W tym artykule dowiesz się o:
Zaufanie po klęsce
Dujszebajew oficjalnie rozpoczął pracę z Polakami 11 marca 2016 roku. Działacze ZPRP powierzyli mu realizację misji olimpijskiej, nie zrażając się faktem, że kilkadziesiąt dni wcześniej został zwolniony z roli trenera Węgrów po kompletnie nieudanych mistrzostwach Europy (12. miejsce). Kirgiz miał także w międzyczasie wywalczyć awans na mistrzostwa świata 2017.
- Tałant maksymalnie nam zaufał, ale się przeliczył. Przecenił umiejętności poszczególnych graczy i potraktował nas tak, jakbyśmy grali ze sobą przynajmniej przez rok - komentował jego pracę z reprezentacją Węgier Laszlo Nagy, jej największy gwiazdor. Jego słowa dawały wiele do myślenia jeszcze przed rozpoczęciem pracy Dujszebajewa z polską kadrą.
Pierwszy krok postawiony. "To zasługa Bieglera"
Trener Vive Tauronu Kielce rozpoczął współpracę z Biało-Czerwonymi zgodnie z planem. Podczas kwietniowego turnieju kwalifikacyjnego do igrzysk olimpijskich, rozgrywanego w Gdańsku, Polacy pozostawili w pokonanym polu Macedonię, Chile i Tunezję. W niezłym stylu wywalczyli przepustkę do Rio de Janeiro.
Dujszebajew widział jednak duży margines do poprawy. Nie przypisywał sobie również zasług za wspomniane sukcesy. - Chcę, by wszyscy wiedzieli, że to zasługa zawodników i Michaela Bieglera. Proszę to podkreślić. Ja byłem tylko tego małą częścią - podkreślał.
Kolejne miesiące planował poświęcić na wcielenie w życie konkretnych zagrywek taktycznych. Pomysłów miał bardzo dużo, ale czas mocno ograniczony. Do rozpoczęcia igrzysk pozostawały tylko cztery mieisące.
- Ilość informacji przekazywanych na treningach jest dla nowych zawodników duża. Muszą mieć otwartą głowę przez półtorej godziny. Trener spędza 90 procent czasu spędza na zajęciach taktycznych. To być może będzie trudne dla chłopaków - przeczuwał Sławomir Szmal, bramkarz polskiej reprezentacji.
ZOBACZ WIDEO Real zmiażdżył rywala! Zobacz skrót meczu Granada CF - Real Madryt [ZDJĘCIA ELEVEN]
Kolejny zdobyty awans
Nim reprezentanci Polski wyruszyli na podbój Rio De Janeiro, musieli w czerwcu rozegrać dwumecz z Holandią, bezpośrednio decydujący o awansie na mistrzostwa świata 2017. Mimo że nie zaprezentowali fajerwerków, nie mieli większych problemów z pozostawieniem w pokonanym polu niżej notowanego rywala.
W komfortowym położeniu postawił Polaków już wynik pierwszego starcia w Katowicach (27:21). Rewanż w Sittard Holendrzy wygrali co prawda 25:24, ale Dujszebajew pozwolił sobie tam na liczne eksperymenty personalne. Ta porażka odbiła się jednak w naszym kraju dużym echem. Zdaniem Wojciecha Nowińskiego, zupełnie niesłusznie.
- Nie robiłbym z tego dramatu, bo przed zespołem polskim są zdecydowanie bardziej ambitne cele. Po drugie, kiedy na 15 minut przed końcem Polacy prowadzili pięcioma bramkami, trener Dujszebajew wykonał gruntowne zmiany, dając szansę zagrania wszystkim zawodnikom. Nie ma co rozdrapywać ran - tłumaczył.
Sensacyjne odrodzenie gladiatorów
Tymczasem w Rio De Janeiro okazało się, że obawy wywołane przegraną w Holandii nie były nieuzasadnione. Przebieg fazy grupowej na igrzyskach olimpijskich zupełnie nie układał się bowiem po myśli reprezentacji Polski. Zdecydowanie pokonała ona jedynie Egipt (33:25). W dramatycznych okolicznościach wygrała też z najsłabszą w grupie Szwecją (25:24). Obok tego poniosła trzy porażki - z Brazylią (32:34), Niemcami (29:32) i Słowenią (20:25).
Styl gry Polaków pozostawiał wiele do życzenia, ale rzutem na taśmę udało im się wywalczyć awans do ćwierćfinału. W starciu z Chorwacją niemal wszyscy skazywali ich na pożarcie.
Wtedy nasi kadrowicze ponownie pokazali jednak wielki charakter. Zagrali jak za najlepszych lat, ogrywając faworyzowany zespół z Bałkanów 30:27. Następnie stoczyli wielki półfinałowy bój z Duńczykami, ulegając po dogrywce 28:29. Nie dali też rady w pojedynku o 3. miejsce Niemcom (25:31), ale postawą w fazie pucharowej przywrócili wiarę w dalsze sukcesy polskiej piłki ręcznej. Nie dotrwała ona jednak nawet do końca 2016 roku.
