Poprawić niemal wszystko w zaledwie dwa dni. Taki miała cel kadra Arne Senstada przed drugim, chyba najważniejszym meczem w mistrzostwach Europy na duńskiej ziemi. Wszak i Rumunia zawiodła przegrywając na inaugurację z Niemkami (19:22). Więc z kim wygrać, jak właśnie nie z ekipą Cristiny Neagu?
I powiało optymizmem. Zwłaszcza że znowu nie najlepsze otwarcie zaliczyła wspomniana wcześniej Neagu. Liderce bardziej wychodziło asystowanie niż branie na siebie ciężaru za zdobywanie bramek. Polki za to grały z pomysłem. Dogranie do kołowej, dostrzeżenie dobrze ustawionej skrzydłowej, zaskakujący rzut z drugiej linii to tylko niektóre elementy, które należało poprawić po meczu z Norweżkami. Setny mecz w kadrze rozgrywała tego dnia Weronika Gawlik i widać było, że chce być z tego starcia zapamiętana. A że miała jeszcze trochę szczęścia, to był dodatkowy atut.
Rumunki grały jakby dla nas, w tym samym tempie. Biało-Czerwone umiejętnie przesuwały się w obronie, czym raz po raz utrudniały budowanie skuteczności przeciwniczkom. Zaskoczenia nie ukrywał nawet trener George Bogdan Burcea (11:6 po 21. minutach). Znacznie więcej rzeczy zapowiadało, że to reprezentantki Polski będą w kolejnej fazie mistrzostw Europy. Biało-Czerwone nie popadały przy tym w samozachwyt. Zwłaszcza patrząc na ich blok. Rywalki zaczęły co prawda szybciej przemieszczać piłkę z jednej strony na drugą, ale ciągle brakowało tego ostatniego celnego rzutu.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: wiało jak diabli. Tak padł kuriozalny gol!
Dobre przepracowanie czasu podczas przerwy nabierało dodatkowego znaczenia. Tym bardziej, gdy znowu wróci się do starcia z zespołem ze Skandynawii. Teraz takiego scenariusza nikt jednak nie zakładał. Ale warto podkreślić, że Rumunia to ekipa walcząca o medale, z dużymi ambicjami. Brak awansu z tej grupy można byłoby w tym przypadku porównać do żałoby narodowej. Na pierwsze trafienie ponownie trochę czekaliśmy, ale nieco ponad trzy minuty można było przeboleć, tym bardziej, gdy z bardzo trudnej pozycji i jeszcze będąc faulowaną trafiła Joanna Szarawaga.
Nasze panie popełniały w drugiej połowie dużo więcej błędów. Najbardziej bolały podania na kontrę, za mocne, za dalekie. Aneta Łabuda nie miała szansy zdążyć. W 42. minucie błysnęła Gawlik. Po karze dla Joanny Drabik graliśmy bez bramkarki. Widziała to Eliza Buceschi, podjęła mądrą decyzję, ale Gawlik jakimś cudem sięgnęła piłki i wybiła ją poza pole gry. Mimo to z każdą kolejną akcją pachniało remisem. Neagu po prostu nie myliła się z karnych i stało się (18:18). Nie mogło być jednak inaczej, gdy w kwadrans wpadły raptem 3 rzuty Polek.
Na 12 minut przed końcem Rumunia wyszła na swoje pierwsze prowadzenie 20:19. Zapowiadało się na wojnę nerwów, bo Biało-Czerwone nie składały broni. Potrzebna była jednak większa agresja w obronie, ale zarazem dokładność podań w ataku. To drugie wołało niestety o pomstę do nieba. Raz taki błąd popełniła Marta Gęga, raz Natalia Nosek i praktycznie było po meczu. Było bardzo bardzo blisko, by wyeliminować Rumunię z turnieju. Polki mają teraz nóż na gardle.
Mistrzostwa Europy kobiet, grupa D, 2. kolejka:
Polska - Rumunia 24:28 (15:11)
Polska: Gawlik, Płaczek - Łabuda 5, Gęga 3 (1/2), Grzyb 3, Górna, Zych 2, Drabik, Rosiak 7 (1/1), Wołoszyk, Nosek 2, Kochaniak 1, Szarawaga 1, Świerżewska, Roszak, Nocuń 1.
Karne: 2/3.
Kary: 6 min. (Gęga, Drabik, Nosek - 2 min.).
Rumunia: Dedu, Dumanska - Dinca 3, Subtirica Iovanescu, Buceschi 1, Neagu 8 (4/4), Laslo 6, Popa A., Popa L. 2, Polocoser, Ostase 6, Seraficeanu, Iuganu 2, Dindiligan.
Karne: 4/4.
Kary: 4 min. (L. Popa, Polocoser - 2 min.).
Sędziowie: Karina Christiansen, Line Hesseldal Hansen (obie z Danii).
Czytaj także:
--> ME 2020. Są pierwsze niespodzianki
--> Koronawirus nie przestaje mieszać w najważniejszym turnieju roku