Polacy dokonali czegoś wielkiego. Nie tylko dlatego, że postawili się mistrzom Europy, którzy akurat w Egipcie nie wyróżniają się niczym szczególnym. W ciągu dwóch godzin przypomnieli, że reprezentacyjna piłka ręczna wciąż żyje. Może nie przed tak szeroką widownią jakby chcieli, ale ci, którzy spędzili przy laptopie niedzielny wieczór będą dalej szerzyć kaganek oświaty.
Pamiętam pierwsze rozmowy po odejściu gwiazd poprzedniej epoki i nominacji dla Piotra Przybeckiego w 2017 roku. Ówczesny selekcjoner nie odkrył Ameryki, że musiał budować prawie od zera. Jak kiedyś na fali sukcesu srebrni olimpijczycy z Barcelony chcieli zmienić szyld i jechać dalej jako kadra seniorów, tak nagle reprezentację B - często z zawodnikami nieprzystosowanymi do gry na europejskim poziomie - z dnia na dzień przemianowano na tę pierwszą, wspartą kilkoma postaciami z medalowej ery. Oczywiście nie tłumaczy to niektórych późniejszych wpadek (jak porażka z Izraelem), ale perspektywy nie były nadzwyczajne. Wydawało się, że właściwie ich nie ma i czekają nas chude lata.
Oglądanie przeciętnej kadry stawało się swego rodzaju masochizmem, szczególnie dla pokolenia pamiętającego sukcesy z okresu Bogdana Wenty i Michaela Bieglera. Sam nieraz siadałem przed ekranem głównie z poczucia obowiązku. I niewiele wniosła zmiana selekcjonera. Patryk Rombel po jednym z pierwszych występów musiał tłumaczyć się z koszmarnego meczu z amatorami z Kosowa, kiedy psim swędem udało się wywieźć stamtąd punkt, który tak czy inaczej był powodem do wstydu. Europa mogła nas wytykać palcami, bo nie zadbaliśmy o następców i nagle z pozycji medalowych stoczyliśmy się do europejskiej drugiej ligi.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: imponujące umiejętności Piotra Liska. Jest rewelacyjny
Rombel uspokajał, że czas działa na jego korzyść, powierzono mu misję zbudowania składu na MŚ 2023. Przy dużym zaufaniu ze strony związku przygotował plan rozwoju całej piłki ręcznej. Inna sprawa, że trafiło mu się kilku naprawdę utalentowanych graczy. Michała Olejniczaka odkrył już Przybecki, u Rombla obudził się Sićko (a raczej jego potencjał wyzwolił wcześniej Marcin Lijewski w Górniku Zabrze). Selekcjoner starał się jak najlepiej wykorzystać potencjał liderów, stąd próby - ku powszechnemu niezadowoleniu - z Michałem Daszkiem w roli środkowego.
Progres, jeśli był, to powolny. Pierwsze realne symptomy poprawy dostrzegliśmy w trakcie ME 2020. Pomimo trzech porażek, przynajmniej udało się wyselekcjonować grupę, z którą można było wiązać nadzieje. Dołączył do niej rekonwalescent Tomasz Gębala, poza nim zespół poleciał do Egiptu bez istotnych zmian.
Obiecujące występy to jedno. Druga rzecz, nawet ważniejsza - przyszłość. Rombel zabrał jedną z najmłodszych kadr w turnieju, z zawodników poniżej 26. roku życia da się złożyć niemal całą siódemkę. Maciej Majdziński, Arkadiusz Moryto czy Michał Olejniczak mają jeszcze trzy lata, żeby rozkwitnąć, choć niektórzy (jak Moryto) wyrobili już sobie mocną pozycję w Europie. Ci rutyniarze, chwilowo w cieniu, w dobrym zdrowiu powinni dotrwać do przynajmniej dwóch wielkich imprez.
Nikt nie oczekuje, że w Egipcie Polacy będą liczyć się w grze o czołowe lokaty, ale za dwa lata - podczas MŚ 2023 w naszym kraju (i Szwecji) - ta grupa powinna zapewnić wielkie emocje (a może i coś więcej). Namiastkę mieliśmy już teraz, od igrzysk w Rio de Janeiro kadra nie rozpaliła kibiców do tego stopnia, właściwie zdążyliśmy zapomnieć, że piłka ręczna w ogóle wzniecała kiedyś żar.
Rombel i jego ekipa przypomnieli, że nie można od razu stawiać krzyżyka na szczypiornistach. Poza tym, skoro udało się prawie złamać Hiszpanów, to czemu w ewentualnej drugiej rundzie obawiać się osłabionych Niemców i Węgrów?
W styczniu znowu kibic nie samymi skokami żyje.
Czytaj także:
-> Zagraniczne media po Polska - Hiszpania
-> Tonnsesen rozchwytywany na rynku