[b]
Maciej Szarek, WP SportoweFakty: Przedsezonowe treningi to najcięższy okres w roku?[/b]
Andreas Wolff, bramkarz i kapitan KS Kielce: Nie, kocham ten czas! Myślę o nim w ten sposób: po pierwszych dniach umieram, ale potem uświadamiam sobie, że to jest to miejsce, w którym chcę być i nie zamieniłbym tego na nic innego. Kocham poszerzać swoje limity, czuć postęp, być z chłopakami z drużyny, rozmawiać. Tak naprawdę to najfajniejszy okres w roku. Czuję, że coś zrobiłem, ból współdzieli się z resztą ekipy. Do tego nie ma jeszcze presji związanej z wynikami, sezon wydaje się tak daleko, można po prostu cieszyć się treningami i dobrze się bawić.
Nienawidzę za to biegania na długich dystansach. To dla mnie po prostu nudne. Wolę sprinty. Teraz w hali musimy dodatkowo zawracać sto tysięcy razy, to wyczerpujące. Oczywiście, dla bramkarza ważne jest, by pozostawać generalnie w formie, ale bieganie już nie aż tak. W kolejnej części przygotowań na pewno ja, Mateusz (Kornecki - red.) i Miłosz (Wałach - red.) zaczniemy swoje specjalne, bramkarskie treningi.
Może mówi pan tak, bo od poprzednich treningów z drużyną minęło prawie pięć miesięcy!
Jestem bardzo szczęśliwy, że sezon się zaczął i wróciliśmy do pracy. Tęskniłem za treningami. Piłka ręczna to nasza praca, ale przede wszystkim pasja, największe hobby. Niemożność uprawiania jej przez cztery czy pięć miesięcy była dziwna, więc jestem bardzo podekscytowany po powrocie do zespołu. Nawet jeśli głównie biegamy! Nie ma światła bez cienia. A podczas kwarantanny mój pokój nigdy nie był cichy! Cały czas rozmawiałem ze swoimi przyjaciółmi przez Internet, streamowałem Call of Duty, więc miałem trochę kontaktu z ludźmi. Oczywiście, nie takiego, do jakiego byliśmy przyzwyczajeni, ale zawsze coś.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Robert Lewandowski show. Co za sztuczka!
W tym czasie trenowałem sam. Trener Paluch wysłał nam plan treningowy, widziałem go, ale miałem już swój! Zacząłem realizować go znacznie wcześniej. Oba zakładały jednak mniej więcej to samo, sam miałem nawet więcej siłowni. Myślę, że trener nie miał nic przeciwko temu. Wie, że jestem profesjonalistą, tydzień czy dwa nicnierobienia nie były żadną opcją. Zawsze przynajmniej ćwiczyłem na siłowni, kiedy bieganie po lesie było zabronione i nie można było wychodzić z domu.
Mówi pan, że dużo rozmawiał przez Internet. W trakcie pandemii często odnawialiśmy stare znajomości. Do kogo ma pan najmniej spodziewany numer telefonu w kontaktach?
Nie wiem czy to takie nieoczekiwane, ale mam numer do Manuela Neuera (bramkarza Bayernu Monachium - red.). Spotkaliśmy się chyba dwa razy w życiu. Mamy kontakt od czasu do czasu, ale nie regularnie. Spotkaliśmy się, kiedy pojechałem do Monachium na wywiad o tym czym różni się praca bramkarza piłki nożnej od piłki ręcznej. Porozmawialiśmy, wymieniliśmy się telefonami. Byłem potem jeszcze w Monachium na meczu Bayernu z Atletico, ale się już nie spotkaliśmy.
Mówią, że pan jest Manuelem Neuerem piłki ręcznej!
(śmiech) Tak, wiem!
Być może niemieccy kibice w nadchodzącym sezonie będą musieli wybierać, kogo oglądać. Zamiast w weekendy, Liga Mistrzów grać będzie na tygodniu, terminy nakładają się z Ligą Mistrzów piłkarzy nożnych. To nie będzie problem dla kibiców?