Upadek, część 1: bezradność
Kiedy już minął olimpijski niedosyt, związany z ukończeniem zmagań w Rio de Janeiro tuż poza podium, nadeszła pora na eliminacje do mistrzostw Europy 2018. Na początku listopada Polacy zmierzyli się z Serbią oraz Rumunią. Pojedynki przebiegły według najgorszego możliwego dla nich scenariusza.
Ponieśli dwie zdecydowane porażki - odpowiednio 32:37 i 23:28. Podczas rywalizacji w Kluż-Napoce, poza słabą postawą zespołu, najbardziej pamiętną sceną była reprymenda udzielona przez Dujszebajewa Krzysztofowi Łyżwie. Podczas jednej z przerw na żądanie, zaczął szarpać swojego podopiecznego. Następnie tłumaczył, że jedynie próbował go w ten sposób pobudzić.
Jego zachowanie bezwzględnie potępił natomiast Jerzy Ciepliński, były selekcjoner reprezentacji Polski kobiet. - Skandal. To musi być napiętnowane. Dujszebajew powinien być zwolniony ze swojej funkcji już na lotnisku. Trener kadry musi być wzorem do naśladowania dla młodszych. Jestem oburzony jego zachowaniem, nie wnikając w niuanse techniczno-taktyczne - mówił.
Kirgiz po raz pierwszy zaczął się zastanawiać nad sensem dalszej współpracy z polską kadrą. Dostał jednak kredyt zaufania i możliwość kontynuowania swojego długofalowego projektu, z celem nadrzędnym o nazwie "Tokio 2020".
Nieprzewidywalność po rewolucji
Na początku 2017 roku przyszedł czas poprowadzenia kadry na mistrzostwach świata. Po raz pierwszy od dawna, na Polakach nie ciążyła presja osiągnięcia dużego wyniku. Do Francji pojechała bowiem mocno przebudowana reprezentacja, z wieloma zupełnie nowymi zawodnikami. Zgodnie z oczekiwaniami, radziła sobie raz lepiej, raz gorzej.
Biało-Czerwoni odnieśli w pierwszej rundzie tylko jedno zwycięstwo - 26:25 nad Japonią. To było za mało, by zapewnić sobie miejsce w 1/8 finału. Optymizmem mogła jednak napawać ich postawa w starciach z późniejszymi medalistami: Norwegią (20:22) i Francją (25:26). Niepokojący był natomiast styl porażek z Brazylią (24:28) i Rosją (20:24).
Reprezentanci Polski zakończyli jednak udział w mundialu z honorem, wygrywając zmagania o Puchar Prezydenta, równoznaczny ze zdobyciem 17. miejsca. Doprowadziły ich do niego wygrane nad Tunezją (28:26) i Argentyną (24:22). - Musimy inwestować w naszą przyszłość, a wy wszyscy chcecie wracać do przeszłości. Spokojnie, dajcie nam popracować. Najważniejsza impreza to w tej chwili mistrzostwa świata 2019 - apelował Dujszebajew.
Upadek, część 2: koszmar białoruski
Wszystko wskazuje jednak na to, że o awans na mundial w 2019 roku będzie z Polską walczyć już inny trener. Po nieudanym dwumeczu z Białorusią (23:32 i 27:27), w ramach 3 i 4. kolejki eliminacji do ME 2018, Dujszebajew podjął decyzję o rezygnacji z funkcji selekcjonera polskiej kadry. - To ja jestem winny, bo wszystkie decyzje podejmowałem sam - mówił tuż po tym, jak Polacy praktycznie stracili szansę wywalczenia awansu na europejski czempionat.
Posunięcie szkoleniowca wywołało mieszane reakcje w środowisku piłki ręcznej. - Dymisja trenera to dla nas olbrzymie zaskoczenie. Nie spodziewaliśmy się tego. Chciałbym w imieniu drużyny podziękować trenerowi za wkład w naszą pracę oraz przeprosić, że nie wykonaliśmy jej lepiej - wyjaśniał zaskoczony rozgrywający Piotr Chrapkowski.
Innego zdania był z kolei Marek Panas, były reprezentant Polski. - Przy marazmie kadry, to bardzo dobra decyzja. Czas otwierać szampana i dzwonić do moich kolegów. Nie wiem, co się narobiło z tym Dujszebajewem. On jest dobry tylko wtedy, jak ma gotowy zespół. Jak Vive, które ma pieniądze i ściąga zagranicznych zawodników. To, co pokazywał w reprezentacji, to była tragedia - opowiadał.
Oficjalny komunikat o odejściu Dujszebajewa ukaże się najpewniej po jego spotkaniu z Andrzejem Kraśnickim, prezesem Związku Piłki Ręcznej w Polsce.