Eksperci i bukmacherzy nie mają wątpliwości, Biało-Czerwoni nie będą liczyć się w turnieju. Przeglądając typowania, mniej szans przyznaje się tylko Łotyszom, Holendrom i Bośniakom, czyli absolutnym debiutantom w turnieju tej rangi. Główny argument? Polacy będący w wielkim dołku, przechodzący akurat niezbyt udaną wymianę pokoleniową (i trochę spóźnioną).
Nie wiadomo, gdzie bylibyśmy teraz, gdyby nie korzystne losowanie eliminacji. Grupa z Kosowem i Izraelem była marzeniem wszystkich, a i tak kadra otarła się o kompromitację. Jeszcze za kadencji Piotra Przybeckiego przegrała w Izraelu, po przejęciu funkcji przez Patryka Rombla zremisowała z kosowskimi półamatorami i ledwie pokonała w rewanżu Izraelczyków. Polacy powinni dziękować europejskiej federacji, że zwiększyła liczbę uczestników, przy obecnych możliwościach byłoby piekielnie trudno dostać się do grona najlepszych 16 drużyn Europy. Zwłaszcza po zawirowaniach ze zmianą trenera. Swoją drogą, związek powinien do dzisiaj wstydzić się za styl pożegnania z Piotrem Przybeckim. Po cichu, bez krzty szacunku dla wielokrotnego reprezentanta Polski i człowieka, który chciał podźwignąć reprezentację z kolan.
Nie można nic ujmować jego następcy Patrykowi Romblowi. Jeździ po kraju, dogląda młodzieży w SMS-ie i kadrach juniorskich, stara się zaszczepić "hiszpański" styl gry od najmłodszych kategorii wiekowych, po prostu żyje polską piłką ręczną. Na efekty trzeba będzie poczekać, może do MŚ 2023, organizowanych razem ze Szwedami. Choć kadrowicze podkreślają, że nie jadą wyłącznie po naukę, to wyniki sparingów raczej nie pozostawiają wątpliwości.
ZOBACZ WIDEO Arabia Saudyjska się zmienia. To nie tylko Dakar, ale też inne wielkie imprezy
Przez cały 2019 rok udało się wygrać jedynie z Arabią Saudyjską, Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi i Izraelem, czyli trzecią ligą światową. Na zwycięstwo z rywalem europejskiego topu czekamy od... igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro, gdy ze sceny powoli schodzili najwięksi naszej piłki ręcznej.
W Goeteborgu przeciwnicy właśnie z najwyższej półki. Wicemistrzowie Europy Szwedzi, nawet bez kilku kontuzjowanych graczy, zapowiadają atak na złoto. Słoweńcy stracili sporo czasu na zamieszanie z poprzednim selekcjonerem Veselinem Vujoviciem, ale Ljubo Vranjes wciąż ma ogromny potencjał do wykorzystania. Tylko Szwajcarzy wydają się w zasięgu, choć znakomity Andy Schmid może w pojedynkę rozmontować naszą defensywę.
Zwycięstwo z Helwetami byłoby powodem do zadowolenia, może takim impulsem, którego brakuje kadrze. Szwajcarzy nie biją się o medale, ale nawet zwycięstwa z tej klasy zespołem pozostawały ostatnio poza zasięgiem. Polacy miewają dobre, nawet bardzo dobre momenty. Co z tego, skoro przychodzi seria własnych błędów i cały plan idzie w łeb. Tak wyglądał ostatni turniej w Hiszpanii, a najdobitniejszym przykładem było starcie z Portugalczykami. Świetna pierwsza połowa i beznadziejna druga, z przeogromną liczbą nieporozumień.
Reprezentacja poleciała do Szwecji odmieniona, przy okazji zdziesiątkowana brakiem Michała Daszka, Tomasza Gębali, Pawła Gendy i Pawła Paczkowskiego. W ME 2016 brali udział jedynie Przemysław Krajewski, Kamil Syprzak i Piotr Chrapkowski, kilku kadrowiczów posmakowało MŚ w 2017 roku, ale mniej zorientowani kibice, także polscy, dopiero będą uczyć się nazwisk nowej generacji. Pierwszy kontakt z imprezą mistrzowską złapią Dawid Dawydzik, Szymon Sićko, Maciej Majdziński, Krystian Bondzior i wielka nadzieja 18-letni Michał Olejniczak (CZYTAJ WIĘCEJ). Po latach w Superlidze do zespołu przebili się Maciej Pilitowski i Adrian Kondratiuk. Obaj obsadzają środek rozegrania, czyli pozycję, o którą obawiamy się najbardziej. Przez trzy lata trwały testy, wybrany duet, wsparty przez Olejniczaka, to na ten moment chyba najlogiczniejszy wybór, choć daleko im do klasy poprzedników.
Polacy na moment wydostali się z czeluści, oglądali ME 2018 i MŚ 2019 w domu, trzeci z rzędu brak awansu byłby katastrofą i oznaczałby bardzo wyboistą drogę do następnych turniejów. Na szczęście ścieżka eliminacyjna - tak jak wspomnieliśmy - stała się łatwiejsza, z czego skorzystali Łotysze, Holendrzy i Bośniacy. Trochę przypomina to tendencję w europejskiej piłce nożnej, UEFA niedawno znacznie uprościła system kwalifikacji, sztuką byłoby nie wyjść z niektórych grup. Poza tym ME 2020 będą też dużym przedsięwzięciem logistycznym.
Po raz pierwszy w trzech krajach (kolejna analogia do futbolu) - Norwegii, Szwecji i Austrii. Zmieniono też regulamin - sześć czterozespołowych grup w pierwszej rundzie, po dwie (już nie trzy) drużyny z awansem do kolejnej fazy grupowej. Z tego grona zostanie wyłonionych czterech półfinalistów. Do końca będzie jednak o co grać, bo nawet miejsce w okolicach końcówki pierwszej dziesiątki może dać przepustkę do kwalifikacji olimpijskich.
Biało-Czerwoni jeszcze poczekają na inaugurację, ich mecz ze Słoweńcami 10 stycznia od godz. 18:15. W pierwszym dniu imprezy debiutanci zmierzą się z potęgami (Hiszpania z Łotwą, Niemcy z Holandią), w wyrównanej grupie A Białorusini zagrają z Serbami, a Chorwaci z Czarnogórcami.
ZOBACZ: Niespodzianka w Jarosławiu