Polskich klubów w piłkarskiej Lidze Mistrzów nie ma… A na poważnie, to nie problem. Piłka nożna jest tak wolnym sportem, że można ją śledzić, nie oglądając każdej sekundy meczu. Dziś każdy ma telewizor i smartfon, tablet czy laptop. Można oglądać dwa mecze jednocześnie, dlatego nie martwię się tą zmianą. Kibice piłki ręcznej wciąż będą nas oglądać. Dla zawodników to może nawet i lepiej, bo wszystko będzie bardziej strukturalne. Będą określone dni przeznaczone na Ligę Mistrzów i terminy dla ligi. Wcześniej mogło się to pomieszać. To działa też dla kibiców: kiedy włączą telewizję w środy i czwartki wieczorem, będą z góry wiedzieli, że mogą obejrzeć handball.
Zmian jest więcej. Okrojenie Ligi Mistrzów do zaledwie 16 zespołów to też dobry pomysł? KS Kielce zagra w grupie z Mieszkowem Brześć już piąty rok z rzędu. Jak dla mnie nuda.
Myślę podobnie. Liga Mistrzów powinna być bardziej wyjątkowa. W futbolu to akurat jest świetnie rozwiązane: jednego roku można zagrać z Barceloną, ale kolejnego z Juventusem, a jeszcze potem z Atletico. Za każdym razem mierzy się z innymi zespołami, rzadko trafia się na tych samych rywali. Dzięki temu konfrontacje z największymi są czymś wyjątkowym. A jeśli my już w fazie grupowej gramy hity z gigantami, to traci to swoją wyjątkowość. Myślę, że dobrym pomysłem byłoby wpuszczenie do LM więcej zespołów i stworzenie więcej grup. Może nawet jak na mistrzostwach Europy zagrać systemem dwóch faz grupowych? Wszystko po to, by bardziej zmieszać zespoły.
Jedno pozostaje niezmienne, czyli wasze ambicje, prawda?
Tak, oczywiście. Jak co roku chcemy wygrywać każdy mecz i każde rozgrywki. Mamy świetny zespół, jesteśmy bardzo ambitni i głodni sukcesu. W Europie jest wiele topowych teamów, ale my na pewno jesteśmy wśród nich. Mamy za sobą rok wspólnej gry, myślę więc, że będziemy jeszcze silniejsi. Sam nigdy nie byłem w Final Four. Bardzo chciałbym tam awansować i tego doświadczyć. I wygrać rzecz jasna. W zeszłym sezonie było blisko, wiemy, jak to się potoczyło.
Na któryś mecz w LM czeka pan szczególnie? I dlaczego na Flensburg?
(śmiech) To prawda! Bardzo czekam na mecz z Flensburgiem. Po pierwsze, to będzie nasz otwierający mecz, który zadecyduje jak zaczniemy rozgrywki. Wygrana pozwoli nam nabrać pewności siebie i wiatru w żagle. Pokażemy do tego wszystkim, że jesteśmy mocni i trzeba się z nami liczyć. Dlatego ten mecz będzie taki ważny. Tak jak dla mnie: Niemca, byłego zawodnika THW Kiel, który ma "specjalną" relację z kibicami Flensburga. Na pewno mnie tam nie zapomnieli. O ile moje przyjęcie w Kilonii było bardzo miłe, tutaj będzie odwrotnie. Ale lubię ten hejt płynący z trybun.
Co zaszło między panem a kibicami Flensburga?
Za każdym razem prowokowali nas cały mecz. Kiedy grałem tam po raz pierwszy w barwach THW, krzyczeli do mnie non stop, nawet podczas rozgrzewki, kiedy byłem w swoim narożniku. Pomyślałem: "Okej, bardzo interesujący fani". Flensburg to jeden z najsilniejszych zespołów w Bundeslidze i w Europie, samo to czyni ich świetnym rywalem, ale ich "wyjątkowi" kibice dodają smaczku.
"Derby Północy" THW Kiel z Flensburgiem to odpowiednik naszej "Świętej Wojny" między Kielcami a Płockiem. Może pan porównać te mecze?
