuciłem sporo bramek, ale przegraliśmy mecz. Wolałbym rzucić dwie zamiast sześciu, ale żeby wynik był na naszą korzyść. Wybrałbym tę opcję bez wahania. Więc z pobytu w Mielcu, właśnie dlatego, nie mogę być zadowolony w stu procentach. Teraz w klubie zmieniono trenera, ale mam nadzieję, że występami w pierwszej połowie sezonu wywalczyłem sobie taką pozycję, by dostawać szanse i po powrocie do gry.
A wie pan już, co będzie się działo z panem po sezonie? W grę wchodzą pozostanie w Mielcu, powrót do Puław, może też coś jeszcze?
Nie. Jeszcze nie rozmawiałem z Azotami. W trakcie rozgrywek mają swoje problemy, więc my do rozmów siądziemy najpewniej na koniec sezonu. Wtedy podejmiemy decyzję.
Pana kolega z Azotów, Paweł Podsiadło, zwracał się kiedyś w wywiadzie do młodych zawodników: "Jeśli mogę wam coś polecić, wyjeżdżajcie!". Na pewno mówił to również panu.
Oczywiście. Bardzo chętnie bym się spróbował, bo w swojej biografii Karol Bielecki powtarza dosłownie jak mantrę, że każdy powinien wyjechać i spróbować swoich sił za granicą. Ufam starszym zawodnikom i wiem, że to prawda. Jeżeli tylko nadarzyłaby się taka okazja, nie zawahałbym się. Zobaczymy czy będę miał taką szansę, jak na razie nie było podobnych ofert.
Nie wiem czy mówi pan tutaj jako bohater zbiorowy pana pokolenia, bo dziś polskich zawodników zbyt wielu nie wyjeżdża.
Tak, kiedyś 2/3 kadry grało za granicą, wyjeżdżali często już na początku swojej kariery. Nie wiem dlaczego teraz tak to wygląda. Jedna sprawa to zainteresowanie zagranicznych klubów nami, druga chęć wyjazdu. Być może standard życia w Polsce poprawił się na tyle, że nie ma takiego ciśnienia na wyjazd? Ja mogę mówić jednak tylko za siebie. Gdybym miał szansę, skorzystałbym na pewno. Za kilka lat chętnie widziałbym się w roli polskiego rozgrywającego budującego swoją pozycję krok po kroku w silnej, zagranicznej lidze.
Wiadomo, że marzą mi się też medale największych mistrzostw czy Ligi Mistrzów, gra w wielkim klubie. Wydaje mi się jednak, że to powinno być marzeniem każdego sportowca, bo tylko wtedy można je spełnić. Więc nie jestem specjalnie oryginalny.
2019 przybliży pana do tego? To będzie pana rok?
Jasne! Nie ma innej możliwości. Jak każdy! (śmiech)
Obserwuj autora na Twitterze!