Zasady były bardzo proste. W ciągu 60 minut zawodnicy musieli podać do siebie piłkę jak największą liczbę razy. Żeby rekord stał się oficjalny, zobligowani byli do wykonania co najmniej 500 celnych rzutów, a każdy następny był zaliczany do ostatecznego wyniku. Gdyby piłka spadła na ziemię, bicie rekordu trzeba by zaczynać od samego początku.
- Gdyby piłka spadła choć raz, musielibyśmy zaczynać od nowa. Każdy z nas musiał zachować koncentrację przez pełne 60 minut. To fajna zabawa i okazja do popracowania nad "techniczką". Miałem to wspaniałe szczęście, że do mnie dotarło ostatnie podanie. Z tego powodu pewnie będę musiał postawić coś kolegom - śmiał się Jakub Powarzyński po zakończeniu próby.
Biuro Rekordów to jedyna w całej Polsce firma zajmująca się certyfikowaniem Rekordów Polski i pomocą w ustanawianiu rekordów Guinnessa. Z jego ramienia do Gdańska przyjechała sędzina Paulina Plenzler, która czuwała nad przebiegiem wydarzenia. W ciągu 60 minut szczypiorniści Wybrzeża zdążyli wymienić 2213 podania.
Czytaj także:
Przygotowania do nowego rozdania w PGNiG Superlidze Kobiet
Korona buduje podstawy pod mocny ośrodek
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: prezentacja jak z horroru! Tak klub pochwalił się nową gwiazdą