Jest tak samo. Kibice też obrażają zawodników, tak samo czuje się hejt. Myślę, że kibice z Kielc nie idą tak daleko, jak ci z Płocka. Kiedy pojechaliśmy tam na mecz, słyszałem, że "Lijo" (Krzysztof Lijewski - red.) czy "Kaczka" (Mariusz Jurkiewicz - red.) mieli swoje własne przyśpiewki. Fani krzyczeli do nich różne rzeczy. Podobnie było w relacji Kiel-Flensburg. Kilończycy nie lubią swoich rywali, ale ich nie obrażają, co robią ci drudzy. Rozumiem kibicowanie przeciwko rywalom, dokuczanie im, to część sportu. Ale obrażanie zawodników personalnie jest przekroczeniem granicy. Do tego widziałem, że często krzyczą naprawdę młodzi ludzie, dzieci, które kopiują od dorosłych. Gdybym był rodzicem, ostro bym zareagował.
Skoro już rozmawiamy o Wiśle - płocczanie nieźle się wzmocnili. Rywalizacja będzie jeszcze bardziej zacięta niż przed rokiem, kiedy to i tak raz zdołali z wami wygrać.
To nasz największy rywal. Wszystko będzie zależeć od formy danego dnia. Na pewno znów czeka nas bardzo trudny mecz w Płocku. W Kielcach w zeszłym sezonie pokonaliśmy ich bardzo łatwo, ale myślę, że to był wyjątek. Wisła przygotowywała się wtedy do Ligi Mistrzów i do play-offów, nie zagrali na 100 proc. Nie przyjechali do Kielc wygrać, tylko zagrać dobry mecz, liczyli, że może coś się wydarzy. Ale nic dobrego ich nie spotkało i chyba poddali się po 15 minutach. Teraz będzie inaczej, nastawiam się na walkę do upadłego.
Play-offów już nie będzie.
Nie grałem play-offów, więc nie mogę tej zmiany ocenić w pełni. Ale już w Bundeslidze nie byłyby one dobrym pomysłem, byłyby zbyt wyczerpujące. Myślę, że klasyczny system mecz i rewanż jest najbardziej fair, bo liczy się każdy mecz. Nie ma tylko dwóch dni, które decydują o całej lidze. Wiem, że w Polsce drużyny z Kielc i Płocka bardzo, bardzo rzadko przegrywają z innymi, ale to jest to, co czyni Bundesligę tak fascynującą: Kiel może wygrać z Flensburgiem, ale potem stracić punkty z kimś z dołu tabeli. Zdarzają się zwycięstwa dużą liczbą bramek, ale zazwyczaj są to mecze na styku.
Graczom z zagranicy zależy w ogóle na wygraniu polskiej ligi czy liczy się tylko Liga Mistrzów?
Oczywiście, że mi zależy. Tytuł z zeszłego sezonu jest moim pierwszym w ogóle, Bundesligi nigdy nie wygrałem. Poza tym nienawidzę przegrywać, nieważne w jakich rozgrywkach.
Na drugiej stronie Andreas Wolff opowiada o atmosferze w KS Kielce, problemach finansowych klubu oraz o swojej drugiej pasji, e-sporcie.
[nextpage]Przed nowym sezonem w KS Kielce doszło do wielu roszad kadrowych. Jak podobają się panu nowi gracze?
Walczą bardzo mocno od pierwszych dni. Kiedy jesteś nowy w zespole, musisz dać z siebie 100 proc. i więcej. Widać, że oni są na to gotowi, mają charakter. Mogę powiedzieć, że to naprawdę utalentowani zawodnicy i powtórzę: będziemy silniejsi niż przed rokiem.
Transfery to - między innymi - pokłosie ostatniej ze zmian regulaminowych, czyli zasady mówiącej o obowiązku jednoczesnego przebywania dwóch Polaków na
parkiecie w każdej z drużyn Superligi. Dobry ruch?
To trochę dziwne, że co roku zmienia się tu system. Wcześniej były play-offy i nie można było mieć więcej niż trzech zawodników spoza UE, teraz nie ma play-offów i trzeba mieć dwóch Polaków w składzie. Ale myślę, że to dobra zmiana dla waszej kadry narodowej. Młode talenty, jakie choćby my mamy w zespole, będą miały szansę gry na bardzo wysokim poziomie w bardzo młodym wieku. Może nawet w Lidze Mistrzów. To im pomoże. Choć ten przepis dotyczy tylko ligi, mam wrażenie, że ci chłopcy mogą pomóc nam także w Europie. Dzięki temu mamy też aż 20 graczy w zespole, będziemy mogli więc rotować składem i unikać kontuzji. Jedynie będę musiał pamiętać, by patrzeć czy trener nie zdejmuje przypadkiem wszystkich Polaków!
Widzi pan już jakieś zmiany w drużynie względem poprzedniego sezonu?
W zeszłym roku mieliśmy świetną atmosferę, ale była ciut inna, niż teraz, bo mieliśmy wielu graczy odchodzących po sezonie. To wpływało nieco na zespół. Teraz mamy wielu nowych graczy, przede wszystkim młodych. Dla starszych zawodników to nowy impuls, bo trenujesz z kimś 10 lat młodszym i musisz pokazać, że nie odstajesz, trzeba przyspieszyć, przycisnąć. Teraz w zespole bardziej skupiamy się na przyszłości, bo wiemy, że być może kolejne 4-5 lat będziemy grać w bardzo podobnym składzie. Mając pięciu odchodzących graczy, czuliśmy to z tyłu głowy. To byli świetni ludzie i gracze, ale teraz, wiedząc, że pracujemy razem długofalowo, mamy dodatkową więź i wspólne cele.
W zeszłym sezonie nie ciążyły także problemy finansowe klubu?
Nawet jeśli tracisz trochę pieniędzy, co możesz zrobić? Przestaniesz grać? Nie. Dla nas, sportowców, najważniejszy jest sukces, bycie częścią wielkiej drużyny. Wtedy pieniądze stają się drugorzędne. Oczywiście, mamy rodziny, które trzeba utrzymać, ale przede wszystkim gramy dla sukcesów i medali.
Jak pan, jako kapitan, scalał drużynę, by problemy nie przekładały się na parkiet? Vlad Kulesz w wywiadzie ze wschodnimi mediami mówił, że "pieniądze nie były częstym tematem w szatni". Na boisku szło wam świetnie.
Prawdę mówiąc, nie mogłem znowu zrobić tak dużo. To nigdy nie jest fajna sytuacja, gdy nie ma pieniędzy. Ale zawodnicy zawsze chcieli grać dla tego klubu. Bo, jak mówiłem, to nie tylko praca, ale też pasja. Jasne, że wszyscy byli zaniepokojeni, ale komunikowaliśmy się cały czas. Między sobą i z prezesem. Kiedy usłyszeliśmy, że będzie okej, ulżyło nam. My tylko chcemy dalej bić się o największe sukcesy.
Zdarza się, że w takich sytuacjach gracze grają przeciwko klubowi?
Na pewno nie u nas. Wszyscy w tym trudnym momencie chcieli pomóc. Nie chcieliśmy być niedojrzałymi dziećmi i narzekać, gdy tylko pojawią się pierwsze problemy.
Jakie są ostatnie wieści od prezesa Servaasa?
Życzył nam udanych przygotowań i obiecał, że dołączy do nas jak tylko będzie mógł.
Wie pan, o co pytałem.
Jeśli coś byłoby źle, na pewno by nam o tym powiedział. Jeśli tego nie robi, to nie przejmuję się pieniędzmi. Na ten moment jest okej. Nasze skupienie jest na przygotowaniach. W końcu za to nam płacą.
To kończąc ten wątek: prezes Servaas mówił, że wyrówna wszystkie zaległości wobec zawodników do końca czerwca, ruszyła zbiórka na rzecz klubu, będzie nowy sponsor. Jest pan z klubem "na zero"?
To temat, na który na pewno nie będę rozmawiał. Jeśli chodzi o mnie i klub, wszystko jest w porządku, ale to nie ma nic do rzeczy z tym czy dostałem całość pensji i jak jest wysoka. Dla mnie zdecydowanie bardziej liczy się to, jak prezes walczy o ten klub. Nie rzucił wszystkiego mając problemy we własnej firmie. Tak długo jak widzę jego walkę, ja też będę walczył.
Znalazł pan dość ciekawy sposób na kwarantannę. Streamuje pan na Twichu, grając w Call of Duty. Najdłuższy taki stream w pana wykonaniu trwał aż 12 godzin! Skąd taki pomysł?
Jestem połączony z UX Gaming, to jest największa organizacja graczy Call of Duty w Niemczech. Jako gracz sam często oglądam streamy innych gamerów. Kiedy dołączyłem więc do UX, pomyślałem, że można spróbować promować ją poza samą sceną CoD-a w Niemczech. Turnieje oglądało po około 500 widzów, więc uznaliśmy, że warto zacząć coś robić, żeby sobie pomóc. Stąd też moje streamy.
Sama moja pasja do gamingu nie tyle się narodziła, co ją odkryłem. Najpierw byłem zwykłym graczem Call of Duty i temu podobnych, w domu miałem Xbox. Kiedy wyprowadziłem się mając 16 lat (wówczas Wolff dostał ofertę gry w 3. Bundeslidze -red.), miałem Playstation. Stworzyłem konto, by grać online. Bardzo to polubiłem, uwielbiałem grać. Najpierw tylko z bratem i przyjaciółmi, ale gdy oni nudzili się grą, nie miałem już z kim grać. Dwa lata temu odkryłem sportową stronę tej gry. Zacząłem się tym interesować i rywalizować. Poznałem innych graczy i w tym roku wszedłem już w pełni na scenę gamerską w Niemczech.
Gra pan pod swoim nazwiskiem? Inni gracze wiedzą, z kim grają?
Nie pod nazwiskiem, mam nick (na Twichu: BigBadWolff33 - red.), ale jest on dość oczywisty. W niemieckim środowisku wiedzą, kim jestem. Ale przeciwnicy już niekoniecznie.
Co daje panu e-sport, czego nie daje piłka ręczna?
Po prostu bardzo to lubię. Do tego nienawidzę grać sam, a dzięki streamom zawsze jest ktoś, z kim można pogadać, odpowiedzieć na pytania. Mam swoją społeczność, dołączają inni gracze, gramy wspólnie, to fajny sposób na spędzanie czasu. Nie mam specjalnych celów w grze. No, chciałbym razem z moim zespołem awansować do TOP8 w jakimś turnieju. Na razie nasz rekord to 25. miejsce. To trudne, gram zazwyczaj z chłopakami 10 lat ode mnie młodszymi!
Inni gracze KS Kielce podzielają pana hobby?
Tak. Wiem, że Mateusz (Kornecki - red.), Arek (Moryto - red.), Angel (Fernandez -red.), Dani (Dujszebajew - red.) czy Michał (Olejniczak - red.) grają w Counter-Strike'a. Mogę zagrać z nimi, stworzymy klubowego streama!
Wciąż trwają dyskusje czy e-sport powinniśmy traktować jako pełnoprawny sport. Pan uprawia obie dyscypliny. Werdykt?
Dla mnie e-sport to sport. Ma wszystkie wyznaczniki: liczy się reakcja, trzeba mieć strategię, używać głowy. Jasne, nie jest to tak fizycznie i psychicznie wymagające jak piłka ręczna, ale maraton jest jeszcze bardziej wymagający od handballu. Tylko dlatego, że gramy wyłącznie palcami to nie może być sport? Popatrzmy na szachy.
Będzie pan kontynuował streamy w trakcie sezonu?
Tak. I tak grałbym na komputerze, bo to po prostu lubię. Oczywiście 12-godzinny stream się nie powtórzy, to było z powodu pandemii, nie miałem nic innego do roboty. Spało mi się po tym tragicznie, za nic bym tego nie powtórzył w trakcie sezonu. Chciałbym teraz streamować 3-4 razy w tygodniu, wieczorami. Jeśli jednak zauważyłbym, że działa to niekorzystnie na moją postawę na parkiecie, skończyłbym z tym natychmiast. Piłka ręczna zawsze będzie mieć pierwszeństwo. Ale myślę, że można to spokojnie łączyć. Na szczęście z pasjami nie jest tak jak z kobietami, nie musisz wybrać jednej!
Obserwuj autora na Twitterze i czytaj jego pozostałe teksty!
Czytaj także:
Chorwaci wrócili do gry
Drugi przegląd SMS-ów